Artykuły

Sens bez terapii

Spektakl wulgarny, nieprzyzwoity, pornograficzny, cyniczny - ależ tak. Obrazoburczy? Być może.

Przemoc seksualna w dzieciństwie, dewocja i toksyczność emocjonalna matki, ksenofobia, drobnomieszczańska hermetyczność, skostnienie instytucji publicznych, także kościoła - błyskotliwość kariery Schwaba polegała na nałożeniu na dość koszmarny, pornograficzny świat Austro-Niemiec dwóch osobistych filtrów: alkoholu i nowomowy, o którą autor obwiniał media i współczesną wędrówkę ludów.

Filtr alkoholu w sztuce zawsze jest niebezpieczny. Przed Schwabem pito w literaturze sporo i, nie ma co kryć, pisano na kacu sprawniej: Rimbaud, Lowry, Hemingway, McCoy. Po każdym z nich "Zagłada ludu" Schwaba to artystyczna zabawka. Filtr języka - także w spektaklu Zakładu Krawieckiego - bywa niebezpieczny; po kwadransie bełkotania o mydle i powidle (wskutek braku słuchu językowego tłumacza Jacka St. Burasa) wszystkie postaci mówią jednocześnie to samo i tak samo. Frazeologicznych czy leksykalnych potknięć Desiree (Magdalena Skiba), Kovacica (Rafał Cieluch), pani Robak (Dorota Pluciak), ukształtowanych przez telewizję i popołudniówki, właściwie oprócz gramatycznych rodzajów nic nie różni. Postaci w reżyserskiej oprawie Szymona Turkiewicza są jak mechaniczne kukły odlane z jednej formy (co sugeruje także jednolity, beżowy jak barwa koszarowych lamperii kolor, wypełniający przestrzeń sceny, rekwizyty i kostiumy aktorów w pięknej chwilami wizji Niny Łupińskiej, lubiącej - to widać - Lupę). Spektakl podobał się ludziom młodym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji