Artykuły

Zapas zgarniał wszystko

Pierwszy raz widziałem Zapasiewicza w roku 1969 w roli Rogożyna w "Idiocie" Dostojewskiego. Był demoniczny, schowany za jakąś maską, przy tym niezwykle oszczędny w środkach. Potem wiele razy specjalnie jeździłem na jego premiery - redaktor Krzysztof Kucharski wspomina ZbigniewaZapasiewicza.

Nie będę pisał, że to "ostatni TAKI aktor", albo że "aktor NAJLEPSZY" ostatniego półwiecza, bo tak się zawsze pisze, gdy odchodzi wyjątkowy artysta. Napiszę jakiego sam zapamiętałem Zbigniewa Zapasiewicza. I jakiego mogli go zapamiętać wrocławscy teatromani, bo w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przyjeżdżał do Wrocławia dość często.

Z moim nieżyjącym już redakcyjnym kolegą i krytykiem teatralnym, Tadziem Burzyńskim żartowaliśmy, że jak "Zapas" (tak środowisko nazywało aktora) przyjechał na festiwal, to na pewno wyjedzie z nagrodą, bo to jest z góry zastrzeżone w regulaminie jury.

Pierwszą dostał we Wrocławiu na XIII Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych za rolę Laurentego w sztuce Tadeusza Różewicza "Na czworakach". Grał starego, zmęczonego poetę, który traci wenę, wyłącza się z rzeczywistości, zachowuje się jak paroletni bobas i porusza na czworakach. To była niezwykła, bo też trochę komediowa rola. Zapasiewicz bawił się słowem, recytując pastiszowe frazy naśladujące różnych znanych polskich poetów. Wtedy chyba pierwszy raz wrocławska publiczność zgotowała mu owację na stojąco. To był rok 1972.

Dwa lata później przyjechał po nagrodę za rolę Pijaka w "Ślubie" Gombrowicza. Brawa zbierał w trakcie spektakli, największe po scenie z "palicem". Chodziło o palec, którym Pijak terroryzował resztę bohaterów.

W roku 1975 zgromadził w Teatrze Polskim nadkomplet widzów, którzy chcieli go zobaczyć w roli Paganiniego-Rzeźnika.

W roku 1975 zgromadził w Teatrze Polskim nadkomplet widzów, którzy chcieli go zobaczyć w roli Paganiniego-Rzeźnika w "Rzeźni" Mrożka. Jak zwykle wyjechał z nagrodą, podobnie, jak i przy następnych wizytach, które zaraz przywołam. Chciałem w tym momencie zrobić mały wtręt, by przypomnieć atmosferę tamtych festiwali we Wrocławiu. Pod Teatrem Polskim kolejki do kasy ustawiały się już o czwartej rano. Koło godziny dziewiątej rano "ogonek" zakręcał z ul. Zapolskiej na dzisiejszą ul. Piłsudskiego. W pierwszej kolejności znikały bilety na spektakle z udziałem najlepszych warszawskich aktorów. Także na spektakle Teatru Dramatycznego, na którego scenie grał wówczas Zapasiewicz.

W roku 1980 w festiwalowym konkursie znalazła się "Operetka" Gombrowicza i następna wielka rola warszawskiego aktora, która przyniosła mu sukces - Książę Himalaj. Ostatni laur, który wywiózł z Wrocławia w roku 1987, był szczególny, bo dostał go nie tylko jako najlepszy na festiwalu aktor, ale też jako reżyser i autor scenariusza spektaklu "Pan Cogito szuka rady" według Zbigniewa Herberta.

Nie powinno to dziwić nikogo, bo Zbigniew Zapasiewicz miał na swoim koncie prawie sześćdziesiąt nagród teatralnych, filmowych i telewizyjnych za najróżniejsze przejawy swojej artystycznej aktywności.

Zbiór ten zawierał te wszystkie najbardziej prestiżowe w poszczególnych dziedzicach.

Pierwszy raz widziałem Zapasiewicza w roku 1969 w roli Rogożyna w "Idiocie" Dostojewskiego. Był demoniczny, schowany za jakąś maską, przy tym niezwykle oszczędny w środkach. Potem wiele razy specjalnie jeździłem na jego premiery. Dwa razy oglądałem go jako Vladimira w "Czekając na Godota" Becketta. W roli Kubusia w "Kubusiu Fataliście" Diderota smakowałem jego wyrafinowaną sztukę i próbowałem ją opisywać na łamach gazety w relacji z Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych. Później widziałem też "Garderobianego" Harwooda, w którym grał starego aktora, mistrza mającego swój benefis w "Królu Learze". Akcja tej sztuki dzieje się za kulisami. To był też aktorski majstersztyk.

A w zeszłym roku oglądałem go jeszcze w "Słonecznych chłopcach", w których grał razem Franciszkiem Pieczką. Ten spektakl nie został zbyt entuzjastycznie przyjęty przez krytykę, ale Zapasiewicz rozdawał w nim karty, w każdym detalu dominował, jakby chciał coś udowodnić. Bez wątpienia miał niezwykle silną osobowość i coś, co można nazwać zachłannością na teatr. Pamiętam, że po wyjściu z warszawskiego Teatru Powszechnego zastanawialiśmy się, czy tak jest grany każdy spektakl, czy ten właśnie wydał nam się spektaklem tylko Zapasiewicza.

A w zeszłym roku oglądałem go jeszcze w "Słonecznych chłopcach", w których grał razem Franciszkiem Pieczką.

Ostatni raz rozmawiałem z nim na planie Teatru Telewizji "Obrona". Pytałem o różne rzeczy, także o Herberta, do którego w wielu swoich spektaklach wracał. Powiedział mi wtedy, co mnie trochę zaskoczyło: - Może to dla pana zabrzmi zabawnie, że jako aktor, który ma dystans do granych przez siebie postaci, utożsamiam się z panem Cogito. Żeby do tego dojść, strawiłem właściwie całe życie, ale to bohater Zbigniewa Herberta pokazuje mi teraz w tym życiu drogę. Podpowiada, jak mam iść. Staram się go słuchać...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji