Artykuły

Teatr Tv dla myślących

TRZY przedstawienia, o których będzie tu mowa, łączy ze sobą, formalnie biorąc tylko jedno: wyprodukowano je pod firmą telewizyjnego teatru. Poza tym różni je wszystko: sposób ekranowego opowiadania, wymowa, nastrój. Należą do zasadniczo odmiennych gatunków teatralnych: pierwsze jest dramatem romantycznym, drugie - współczesną tragigroteską, trzecia - pół dokumentalną, pół fikcyjną, biograficzną opowieścią. Powstawały w rozmaitych telewizyjnych epokach" "Lorenzaccio" w 1981 roku (przypomniano tę inscenizację w sobotniej "Antologię dramatu powszechnrgo"), "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna" w 1984 rok (sporą liczbę poniedziałków przeczekało do emisji), "Opowieści Hollywoodu" są najmłodsze - zeszłoroczne. Nikt ich oczywiście programów ze sobą nic połączył; za sprawą trafu trafu pojawiły się na antenie dość blisko siebie - w ciągu szesnastu dni.

Mój wybór jest więc tyleż arbitralny co przypadkowy i nic mam, Boże broń, zamiaru obwieszczać na jego podstawie odrodzenia teatru telewizji. Któż by zresztą potrafił pośród meandrów polityki emisyjnej, pośród rozmaitych koncepcji, preferencji i obstrukcji odszukać znamiona jakiegoś zasadniczego przełomu? Telewizyjna zupa jest wyjątkowo mętna; może więc właśnie dlatego wyławiam te trzy tytuły telewizyjnych spektakli, że ich twórcy chcieli i umieli wyrwać wrażliwych widzów z leniwej obojętności przedekranowego letargu?

"Lorenzaccio" Alfreda de Musset, tak niepodobny do innych dziel dramatycznych tego francuskiego romantyka, to opowieść o florenckim Wallenrodzie. Lorenzo Medici pragnie zabić swego krewnego, księcia Aleksandra, tyrana i rozpustnika, pod którego rządami upada miasto. Aby zbliżyć się do strzeżonego pilnie władcy, mściciel dawno już przywdział maskę lubieżnego, i moralnego tchórza i cynika. Ale maska przyrosła mu do twarzy i niełatwo ją zedrzeć; nadto i świat spod niej oglądany zdaje się nędzny, skarlały, niewart ofiary. Gdy w teatrze tyrady Lorenza wygłasza przystojny amant w patetycznych pozach, spektakl szybko zsunąć się musi w konwencjonalną, romantyczną retorykę. Telewizyjna inscenizacja uniknęła tego losu może przede wszystkim dlatego, iż Agnieszka Holland i Laco Adamik mieli odwagę obsadzić główne role Człowiekiem z marmuru i Wodzirejem z popularnych wówczas filmów - ale a reboursl

Jerzy Radziwiłowicz zagrał odrażającą postać Aleksandra, Jerzy Stuhr - jego zabójcę. Na dramatyczne zmaganie się Lorenza z ogarniającą go lepkością i miałkością dworu-burdelu - nałożyło się więc pasowanie się Stuhra z własnymi warunkami zewnętrznymi, ze skłonnością do grymasów, błazeńskich min, do ról nie-serio. Z tej swoistej wewnętrznej walki aktor wyszedł zwycięsko, rysując spójną, niepodobną do niczego w jego dorobku postać; dramat Lorenza nabrał przez to gwałtownej, bynajmniej nie retorycznej siły. Stuhr potrafił tę rozdartą, podwojoną, górno-plugawą perspektywę swego bohatera narzucić spektaklowi; poprzez jego reakcje - świetnie "obserwowane" kamerą - przyszło nam oglądać, świat pełen nieschematycznych; (...) dramaturgicznych sytuacji, świetne rolo Filipa Strozzi - Jerzego Golińskiego, margrabiny Cibo - Anny Polony; migawkowe sylwetki kardynałów: Jerzego Wasiuczyńskiego i Jerzego Nowaka. Świat w teatralnym rysunku żywy. jak najbardziej odległy od czarno-białych schematów i łatwych recept.

Wizję splątanych, niejednoznacznych ludzkich losów, daleką od prostych formuł, jakie wobec wielkich twórców stosuje najczęściej telewizyjna, dydaktyka kulturalna - przyniosły tez "Opowieści Hollywoodu". W Ubiegłym roku, w recenzji z Gdańska relacjonowałem czytelnikom "Polityki'' tę nakreśloną przez Christophera Hamptona dramatyczno-sentymentalno-złośliwą odyseję niemieckich pisarzy-emigrantów w krainie amerykańskiego filmu. Kazimierz Kutz wracając teraz do tego dramatu w telewizji krakowskiej zaryzykował - podobnie jak reżyserzy "Lorenzaccia" - angażując do roli sceptycznego, wyrafinowanego narratora, nigdy tak nie obsadzanego Janusza Gajosa. Po czym sfilmował z jego twarzy - a także z twarzy Henryka Bisty. Jerzego Bińczyckiego, Jana Peszka, Moniki Niemczyk, Anny Dymnej - całą straszliwą goryczkę losu tych tułaczy wyzutych nie tylko z ojczyzny, ale i całego kulturalnego dziedzictwa. Pół-drwiąca, pół-żałosna opowieść o wielkościach kultury europejskiej sprowadzonych za oceanem do roli bądź to żebraków, bądź to błaznów - odbiła się tu, niczym delikatna grafika, w krótkich skrzywieniach ust, szybkich, bystrych spojrzeniach, dyskretnych drgnięciach intonacji. Powstało przedstawienie bogate, mądre, smutne - opowiedziane przy pomocy imponująco oszczędnych środków aktorsko--inscenizscyjnych.

Przewrotność myślowa - pojawiająca się i w "Lorenzacciu" i w "Opowieściach Hollywoodu" - jest podstawą konstrukcyjną trzeciego telewizyjnego spektaklu: "Przedstawienia Hamleta wo wsi Głucha Dolna". Schemat tu zastosowany, wykorzystywany był i w Polsce po wielokroć, gdy już można było się śmiać z obskurantyzmu czasów stalinowskich. Ivo Bresan nie każe jednak swoim masom ludowym porywać się na groteskowe wystawienie Hamleta tylko gwoli prostym kpinom. Schemat tragedii szekspirowskiej niespodziewanie nakłada się na stosunki w głuchej wioseczce rządzonej przez dogmatycznego sekretarza- satrapę; spod farsy przykrawania Hamleta do postępowej Ideologii, wyłania się niespodziewanie prawdziwy mechanizm bezkarnego zaszczuwania ludzi. Olga Lipińska bardzo precyzyjnie pokazuje owe wyłanianie się dramatu spod burleski: najpierw przy użyciu niezawodnego Janusza Rewińskiego rozkręca groteskowy kabarecik głupoty i demagogii, potem przekłuwa kolejne balony wesołości krótkimi migawkowymi ujęciami dramatycznymi, serio: zaciętym grymasem wściekłego sekretarza (znowu Gajosa - cóż za wspaniały czas przeżywa ten aktor!), błogą głupotą jego świty (Stanisława Celińska, Jerzy Turek), rozpaczą rozdzielanych młodych (Beata Późniak, Sylwester Maciejewski), poniewierką zeszmaconego nauczyciela bełkocącego "Być albo nie być" (Adam Ferency). Widz bawiący się nieokrzesaniem przedpotopowych chłopów, raz po raz gwałtownie wyrywany jest z zabawy; zapewne nie uśmiecha się już gdy w finale trwa obłędne "koło" triumfującej, niepowstrzymywanej, brutalnej głupoty - póki nie przerwie go gwałtowna ciemność i paniczny, szekspirowski krzyk: "Światła!"

Co łączy te trzy przedstawienia, prócz niewątpliwej niechęci ich twórców do łatwych, oswojonych schematów i do prawienia banałów?

Łączy je przede wszystkim cecha w naszej dzisiejszej telewizji nader reliktowa: szacunek wobec widza. Cała telewizyjna technika podporządkowana jest grzecznie treści. Uwierzono - w dzwony by uderzyć z radością! - że dorosłemu widzowi nie trzeba - wszystkiego dopowiadać do końca, ani wszystkiego do końca pokazywać z tępą dosłownością. Uwierzono, że widz pojmie teatralną konwencję i skupi się na tym, co najważniejsze: na myśli przekazywanej przez aktora, jeśli tylko ta myśl będzie dostatecznie niebanalna, a przekaz nienudny. Kazano widzom czynnie - więc nietelewizyjnie - uczestniczyć własnym mózgiem w spektaklu.

Potraktowano widza poważnie - postawiono mu więc wymagania. Tych trzech przedstawień nie dało się oglądać niedbale, jednym okiem, prowadząc równolegle towarzyską rozmowę, czy wychodząc do kuchni pozmywać. Te przedstawienia mogły nieprzyzwyczajonego (czy: odzwyczajonego) telewidza nużyć, męczyć, odstręczać. Może nawet denerwować swoją nietypowością. Podejrzewam, że kierownictwo teatru telewizji obgryza teraz nerwowo paznokcie czekając na raport przynoszący dane o tak zwanej - cóż za piękny neologizm - oglądalności. I przeczuwa zapewne, iż będzie ona mniejsza od przeciętnej, może nawet grubo mniejsza. Co wtedy?

Mój Boże, a co może być? W naszych czasach każda twórczość, która od odbiorców wymaga pewnego wysiłku, ex .efinitione nie może być masowa. Wobec tego, gdzie tylko się da obniżane są kryteria; tyle że ta droga jest dla teatru telewizji raczej zamknięta. Poniedziałkowej sceny nigdy nie umasowi się do końca, bo jak: emitując rewie czy konkurując z serialową konfekcją? Więc może niech teatr telewizji hoduje sobie widza elitarnego (nb. elitaryzm to dość względny, choćby w porównaniu z widownią jakiegokolwiek teatru dramatycznego). Niech działa tak, jak działać powinien rynek czytelniczy, na którym ważne książki powinny być, leżeć dostępne dla każdego, kto zdecyduje się je kupić. Niech będzie szkoła, czytania teatru, przyswajania jego konwencji, jego niedosłowności, jego specjalnego języka. Niech będzie szkolą myślenia o teatrze (i później: myślenia w teatrze), umiejętności dostrzegania nieznanego w znanym, nowych prawd w dtarych, pozornych banałach.

Aby ten piękny program zrealizować, potrzebny jest jeszcze tylko drobiazg: wszystkie (no powiedzmy: prawie wszystkie) telewizyjne spektakle muszą być tak mądrze pomyślane, precyzyjnie zrobione, wspaniale zagrane - jak te trzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji