Trzy siostry na dnie
Grany w warszawskim Teatrze Powszechnym dramat Wernera Schwaba "Prezydentki", który sam autor zaliczył do cyklu "dramatów fekalicznych ", może zostać uznany za obyczajową prowokację.
Z telewizora stojącego na scenie tyłem do widowni dobiegają nas słowa Jana Pawła II o tym, że człowiek może osiągnąć szczęście tylko przez miłość. Kończy je pełna bólu, ale i zrozumienia uwaga, że wielu z nas, szukając miłości, zbłądziło. Któż jak nie trzy Prezydentki wgapione w ekran przekonały się o tym na własnej skórze. To jakby trzy Czechowowskie siostry po latach. W ubogim mieszkanku z choinką za kilka szylingów, w monologach pełnych goryczy, ale i marzeń, w sprzeczkach, szarpiąc się jak przekupy za włosy, wytykają sobie wady i błędy. Szukając pociechy w piwie, chcą znaleźć nadzieję na miłość, na spotkanie z mężczyzną.
Grzegorz Wiśniewski wspaniale nasycił spektakl realistycznym szczegółem. Zdewociała Erna Elżbiety Kępińskiej to straszna sknera - zamiast filtra do kawy używa papieru toaletowego, zamiast papieru toaletowego - gazet. Gretę wyzywa od "dziur" i "hitlerowskich k..... ". Ale ta bohaterka grana przez Joannę Żółkowską nie wstydzi się, że drzwi w jej domu nie zamykały się, że miała wielu mężczyzn. Zakochana obecnie w muzyku Fredku, tańczy w ciasnej klitce tanga i walce. Uśmiechnięta, z rozmarzonymi oczami, dobra do przesady, nawet mężowi wybaczyła kazirodczy związek z córką. Maryjka Ewy Dałkowskiej za oblubieńca wybrała sobie Jezusa Chrystusa. W jej ewangelicznej pokorze od początku jest coś z sadomasochistycznej lubieżności. Pracując jako babcia klozetowa, za ziemskie powołanie wybrała sobie przetykanie ustępu u księdza proboszcza, który w rurze utyka w nagrodę - francuskie perfumy.
Nadwrażliwych teatromanów trzeba ostrzec. Od kloacznych metafor, fizjologicznych porównań może im się zrobić słabo. Ale są też widzowie reagujący na wulgaryzmy prostackim rechotem. Może biografia Austriaka podpowiedziała im zbyt łatwą interpretację dramatu. Werner Schwab najpierw przez 10 lat, z żoną, wiódł spokojne rolnicze życie, dopiero potem zasłynął ze skandali. Premiery "Prezydentek" odmówił mu słynny wiedeński Burgtheater. Wystawił je dopiero, gdy Schwaba znaleziono martwego. We krwi miał 4,1 promila alkoholu, a w kieszeni rękopis dramatu "Nareszcie martwy. Nareszcie bez powietrza".
Przed śmiercią mówił o własnej twórczości, że temat jest mu absolutnie obojętny, najbardziej interesował go język. Ale bodaj najtrafniej wyraziła się o dziele Austriaka Małgorzata Sugiera: piękno było dla niego zwodniczą skorupą, istota rzeczywistości tkwi w jej brzydocie. Radykalny to pogląd, ale pijacka, samobójcza śmierć pokazała, że był mu wierny do końca. Jak bardzo przypomina to finał "Prezydentek". Maryjka Ewy Dałkowskiej nie może już znieść miłosnych rojeń przyjaciółek. Ewangeliczną maskę rozsadza cierpienie i rozpacz samotnej kobiety, której nie pomoże nawet Zbawiciel. Chce być nareszcie martwa. Nareszcie bez powietrza. Schwab powiedziałby - jedni oszukują się marzeniami, inni mają dość tego życia.