Artykuły

Woyzeck

Jesteśmy w teatrze. Na scenie para przedstawicieli gatunku, który zwie się człowiek. On: Woyzeck. Ona: Maria. Jak dwa eksponaty zamknięte w anatomicznych słojach. I taka ekspozycja rodzi u widza pytanie czego będzie świadkiem po otwarciu tych słojów, po rozpoczęciu teatralnej akcji? Czy będziemy patrzeć na sekcję otrząśniętych ze zwietrzałej formaliny czasu trupów? Czy też... po reżyserskich zabiegach reanimacyjnych zobaczymy na scenie żywych ludzi, których emocje i problemy są bliskie i ważne dla współczesnych?

Pytania te stawiamy sobie w Teatrze Studyjnym wybrawszy się na "Woyzecka" Genua Buechnera - napisanego w pierwszej połowie XIX wieku, wydanego kilkadziesiąt lat później. Historycy literatury dopatrują się w nim elementów naturalizmu i ekspresjonizmu. którym ciasno w schematach panującego wtedy romantyzmu. Zostawmy jednak te rozważania mężom uczonym w piśmie, a zobaczmy, co reżyser JACEK ZEMBRZUSKI chciał nam powiedzieć dziś poprzez tragiczną historię człowieka popełniającego samobójstwo po zamordowaniu - za zdradę - kochanki, matki swego dziecka.

Odebrałem ten spektakl jako ostrzeżenie przed tym iż zbyt łatwo ulegamy złudzeniu że drugiego człowieka, jego przeżycia, jesteśmy w stanie ocenić za pomocą tej czy innej metody. Żadna z nich nit dysponuje ani odpowiednim ku temu instrumentarium, ani też prawem wynikłym z właściwych jej a niepodważalnych wartości etyczno-moralnych. Zembrzuski, dzięki wydatnej pomocy autorki scenografii - DOROTY MORAWETZ stwarza wręcz laboratoryjne warunki do oceny tytułowego bohatera. Dokonywana ona jest z różnych podstaw wyjściowych i w różnych relacjach. Doktor (JERZY SENATOR) czyni to doprowadzonym do absurdu sposobem psychoanalityczno-nawykowym. U Kapitana (MAREK URBAŃSKI) pobrzmiewają akcenty społeczne. Tambu major (WOJCIECH WALASIK) jest silniejszym biologicznie samcem eliminującym w doborze naturalnym słabszego. Wreszcie Maria (MARIA RAIF) po prostu darzy bohatera uczuciem, co nie znaczy, iż w ogóle go rozumie. MARIUSZ SANITERNIK - grający gościnnie postać tytułową - pozwolił wszystkim dokładnie obejrzeć się i zbadać, rzadko tylko dając do zrozumienia, iż wszelkie ich domniemania i oceny mijają się z prawdą. Dopiero na koniec, odchodząc, w całkiem odmiennej poetyce niż surowa, laboratoryjna asceza całego spektaklu, jakby zadrwił z tych wszystkich analiz.

Gorzko zabrzmiało też finałowe przesłanie reżysera - małe dziecko Woyzecka wprowadzone zostaje do laboratoryjnego klosza - iż grzech powierzchownej niesprawiedliwej oceny innych nie przestał nam towarzyszyć, ani wczoraj, ani dziś; popełniać go możemy dalej. I tak odebrałem ten spektakl. Jeżeli jest inaczej, to obawiam się, że widz za krztusi się muzealnym zaduchem klasycznego dzieła, które ani nas ziębi, ani parzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji