Artykuły

Co autor miał na myśli?

- Ten zawód wymaga dawania z siebie - nie możemy emocji, które związane są z daną rolą, odwiesić na wieszak i zostawić w garderobie. Jakaś mikrocząstka zawsze zostaje z nami - mówi warszawski aktor RAFAŁ KRÓLIKOWSKI.

Poniedziałek, 9 rano, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie. Zdyszany, z rozwianym szalikiem, wpada Rafał Królikowski. Przed rozpoczęciem nowego, zabieganego tygodnia na planach filmowych i scenach teatralnych, aktor opowiada Gentlemanowi o wstydzie, perfekcjonizmie i kumplach z podwórka.

Lubi Pan poniedziałki?

- Lubię, bo są początkiem nowego. Patrzę wtedy na świat z optymizmem.

Jaka była Pana pierwsza myśl, gdy dziś rano otworzył Pan oczy?

- To są zawsze te same myśli: myśli taty, który ma dwóch synów. Jeśli jestem w domu, wstaję przed siódmą, żeby razem z żoną przygotować cały dom na nowy dzień - budzimy chłopaków, robimy śniadanie, wyprowadzamy psa... Bardzo zwykłe, codzienne czynności.

Śpiewa Pan przy goleniu?

- Nie lubię się golić i rzadko to robię - tylko kiedy wymaga tego ode mnie praca. Wolę być naturalny. Naturalnie zarośnięty.

Powiedział pan kiedyś, że ma pan trudny charakter. To było kilka lat temu. Nadal Pan tak uważa?

- Nie mnie to oceniać, tylko osobom, które ze mną przebywają, pracują, żyją. One są najbardziej wiarygodnym źródłem. Natomiast na pewno w momentach intensywnej pracy mogę być nie do zniesienia. Aktor pracuje na swoim organizmie i na swoich emocjach. Czasami doprowadzamy się do śmiechu i radości, innym razem do złości czy do wkurzenia. Jest to rodzaj gimnastyki emocjonalnej, który opiera się na dość dużej adrenalinie. Gdy prosto z planu wchodzę nagle w inne środowisko, gdzie ta adrenalina jest odmienna, to następuje starcie napięć i silnie odczuwam te dysproporcje.

Przenosi Pan emocje z planu filmowego do domu?

- Nie da się tego uniknąć. Ten zawód wymaga dawania z siebie - nie możemy emocji, które związane są z daną rolą, odwiesić na wieszak i zostawić w garderobie. Jakaś mikrocząstka zawsze zostaje z nami.

Czyli grana w danym okresie postać towarzyszy Panu też poza planem filmowym czy sceną?

- Bywa różnie - zależy to głównie od tego, jak intensywna jest praca nad filmem czy spektaklem oraz jak inny jest świat, który muszę wykreować od tego, który jest mi bliski na co dzień. Ale właściwie cały czas myśli się o roli - nawet przy takich spotkaniach jak dzisiaj z panią. Miewam momenty przebłysków, kiedy myślę, że daną sytuację można by wykorzystać w filmie, że można by tak to zagrać. Codzienne zachowania mogą zainspirować do danej interpretacji postaci, do rozwinięcia roli, nad którą pracuję. Ważne, żeby widz mi uwierzył.

Ile z Rafała Królikowskiego jest w Michale z "Teraz albo nigdy!", Tomku z "Lejdis", Wacławie z "Zemsty" czy Yanku z "Superprodukcji"?

- Wszystkie postacie przefiltrowuję przez siebie. Cały czas towarzyszy mi myśl: jak ja bym to zrobił będąc w okolicznościach, w których znajduje się dana postać. I tu się kłania Stanisławski i jego tak zwane okoliczności założone. Ważne jest dogłębne zanalizowanie okoliczności, w jakich dochodzi do zdarzeń czy działań oraz dogłębne zbadanie tekstu.

Tam jest wszystko zapisane. Nawet jeśli tekst wydaje się archaiczny i bazuje na języku, jakim dziś nie mówimy, to należy mu się bardzo dokładnie przyjrzeć.

A jeśli reżyser postanowi ostatecznie go zmienić i uwspółcześnić?

- My, aktorzy, powinniśmy jednak spróbować dociec, jaka była intencja autora tekstu - przysłowiowe, co autor miał na myśli, mówiąc to tak, a nie inaczej. Co go skłoniło, do napisania tych liter? Chyba najlepszym ćwiczeniem dla każdego aktora sq teksty Szekspira. Nikt nie ma wątpliwości, że jest to wielka literatura i dlatego nikt nie próbuje jej zmieniać ani w nią ingerować. Oczywiście, mamy możliwość wyboru tłumacza. Kilka razy miałem do czynienia z Szekspirem w teatrze - grałem w "Makbecie", "Dwóch panach z Verony", "Królu Lirze", "Wesołych kumoszkach z Windsoru", a ostatnio w "Miarce za miarkę". W prawie każdym przypadku posługiwałem się więcej niż jednym tłumaczeniem. Choć najczęściej bierze się po prostu najnowsze, aby skorzystać z pracy tłumacza, który miał kontakt z najbardziej współczesnym czytelnikiem. Warto się jednak zwrócić do kilku tłumaczeń - głównie dla własnego zrozumienia tekstu. Zadać sobie pytania: dlaczego to jest powiedziane w ten sposób? O co naprawdę chodzi w tym monologu? A nawet: dlaczego jest taki długi? Oczywiście często dokonuje się skrótów - nawet przy Szekspirze jest to nieuniknione. Jednak wierzę w to, że każda myśl i każde zdanie zapisane przez niego ma sens. Dlatego warto w tym pogrzebać a następnie uruchomić wyobraźnię, uruchomić empatię. Wtedy otwierają się galaktyki.

Czy odczuwa Pan czasami strach przed zmierzeniem się z rolą?

- Zachowuję zimną krew (śmiech). Trzeba się po prostu trzymać wiersza i wpisać się, wczuć się w język. Praca na tekstach archaicznych na pewno jest trudniejsza. Ale jest też doskonałym treningiem dla aktora. Jeżeli ktoś przedstawi Szekspira ciekawie, interesująco i powalająco, to można o nim mówić, że jest wspaniałym fachowcem.

A jaka jest satysfakcja z takiej roli? Inna niż z serialowej?

- Na pewno tak. Choć oczywiście zależy, o jakiej satysfakcji mówimy. Tak zwane ambitne sztuki na pewno nie przyciągają tłumów rozkrzyczanych i wpatrzonych w aktora jak w bóstwo nastoletnich fanek. Ale spektakle teatralne kierowane są do widzów przygotowanych intelektualnie i emocjonalnie na ich odbiór. Pochwała od tych widzów i uznanie w ich oczach jest wielką satysfakcją. Nie zawsze splendor widoczny na pierwszy rzut oka jest bardziej satysfakcjonujący.

Zdarzyło się panu kiedyś zupełnie nie rozumieć postaci i myśleć: jego zachowanie jest nielogiczne! Kompletnie nie uzasadnione! Nikt by tak nie postąpił!

Moim zadaniem jest uprawdopodobnić każde, nawet najbardziej absurdalne zachowanie. Mam nadzieję, że mi się to udaje.

Świadomie wybiera Pan role?

- Przynajmniej takie mam wrażenie.

Ma Pan w tych wszystkich wyborach jakąś ideę przewodnią?

- Nie nazwałbym tego ideą... Mam wewnętrzny kodeks. A nawet nie kodeks, tylko pewne wyczucie.

Czy są role, których by Pan nie zagrał, a innych z kolei Pan poszukuje?

- Nie, nie mam takiego katalogu ról. Moje wybory podyktowane są wieloma okolicznościami, związanymi z całością danego przedsięwzięcia - kto je reżyseruje, kto będzie moim partnerem, o czym opowiada dany film, serial czy spektakl, kto go produkuje. Dopiero gdy poznam wszystkie te czynniki, decyduję się, czy chcę wziąć w tym udział, czy przyniesie mi to satysfakcję, czy nie będę się tego wstydził.

Zdarzyło się Panu wstydzić?

- Były takie momenty. W każdej produkcji, nawet w świetnie się zapowiadającej, zdarzają się pomyłki. Jednak zawsze pamiętam o tym, że kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Dlatego za każdym razem, gdy rozpoczynam projekt, mam absolutną wiarę w to, że będzie dobrze. Ta pozytywna wiara musi zawsze zdominować moją decyzję o wzięciu udziału w projekcie. Potem oczywiście może się wydarzyć coś niespodziewanego - mój partner czy partnerka złamie nogę i w ostatniej chwili trzeba go czy też ją zmienić. Albo zmieni się pogoda, ktoś zachoruje, ktoś przyjdzie na plan nie w pełni dyspozycyjny fizycznie lub psychicznie. Kręcimy wtedy scenę, która mogłaby być fantastyczna, a jest tylko dobra. Albo co najwyżej na trzy plus. Może się też zdarzyć, że mnie coś dopadnie - bywa, że to ja zawalę scenę i na koniec nie jestem tak zadowolony z efektu, jak bym chciał.

Jest Pan perfekcjonistą? Scena zawsze musi być fantastyczna? Dobra nie wystarczy?

- Ze względów chociażby czasowych, dobra musi czasem wystarczyć. Na przykład podczas zachodu słońca, gdy nie możemy zrobić dubla, bo słońce już zaszło.

A niedosyt zostaje?

- Zostaje. Ale w perspektywie zostają też inne projekty i myśl, że może następnym razem się uda. To jest jak z poznawaniem ludzi - z fascynacjami, z miłościami - w kimś się zakochujemy, a ktoś nam się tylko podoba. Takie jest życie.

Jest Pan niepoprawnym optymistą czy przyziemnym racjonalistą?

- Jestem racjonalnym optymistą (śmiech)! Wolę sobie wcześniej wyobrazić i uświadomić wszelkie złe warianty i drogi, którymi może się potoczyć sprawa. Ale kiedy już wejdę w dany projekt, optymizm towarzyszy mi cały czas. Bo gdybym go nie miał, to nie szedłbym dalej.

Czy taki racjonalizm nie hamuje czasami spontaniczności? Zdarza się panu zrobić coś bez sensu, coś głupiego, zachować się kompletnie idiotycznie tylko dlatego, że ma pan na to ochotę?

- Zdarza mi się. Ale to są momenty kontrolowane przeze mnie. Wychodzi to naturalnie, spontanicznie, ale przy tym wszystkim jest to świadome.

A w relacjach damsko-męskich też w pełni się pan kontroluje?

- Należy się kontrolować. Tylko wtedy może zawiązać się przyjaźń.

Kobieta może być przyjacielem mężczyzny?

- Myślę, że istnieje damsko-męska przyjaźń, choć chyba zawsze jest trochę podszyta flirtem, napięciem, tym, co się dzieje między płciami.

Lubi pan rozrywki przeznaczone tylko dla pana i pana kumpli, momenty, kiedy kobietom wstęp wzbroniony?

- A cóż to za intymne pytanie!?

Miałam na myśli tylko to, czy chodzi pan na tak zwane "męskie piwko"?

- Raczej nie.

To może chociaż na mecz?

- Piłkę nożną oglądam ze względu na mojego młodszego syna, Michała, który jest wariatem na tym punkcie - szuka meczy po wszystkich kanałach telewizyjnych, a do tego jest świetnym bramkarzem. Mnie tak bardzo piłka nie fascynuje. Cza-

sem oglądam rozgrywki na najwyższym szczeblu - takie jak narodowe. Jednak jeśli to robię, to głównie z powodów towarzyskich, nie z pasji. Natomiast wspólne wyjścia na piwo odbywają się głównie podczas moich wyjazdów służbowych. Nie towarzyszy mi stała grupa przyjaciół, nie są to ani sąsiedzi, ani kumple z podwórka. Z nimi spotykam się bardzo rzadko z powodu mojego trybu pracy - kiedy wszyscy wracają do domów, ja z reguły dopiero wychodzę. Z tego powodu nie mam stałych kumpli od piwa czy od siatkówki.

Utrzymuje Pan kontakty z kumplami z podwórka?

- Tak, jak tylko znajdę czas. Wczoraj właśnie wróciłem ze Zduńskiej Woli, mojego rodzinnego miasta. Poproszono mnie o wzięcie udziału w ogólnopolskim spotkaniu młodzieży po transplantacji serca. Fantastyczne dzieciaki! Bardzo wiele się od nich dowiedziałem - jak żyją, jak sobie radzą, jakie mają problemy. Oni z kolei pytali mnie o to, co ich interesuje. Było to wspaniałe spotkanie. Przy tej okazji wpadłem na parę chwil do kumpla, któremu urodził się syn. Pogadaliśmy jak tata z tatą - jak się miewa maleństwo, czy żółtaczka się utrzymuje... Potem wpadłem do koleżanki zobaczyć, jak jej się mieszka w nowo wybudowanym domu. Odwiedziliśmy też z żoną moich rodziców, którzy nie są już młodzi i trochę się o nich martwimy, bo dzieli nas jednak 200 kilometrów i nie możemy z nimi być częściej. Telefon to nie to samo.

Lubi Pan samotność?

- Na pewno są momenty, kiedy, może trochę egoistycznie, chcę być sam dla siebie - wyjść poza dom, poza związek. Wsiadam wtedy na rower i jadę godzinami przez lasy. Każdy z nas potrzebuje takich chwil - chociaż psychologowie mówią, że. faceci częściej. Mądra partnerka pozwala mężczyźnie na takie momenty odejścia od wspólnego świata. To jest potrzebne do zachowania równowagi w związku, spojrzenia z perspektywy, ochłonięcia. Myślę, że to wszystkim dobrze robi. Jesteśmy bardzo zabiegani i chwila wytchnienia i ciszy jest chyba każdemu bardzo potrzebna.

Zdarza się Panu w chwilach zmęczenia myśleć: chrzanię to! Uciec, odciąć się od świata, zamknąć w leśniczówce w środku lasu?

- Nie tyle ja, co mój organizm czasami tak mówi. Daje mi sygnały, że dłużej już nie da rady.

I co wtedy? Ucieka Pan w miejsce, gdzie nikt Pana nie znajdzie, czy zaciska zęby i mówi: cierpliwości, zaraz przejdzie!

- Jeżeli mam możliwość wyjazdu, wyjeżdżam. Jeżeli mam akurat jakieś zobowiązania zawodowe, zaciskam zęby i czekam z utęsknieniem, kiedy się to skończy i przyjdzie moment, kiedy będę mógł odsapnąć.

Teraz Pan odsapuje czy zadziera rękawy?

- Raczej to drugie, bo przede mną dwie premiery. Jedną z nich jest sztuka Marca

Camolettiego - "Boeing, Boeing". To komedia francuska, którą przetłumaczył Bartosz Wierzbięta, znany przede wszystkim ze wspaniałego przekładu "Shreka". Premiera w teatrze Buffo odbędzie się 25 maja. Razem ze mną wystąpią Szymon Bobrowski, Czarek Kosiński, Magdalena Boczarska, Olga Bołądź, Dominika Figurska. Poza Dominiką, z każdym z nich spotkałem się już na planie filmowym. Spektakl reżyseruje Gabriel Gietzky, z którym też miałem okazję pracować kilka lat temu w Teatrze Powszechnym. "Boeing Boeing" opowiada o mężczyźnie, który ułożył sobie życie ze stewardessami różnych linii lotniczych. Następnie szykuje się kolejna premiera - spektakl "Hipnoza" autorstwa Witolda Cwojdzińskiego w reżyserii Wojciecha Malajkata, który wystawimy w Teatrze Bajka. Premierę planujemy na wrzesień. Myślę, że jest duża szansa na powstanie zabawnej, ale i ciekawej komedii romantycznej. Wojtek Malajkat jest doświadczonym aktorem i reżyserem, ze wspaniałym poczuciem humoru i ze znawstwem zawodu.

Kto z Panem zagra?

- W roli głównej zobaczymy Beatę Ścibakównę. To ona właśnie znalazła tekst Cwojdzińskiego i pomyślała, że mógłbym jej partnerować w tej sztuce. Zadebiutuje też w roli producenta.

Aktorzy ostatnio coraz częściej stają za kamerą, sami produkują własne przedstawienia...

- Cóż robić. Takie czasy nastały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji