Artykuły

Prezydentki wysiadują

Moja przyjaciółka mieszka na przeciwko pewnej starszej pani. Ta niezwykle życzliwa ludziom kobieta całe życie stała za sklepową ladą, podając klientom mleko, bułki, sery... Teraz jest na emeryturze. Dzieci wyfrunęły dawno z domu i nie ma już dla kogo gotować, prać, sprzątać... Przeciekający między palcami czas, owa pani dzieli między kościół a telewizor. Codziennie rano karnie stawia się na mszy, by po powrocie do domu przerzucać dość beznamiętnie programy.

Święto noszące znamiona rytuału rozpoczyna się o godz. 17. Wówczas to u pani Zofii zbierają się starsze panie z całego bloku. Jedna przyniesie drożdżowe ciasto, które zostało jej z niedzieli, druga słoik konfitur. Włączają telewizor, by delektować się brazylijskim serialem. Kiedyś przypadkowo, chcąc pożyczyć patelnię, gdyż mojej przyjaciółce właśnie udało się spalić jej własną, na której miała powstać wymarzona przez nas jajecznica, weszłam na takie posiedzenie. I zostałam.

Zaintrygowała mnie w tym dość przecież banalnym spotkaniu kobiet jedna rzecz. Otóż one tak naprawdę nie śledziły losów Pameli czy innej Izaury, rzucając tylko okiem na luksusowy wnętrza, w których równie luksusowo cierpiała bohaterka serialu. Doświadczone przez życie kobiety rozmawiały o wszystkich nieszczęściach świata, które dotknęły je osobiście, ich rodzinę, a także dalszych i bliższych znąjomych. Po paru minutach już wiedziałam, co której zalecił lekarz i ile jeszcze zostało umierającemu na raka sąsiadowi spod "dziesiątki".

Opowieści owych pań były równie drastyczne i nie pozbawione realistycznych szczegółów jak rozmowy tytułowych "Prezydentek" ze sztuki Wernera Schwaba, które przygotował na scenie STU Grzegorz Wiśniewski. Reżyser stworzył studium psychologiczne kobiet, które wraz ze scenografem Maciejem Peryerem zamknął w otoczonej czarną siatką klatce. Dzięki temu, wraz z widzami, mógł niczym w laboratorium obserwować zachowania pań, poddanych swoistemu eksperymentowi "wysiadywania" czy jakby to inaczej nazwać "prezydentowania" swojego nieszczęścia.

Każda z kobiet skupia się przeważnie na sobie. Halina Wyrodek prezentuje dość typowy, nie tylko gabarytowo typ matczynej opiekuńczości, raz po raz wspominając synalka-alkoholika, który pewnie nieźle daje jej w kość, równocześnie wyznając podejrzanie religijną zasadę, iż tych co nie chodzą do kościoła należy wymordować. Anna Tomaszewska jest typem podstarzałej, lekko prowadzącej się niegdyś uwodzicielki, w typie tych, co za potwierdzenie swej usychającej kobiecości zrobią wszystko, co się komu zamarzy. Kobietą na skraju autyzmu jest tu Bożena Adamek, służąca ludziom przy przetykaniu ubikacji, co robi w imię Jezusa Chrystusa.

Pod wpływem alkoholu i ekstatycznego tańca, kobiety te miast w dalszym ciągu opowiadać o wszystkich możliwych nieszczęściach, zaczynają marzyć. Halina Wyrodek widzi siebie w Rzymie, najpierw w kościele, a później na potańcówce z rzeźnikiem Wottilą. Annę Tomaszewską na wielkim balu uwodzi bogaty muzyk, natomiast Bożena Adamek doznaje zaszczytu zainteresowania ze strony ludzi, którzy nie tylko doceniają jej śmierdzącą pracę, ale też pozwalają znaleźć w muszli klozetowej buteleczkę francuskich perfum.

Ten najgorszy wyciruch nie pozwoli "prezydentkom" pogrążyć się do końca w marzeniach. Dopowie dalszą część, dużo bardziej prawdopodobną, ich historii. Za to musi odpokutować, dając się zarżnąć na stole niczym baranek ofiarny. Jej krew głośno spływa do podstawionego wiadra...

Kiedy w końcu udało mi się pożyczyć od pani Zosi patelnię, wchodząc do mieszkania przyjaciółki zauważyłam, że przyczepiła mi się do spódnicy biała nitka. Dokładnie taka sama jaką miała na swoim fartuchu Halina Wyrodek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji