Artykuły

Schody Zapasa

- ZAPASIEWICZ w paradoksalny sposób stał gdzieś za moimi wyborami artystycznymi. Za tym, że nie poszedłem do seriali, że świadomie wybrałem teatr jako swoje miejsce. On tego uczył. Gardził rozmienianiem się na drobne. Mówił o tym ciągle, może nie wprost, że to strasznie ważne chronić siebie w jakiejś idei, pozostać czystym - wspomina Adam Woronowicz.

14 lipca, wieczór. TVN 24 nadaje wiadomość o śmierci Zbigniewa Zapasiewicza W czarnej, żałobnej ramce migają fragmenty przedstawienia teatralnego z udziałem zmarłego aktora. Modest Ruciński, aktor Teatru Narodowego, ogląda program w domu. Początkowo nie zwraca uwagi na czarno-białe kadry, zbyt jest poruszony informacją wyświetloną pod spodem na czerwonym pasku: "Z ostatniej chwili: W Warszawie wieczorem zmarł wybitny aktor...". Dopiero telefon od kolegi z teatru uświadamia mu, że coś jest nie tak: "Słuchaj, to nie jest Zapas!". Czy to możliwe, że w TVN pomylili taśmy? Ktoś dzwoni do Anny Seniuk, aktorki i profesorki z Akademii Teatralnej, która występuje z rzekomym Zapasiewiczem. "To nie Zapasiewicz, to Janek Matyjaszkiewicz" - ucina spekulacje Seniuk. Spektakl z Teatru Ateneum, Siemion Złotnikow: "Odchodził mężczyzna od kobiety". Zbigniew Zapasiewicz tyle razy w teatrze się przebierał, tyle razy zmieniał fizjonomię, głos i peruki, tyle razy zakładał sztuczne nosy, że trudno się dziwić tej pomyłce. To mógł być on.

Bądź wierny, idź

W środę rano, kilkanaście godzin po śmierci Zapasiewicza, Adam Woronowicz, aktor Teatru Powszechnego, wchodzi do księgarni w Krakowie po wiersze zebrane Zbigniewa Herberta. Kartkuje tom, aby po chwili znaleźć wiersz "Kalendarze Pana Cogito" ze zbioru "Rovigo" z 1992 roku dedykowany Zbigniewowi Zapasiewiczowi.

Pan Cogito przegląda czasem swoje stare kieszonkowe kalendarze i wtedy odjeżdża jak na białym parostatku w czas przeszły dokonany na samą granicę horyzontu własnej niepojętej istoty

Ten wiersz i dedykacja to podziękowanie poety za spektakl "Pan Cogito szuka rady", który Zapasiewicz wystawił w połowie lat 80. w Teatrze Powszechnym. To był pierwszy Herbert na scenach warszawskich po stanie wojennym. Przesłanie "Bądź wierny, idź" powtarzano wtedy razem z hasłem "Nie ma wolności bez Solidarności".

Woronowicz zamyka książkę, płaci i wychodzi. W hotelu pod Krakowem będzie do końca dnia czytał wiersze, które Zapasiewicz mówił przez ćwierć wieku ze sceny.

Kiedy Adam Woronowicz jedzie do hotelu, Magdalena Różczka na planie nowego serialu TVN odbiera SMS-y od kolegów z roku. Zapasiewicz był ich opiekunem, pracował z nimi całe cztery lata. Teraz zwołują się na ostatnie spotkanie z Profesorem.

W tym samym czasie Michał Żebrowski próbuje przypomnieć sobie wszystkie przedstawienia z Zapasiewiczem, które widział w warszawskim Teatrze Dramatycznym. A więc: Pijak w "Ślubie", Paganini w "Rzeźni", Kubuś w "Kubusiu Fataliście", Ojciec w "Pieszo". W domu ma programy jeszcze z lat 70., od dziecka był fanem Dramatycznego. Co to był za zespół! Holoubek, Szczepkowski, Kondrat, Fronczewski, reżyserzy: Ludwik Rene, Witold Zatorski, Maciej Prus, Jerzy Jarocki. I publiczność, która czekała na genialne spektakle.

Od wczoraj, kiedy dowiedział się o śmierci Profesora, nie może przestać o nim myśleć. Pół nocy nie przespał.

Czego nauczył się od Zbigniewa Zapasiewicza? Kim był dla niego Profesor? Co z jego teatru jest dla niego ważne i żywe?

Kreczmar to był bóg

Woronowicz, Żebrowski, Ruciński i Różczka należą do wielkiej, liczącej kilkaset osób grupy uczniów Zapasiewicza. Aktor przez pół wieku wykładał w szkole teatralnej w Warszawie. Od 1959 roku przeszedł wszystkie szczeble kariery pedagoga - od asystenta przez docenta aż do profesora zwyczajnego. Trudno znaleźć aktora po warszawskiej szkole, który by się o niego nie otarł. Dla wielu był mistrzem.

Michał Żebrowski (dyplom 1995) chodził na wszystkie jego zajęcia, także do innych grup: - Zapasiewicz fascynował mnie jako artysta. W niepisanym rankingu aktorskim mojego środowiska należał do czwórki najważniejszych, obok Łomnickiego, Holoubka i Treli. Wiedział o tym zawodzie wszystko.

Był kontynuatorem przedwojennych tradycji polskiego aktorstwa. Jego mistrzem i nauczycielem był Jan Kreczmar, wielki aktor i pedagog, a prywatnie - wuj. "Kreczmar to był bóg" - wspominał po latach. "Od strony rzemieślniczej Kreczmar miał niesamowitą wiedzę. Rzemiosło i etyka wyznaczały myślenie pedagogów tamtej szkoły".

W latach 50. Kreczmarowi udało się za poparciem ministra kultury Włodzimierza Sokorskiego uchronić warszawską szkołę teatralną przed ideologią socrealizmu. Pracował ze studentami nad literaturą romantyczną, która w oficjalnym obiegu nie istniała. W szkole uczyli najlepsi artyści, wyrośli jeszcze z estetyki i etyki przedwojennej. Zapasiewicz zetknął się tam z legendą przedwojennego teatru Aleksandrem Zelwerowiczem. Potem został asystentem Kreczmara.

Drugim środowiskiem, które ukształtowało Zapasiewicza, była przedwojenna lewicowa inteligencja. Jego przedwcześnie zmarły ojciec Zbigniew Zapasiewicz senior był działaczem PPS, współtwórcą antyfaszystowskiego Frontu Młodego Pokolenia. Podczas wojny młody Zapasiewicz mieszkał z matką Marią w mieszkaniu Kreczmarów, w którym ukrywał się m.in. Erwin Axer. Po wojnie zamieszkali na warszawskim Żoliborzu, w dzielnicy zbudowanej przez przedwojennych PPS-owców.

- Zapisano mnie do Szkoły nr 1 przy Robotniczym Towarzystwie Przyjaciół Dzieci znanym z szerokiej działalności społecznej i kulturalnej. Mieliśmy tam fantastycznych profesorów, np. naszym polonistą był prof. Zdzisław Libera, jego żona uczyła nas łaciny, a tak naprawdę, oprócz łaciny, historii starożytnej- Oni nas inspirowali, zachęcali, żeby chłonąć to, co się wokół dzieje. Tam powstał szkolny teatr. Byłem bardzo nieśmiały, ale przełamałem opory i rzuciłem się w to - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Jeżeli więc był w warszawskiej szkole ktoś, kto kontynuował tradycje przedwojennego aktorskiego rzemiosła, a zarazem realizował dawny, inteligencki etos, to był nim Zapasiewicz.

Studenci, którzy do niego przychodzili, zwykle nie zdawali sobie sprawy z tego, jaka tradycja stoi za Profesorem. Dla nich był to wybitny aktor, znany z filmów Wajdy i Zanussiego, przedstawień Jarockiego i Zatorskiego.

Po pierwszych zajęciach orientowali się, że jest kimś więcej.

Nie musiał patrzeć

Przedmiotem, który Zapasiewicz stale prowadził na wydziale aktorskim, były zajęcia z interpretacji wiersza. Nie było to tylko szlifowanie dykcji i rytmu.

Uczył, jak mówić wiersz, aby wydawało się, że to aktor sam go napisał. Jak posługiwać się słowem, aby działało na scenie. Jak iść za myślą autora, a nie tylko skakać po tonach.

Adam Woronowicz (dyplom 1997): - Miażdżył nas tą swój ą sztuką mówienia wiersza.

Ewa Konstancja Bułhak, aktorka Teatru Narodowego (dyplom 1995): - Powtarzał, że mówiąc wiersz, powinniśmy wchodzić po schodach emocji. Do dzisiaj jego studenci się po tym rozpoznają: "Wiesz, bo tutaj to muszą być te schody Zapasa. Schody Zapasa to podstawa".

Pracując ze studentami, sięgał po najwybitniejszą literaturę: Słowackiego, Czechowa, Becketta.

Maciej Damięcki (dyplom 2004): - Kiedy druga połówka roku z innym profesorem ćwiczyła elementarne zadania aktorskie, naśladowanie kota czy psa, on z nami robił "Czekając na Godota". Niektórzy pedagodzy się oburzali, że rzuca nas na zbyt głęboką wodę, ale on się nie przejmował. A my byliśmy zachwyceni.

Tomasz Błasiak, aktor Teatru Powszechnego (dyplom 2004): - Czym się różniły te zajęcia od innych? Skupieniem. Zapasiewicz uczył myślenia o roli non stop. Teraz od tego się odchodzi, nie ma czasu na myślenie, wszyscy chcą od razu efektów. A Zapasiewicz był ze starej szkoły, dawał czas na budowanie roli, dojrzewanie, to było bardzo cenne.

Bułhak: - Należał do profesorów, którzy nie niszczyli osobowości. Nie łamał ludzi, ale pozwalał na własny rozwój.

Woronowicz: - Tłumaczył, jak ważne jest samo bycie na scenie. Że istnieje coś takiego jak czas, że kwestia nie musi padać od razu. Byliśmy bardzo przejęci, czuliśmy, że nagle mierzymy się z istotą aktorstwa.

Miał zwyczaj słuchać scen, które przygotowali studenci, z przymkniętymi oczami. Siadał wtedy głęboko w fotelu, podpierał głowę i nieruchomiał.

Magdalena Różczka (dyplom 2004): - Niepokoiło nas, że na nas nie patrzy, dlaczego nie interesuje się naszą sceną? Ale gdy tylko skończyliśmy, otwierał oczy i od razu punktował: dlaczego to zrobiłaś za wcześnie, dlaczego patrzyłaś tu, a nie tam, dlaczego nie myślałaś o intencji, o której ci mówiłem. Wszystko słyszał, nie musiał patrzeć.

Pani sobie wyobrazi, pani Niusiu

Czasem zajęcia zmieniały się w długie monologi Zapasiewicza o teatrze i jego własnej drodze aktorskiej. Mówił o nowej literaturze, która pojawiła się po odwilży 1956 roku: dramatach Ionesco, Becketta, Mrożka. O tym, jak teatr zaczął się zmieniać pod ich wpływem. O swoim mistrzu - Kreczmarze. I o teatrach, w których spędził pół życia - Współczesnym i Dramatycznym.

Woronowicz: - Popychał nas do tej "czarnej jamy", jak za Czechowem nazywał teatr. "Pożarła mnie ta jama" - często powtarzał. Był świadomy ceny, którą przychodzi płacić za bycie w teatrze. Myślę, że sam zapłacił za to wysoką.

Żebrowski: - To były spotkania z kimś, kto dla tego zawodu się urodził i tylko nim żył. Sam ciężko zapracował na sukces. Mówił nam szczerze, że przez pierwsze osiem lat po szkole nie wiodło mu się. Mimo że pochodził z aktorskiej rodziny Kreczmarów, mimo że pracował w najlepszym wówczas teatrze w Warszawie - Współczesnym - i był asystentem w szkole teatralnej. Długo trwało, zanim w końcu wykuł swoje miejsce.

Uczniowie chodzili oglądać go na scenie: w "Ambasadorze" i "Tangu" Mrożka we Współczesnym, potem w "Królu Learze" w Powszechnym i "Kosmosie" w Narodowym. Uczyli się od niego nie trików aktorskich, ale postawy szacunku do ludzi i pracy.

Woronowicz: - Miałem wrażenie, że on jest dla nas, a nie my dla niego - jak to czasami bywa w szkole. Na tym polegał szok: na innych zajęciach wciąż nas poprawiano, mieliśmy być kimś, kim nie jesteśmy. Doskonaliliśmy głos, dykcję, odkrywaliśmy swoje kompleksy. A nagle przychodzi Zapasiewicz i mówi, że jesteśmy tym, kim jesteśmy, i musimy mieć świadomość własnych ograniczeń.

Słynął z poczucia humoru. Czasem odgrywał na zajęciach scenę, którą zobaczył rano w sklepie czy na spacerze z psem. Studenci pamiętają do dziś dialog między kioskarką a klientką w jego wykonaniu. Wcielił się w role obu pań oraz siebie samego jako świadka. Potem przypomniał całe zdarzenie w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej":

- Przede mną stoi starsza pani, pali papierosa i mówi do ekspedientki: "Niech pani sobie wyobrazi, pani Niusiu, co się wydarzyło. Moja córka - proszę pani - której mąż jest w Paryżu...", - "ja chciałem gazetę kupić". "- nie, sekundę, ja skończę mówić. No więc on jest w Paryżu i złamał tam nogę, i proszę pani, on poszedł, proszę panią, do lekarza i ten lekarz jemu mówi, żeby on tę nogę...". "Ja chciałem gazetę". "Zaraz".

Popychał nas do tej "czarnej jamy", jak za Czechowem nazywał teatr. "Pożarta mnie ta jama".

Różczka: - Mówił, że postać, którą gramy, tak naprawdę nigdy nie jest od nas odległa. Wystarczyłoby przecież, żebyśmy się urodzili kilka kilometrów dalej, w innej rodzinie, w innym czasie, i bylibyśmy kimś zupełnie innym. Powtarzał, żeby szukać postaci w sobie samym, bo wszystko jest w nas.

Trzymał studentów na dystans, nie zabiegał o ich względy, nie przechodził na ty. Jednak z czasem dystans topniał. Chodzili razem na słynne pierogi do Anny Seniuk, która razem z Zapasiewiczem była opiekunem roku, przesiadywali w kawiarni Marcinek na Starówce, ulubionym miejscu Profesora, wpadali na obiady do Kołatki - restauracji na Nowym Mieście. Jeden z roczników wylądował u niego nawet na wigilii.

Po dyplomie kontakt z Profesorem się nie urywał. Zapasiewicz śledził dokonania swoich studentów, czasem dzwonił, żeby powiedzieć parę słów, czasem wpadał za kulisy. Czasem robił więcej. Jedną ze swoich studentek wyciągnął z głębokiej prowincji i pomógł zdobyć angaż w jednym z czołowych warszawskich zespołów teatralnych.

Woronowicz: - O tym, że komuś pomógł, dowiadywaliśmy się po fakcie, z drugiej czy trzeciej ręki. Nie lubił o tym mówić.

Na litość boską, nie bądźcie nowocześni!

W 1995 roku po spektaklu dyplomowym "Opowiastki o Panu Cogito" w reż. Zapasiewicza Zbigniew Herbert napisał "List do młodych" - przesłanie do studentów i absolwentów warszawskiej szkoły teatralnej. Znalazło się w nim powtarzane później często zdanie: "Nie bądźcie - na litość boską - nowocześni, bądźcie rzetelni".

Po latach "List do młodych" zawisł na korytarzu w szkole teatralnej na Miodowej.

Jednym z aktorów, którzy występowali w tym spektaklu, był Michał Żebrowski. - Pamiętam, że kiedyś Profesor wziął mnie pod rękę i powiedział: "Wiesz, Michał, postanowiłem być wierny". Dla mnie, chłopaka, który dopiero wchodził w zawód, te słowa wydawały się zbyt górnolotne, ale on naprawdę tak myślał. Utożsamiał się z Herbertem i przesłaniem Pana Cogito, był w tym niezłomny.

Z biegiem lat Zapasiewiczowi było coraz trudniej zaakceptować nową rzeczywistość, w której po 1989 roku znalazła się szkoła teatralna i sam teatr. W aktorstwie zapanował wolny rynek, studenci coraz częściej zwalniali się do castingów i reklam. Coraz trudniej przychodziło mu przekonywanie ich do nauki mówienia wiersza. Niektórzy już na pierwszym roku podpisywali kontrakty, o których ich pedagodzy mogli tylko marzyć. List Herberta pokrył kurz.

Zapasiewicz w wywiadach coraz częściej wyrażał się z goryczą o młodej generacji. Mówił, że aktorzy zatracili normy etyczne, teatr stracił rangę, młodzi ludzie nie są wierni etyce, bo wszystko reguluje ekonomia.

Denerwował go dominujący styl aktorstwa wykształcony przez kino i seriale, który nazywał osobowościowym. Aktorzy już nie kreują roli, tylko wystarczy, że są.

- A gdyby w Polsce - mówił - kręcili dzisiaj "Rain Mana", to w głównej roli chorego na autyzm nie wystąpiłby Dustin Hoffman, ale prawdziwy autyk.

Jednak największy sprzeciw budził w nim nowy teatr, który pokazywał przemoc, brutalizm, biologię, erotykę. Tego nie było za jego czasów w Dramatycznym ani we Współczesnym. Mówił: - Oni mają inne kody, ja przeżyłem okupację, to nie moja wina, że teatr brutalistów mnie nie przeraża.

Woronowicz: - W drugiej połowie lat 90. teatr bardzo mocno przyśpieszył. Kiedy kończyłem szkołę w 1997 roku, widziałem już zupełnie inny teatr, niż kiedy zaczynałem cztery lata wcześniej. Pół roku po moim dyplomie Piotrek Cieplak mówi mi, że przyszedł do Rozmaitości taki chłopak, nazywa się Grzegorz Jarzyna, i chce zrobić "Bzika tropikalnego".

Młodzi ludzie wychowani na nowym teatrze często nie rozumieli, co mówi do nich Zapasiewicz. Ze swoją wiarą w kreację, słowo i wierność autorowi znalazł się na marginesie. Wydany w 2003 roku wywiad rzekę "Zapasowe maski" zakończył gorzką refleksją, że gdyby wiedział, jak potoczy się jego życie, to by nigdy tego zawodu nie wybrał.

- Coraz trudniej mi uczyć. Nie potępiam niczego, co młode, nowe, tylko żałuję, że wartości, w których zostałem wychowany, znikły. Moi studenci nie rozumieją, po co ich uczę tego, czego uczę. Kończą studia, idą na wolny rynek - a tam każą im przede wszystkim zapominać to, czego uczyli się w szkole. Nigdy nie opuściłem nawet jednego dnia pracy w teatrze, a teraz, gdy pracujemy nad przedstawieniem dyplomowym, studenci przychodzą do mnie, żebym ich zwolnił do filmu - mówił.

Apogeum jego sporu z młodymi nastąpiło w 2007 roku, kiedy w "Dzienniku" ukazał się wywiad z Profesorem pod tytułem "Etyka w polskim teatrze zdechła". Mówił w nim, że nowa generacja za nic ma takie wartości jak poczucie misji zawodowej, odpowiedzialność za słowo, szacunek dla tradycji: - Jesteśmy w Polsce świadkami konfliktu, ale pozornie między młodymi a starymi. Jest to moim zdaniem rodzaj rewolucji kulturalnej. Konflikt polegający na tym, że nowe pokolenie ludzi, które weszło gwałtownie do teatru, ma poczucie, że należy zdecydowanie odrzucić wszystko to, co dotąd było.

Była to jego reakcja na incydent w stołecznym Teatrze Powszechnym. Młody kierownik literacki odczytał manifest, w którym padły niecenzuralne słowa pod adresem "starych" i patrona teatru Zygmunta Huebnera: "Młody je... starego", "Nienawidzimy się generalnie!", "Pie... naszego szanownego patrona Zygmunta Huebnera" itp. [wykropkowania - redakcja "DF"].

- Ci nowi ludzie całkowicie odrzucają teatr, który myśmy budowali, który dalej chcielibyśmy budować - mówił Zapasiewicz. - Oni go chcą zburzyć i postępują tak, by wszystko objąć swoim modelem myślenia. Reszta jest całkowicie do wyrzucenia.

Na ostre słowa Zapasiewicza odpowiedziała Maja Kleczewska, głośna reżyserka młodego pokolenia: "Trudno mi zrozumieć, dlaczego profesor Akademii Teatralnej odcina się od swoich studentów, kiedy przecież to on właśnie ma wpływ na kształtowanie ich charakterów i twórczych osobowości. Jeżeli nie będzie koegzystencji pokoleniowej w teatrze, młodzi ludzie nie będą mieli od kogo się uczyć. Z drugiej strony ci młodzi nie mogą być traktowani jak niegrzeczne dzieci. Do dialogu potrzeba partnerstwa".

Kleczewska przez dwa lata studiowała reżyserię na Akademii Teatralnej, ale przeniosła się do krakowskiej PWST. Brakowało jej właśnie partnerstwa. "Mieliśmy zajęcia z Zapasiewiczem z "Fantazego" i ćwiczyliśmy na nich wyłącznie dykcję i rytm wypowiadania kwestii. Nie rozmawialiśmy o autorze, tekście, postaciach i ich relacjach. Powtarzaliśmy tylko, w którym miejscu powinna wypaść średniówka i akcent w wierszu. To jest potrzebne, tylko że wtedy czułam, że następuje jakiś rozpad pomiędzy tym, o co młody reżyser chce pytać, czego szukać, a przekazywaną wiedzą".

- Tak, uczę średniówki, bo to jest jedna z form opisu rzeczywistości - bronił się Zapasiewicz w wywiadzie dla TVP Kultura.

Woronowicz: - Zapasiewicz był świadkiem wielu przemian i rewolucji w teatrze. Mówił nam o tym na zajęciach. Inny był teatr, kiedy studiował u Kreczmara, inny we Współczesnym w latach 60., kiedy Erwin Axer wprowadzał do Polski nową literaturę z Zachodu. Jeszcze inny robili w Dramatycznym w latach 70. z Holoubkiem. Dlaczego nie potrafił zmierzyć się z tą ostatnią zmianą? - Może dlatego, że w latach 80. przerwana została ciągłość pokoleniowa. Zabrakło średniego pokolenia, które przerzuciłoby pomosty pomiędzy najstarszym i najmłodszym pokoleniem.

Profesor konsekwentnie walczył o to, aby teatr zachował swoją rangę, ale instytucja, której bronił, była już skostniała. Mentalnie teatr tkwił w PRL-u, trzeba było go otworzyć na nowe idee. On tego już nie chciał albo nie potrafił.

Woronowicz po szkole poszedł do Rozmaitości, chociaż Zapasiewicz widział go raczej we Współczesnym, Pracował z czołowymi reżyserami nowej generacji: Warlikowskim, Jarzyną, Cieplakiem, stał się jednym z najbardziej wyrazistych aktorów swego pokolenia.

Woronowicz: - Nie było w rym sprzeczności, teatr klasyczny, którego uczył Zapasiewicz, skleił mi się z teatrem współczesnym, który robi Krzysiek Warlikowski czy Piotrek Cieplak. Nagle okazało się, że oni wszyscy mówili o tym samym, pewien rodzaj etosu jest po jednej i po drugiej stronie. Nauka dla mnie z tego płynie taka, że nie można się do końca zamknąć w swoim teatrze. Trzeba być do końca otwartym.

Zapałki od Profesora

W ostatnich latach nie oszczędzał się, ciągle był w próbach, mierzył się z nowymi rolami, kończył jedne, zaczynał drugie. Grał więcej niż niejeden młody aktor, a jeszcze zajęcia w szkole, gościnne występy w Narodowym, podróże po Polsce z farsą "Słoneczni chłopcy", w której występował z Franciszkiem Pieczką, Krzysztofem Stroińskim i Adamem Woronowiczem.

Woronowicz: - Któregoś razu przejechał samochodem trzysta kilometrów z Warszawy do Katowic i zagrał dwa przedstawienia. Wieczorem jemy kolację w hotelu, a Zapasiewicz mówi "W zasadzie nie powinienem tak się czuć, ale jestem troszeczkę zmęczony".

Błasiak: - Był tytanem pracy, wkładał całego siebie. Ostatni raz spotkaliśmy się na zakończeniu sezonu w Teatrze Powszechnym. Żartował, jak zwykle.

Po ostatnim w sezonie spektaklu "Słonecznych chłopców" Profesor dokładnie posprzątał swoją garderobę przed planowanym na wakacje remontem teatru. Część prywatnych rzeczy zabrał do domu, stare egzemplarze sztuk oddał do archiwum.

Swoją garderobę posprzątał też Adam Woronowicz. W szafce znalazł kopertę z guzikiem Zapasiewicza.

Woronowicz: - To był guzik od kostiumu do "Króla Leara". W ostatniej scenie Zapasiewicz jako Lear pochyla się nad martwą Kordelią i rozrywa koszulę zapiętą pod szyją. Któregoś razu guzik potoczył mi się pod nogi, więc go zabrałem i schowałem do koperty. Napisałem na niej nawet datę.

Kiedy się żegnali, Woronowicz powiedział Profesorowi o tej kopercie. Zapasiewicz zaśmiał się, że ten guzik kiedyś przejdzie do historii teatru.

Woronowicz: - Nie sądziłem, że tak szybko to się stanie.

Modestowi Rucińskiemu po Profesorze zostało pudełko zapałek.

- Kupił mi je kiedyś w bufecie Narodowego, kiedy nie miałem czym przypalić papierosa. Powiedział: "Trzymaj te zapałki, będziesz mi pożyczał". I za każdym razem, kiedy wychodziliśmy na papierosa, pytał: "Masz?". Dzisiaj Ruciński trzyma zapałki w torbie z egzemplarzami sztuk. Jeszcze kilka zostało.

Jakie przesłanie im wszystkim pozostawił?

Żebrowski: - Nie uważam, żeby można było przenieść w dzisiejsze czasy ten model teatru, do którego przywykli moi mistrzowie. Był on przynależny czasom komuny i przynosił wtedy fenomenalne owoce. Dzisiaj są inne potrzeby. Ale ludzie wciąż chcą oglądać teatr oparty na dobrej literaturze. Publiczność wali drzwiami i oknami, tylko tego teatru jest coraz mniej.

Woronowicz: - Zapasiewicz w paradoksalny sposób stał gdzieś za moimi wyborami artystycznymi. Za tym, że nie poszedłem do seriali, że świadomie wybrałem teatr jako swoje miejsce. On tego uczył. Gardził rozmienianiem się na drobne. Mówił o tym ciągle, może nie wprost, że to strasznie ważne chronić siebie w jakiejś idei, pozostać czystym.

Bułhak: - Niektórzy mówili: Zapasiewicz? To tylko takie rzemiosło. Ale dajcie spokój, zawsze w jego rolach był człowiek, nie można powiedzieć, że to była tylko forma! Jego role były fantastycznie zbudowane od początku do końca. Mógł sobie sztuczne nosy przyklejać, ale robił to zawsze po coś. Zawsze wiedział, czego chce i czego szuka.

Błasiak: - Cały czas jest w głowie, od dnia jego śmierci nie ma chwili, aby myśli nie krążyły wokół Zapasa.

Modest Ruciński, który wszedł właśnie w próby do nowego spektaklu w Teatrze Polonia, mówi, że każdy krok, każdą decyzję konfrontuje z tym, co by powiedział Profesor.

Ruciński: - Z nim jest tak jak z ojcem, który za wcześnie odchodzi, chce mu się coś udowodnić, a już nie ma jak. Więc pozostaje nam tylko udowodnić to na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji