Artykuły

Wzniosłe czy banalne?

PROGRAM do "Przedstawienia "Hamleta" we wsi Głucha Dolna" pokazanego właśnie w Teatrze Na Woli, zamieszcza dwa dokumenty pełne kurtuazji. List autora Ivo Bresana do dyrektora Tadeusza Łomnickiego oraz sprowokowane przezeń wyznanie reżysera Kazimierza Kutza. Breśan pisze tam na marginesie swego utworu tak: "pragnąłem zrealizować zasadę, którą wyznaję od młodości i która tkwi we mnie jako mój ideał estetyczny: jest to połączenie wzniosłego i banalnego". Kazimierz Kutz oświadcza: "Kiedy przeczytałem to zdanie - a byłem już w próbach - spłynął na mnie emocjonalny miód i zrozumiałem najistotniejszą przyczyną podjęcia tej pracy: ten utwór napisał ktoś bratni... Ponieważ w naszej pracy idzie zawsze o to, aby banalne mogło stać się wniosłym".

Piękna formuła, cóż dopiero, gdy intencje poprzeć zdoła rezultat. Intencji wyłożonych tak wyraźnie - kwestionować nie sposób. Jak zatem wygląda rezultat?

Ivo Bresan jest dramatopisarzem o dość dużym dorobku. Siedem sztuk "z których niektóre były opublikowane i wystawione, inne, z określonych przyczyn - nie" i trzy filmowe scenariusze. "Przedstawienie Hamleta ..." - napisane przez 29-letniego wówczas (1965 r.) autora, stanowi pierwszą część tryptyku, składającego się poza tym z pełnospektaklowych tragigrotesek "Szatan na wydziale filozoficznym" i "Wizja Jezusa w koszarach J. W. 2507''. Postulat zderzenia wzniosłości i banalności zawiera się więc już w tytule. Szekspir w zabitej deskami spółdzielni produkcyjnej, Mefisto pośród studentów i Chrystus u żołnierzy. Na ile sprawdza się to jednak w samej materii sztuk, a przynajmniej w "Hamlecie"?

Ta zabawna z pozoru sztuczka zawiera w sobie aż zbyt wiele warstw. Sam pomysł wystawienia arcydzieła, przez zespół zaangażowanych ad hoc amatorów, znających akcję utworu tylko z naiwnego opowiadania jednego z dojrzewających w Szekspirze angielskiego kapitalistę, co zapewne w czasie II wojny zadawał się z Niemcami - stwarza okazję do zaprezentowania satyrycznego obyczajowego obrazka, tym bardziej satyrycznego, że całe przedsięwzięcie ma służyć "podnoszeniu oświaty i kultury". I służy; nic to, że w przeróbce, dotykającej i formy i treści. Formy - żeby było prosto i zwyczajnie, treści - żeby było słusznie; "Amlet powinien być pozytywnym towarzyszem i działaczem, który walczy o prawa ludu pracującego".

Więc już nie tylko obyczaj, a jeśli to szczególny. Zalew propagandowego frazesu, konformistyczne działania autora przeróbki - nauczyciela, którego "bunty" łatwo uśmierzyć przez zastraszenie, różne nieczyste i bardzo nieczyste interesy miejscowych dygnitarzy - to już przecie nie tylko sprawa niskiego poziomu kultury w jakimś tam zakątku kraju.

Zaś samo przedstawienie "Hamleta" jest nie tylko popisem głupoty i nieudolności. Losy, a nawet charaktery "aktorów" i ról, jakie przyjmują, od początku układają się paralelnie. Jakby ów Szekspir, do ich umysłów i potrzeb przystosowany, sprawdzał się - ze swą fabuła, filozofią, moralistyką - i tutaj w Głuchej Dolnej. W Głuchej Dolnej, która we własnym odczuciu ważniejsza jest zresztą od jakiejś tam Danii i od jakiejś tam Anglii.

A nawet Szekspir ten brzmi tutaj za łagodnie. W "Hamlecie" prawdziwym pełno jest wprawdzie nieboszczyków, lecz w końcu triumfuje sprawiedliwość. W Głuchej Dolnej trup jest jeden a i to ofiara samobójstwa; zabił się księgowy nie mogąc znieść fałszywego oskarżenia i więzienia, do którego trafił miast prawdziwego przestępcy: przewodniczącego spółdzielni, zwanego Bukarą. Ale choć trup jest tylko jeden, to sprawiedliwości nie ma w ogóle. Na próżno syn niesłusznie zasądzonego odwołuje się "do człowieka" "Nigdzie nie ma człowieka... Boże mój". Są ludzie, tłamszący resztki sumienia w winie, jedzeniu, podszczypywaniu kobiet i tańcu. "Używajmy póki czas Jutro może nie być nas", "Pić ze szklaneczki i z buteleczki. Zjeść pieczeń tłustą z białą kapustą". Gasnące na końcu: sztuki światło, nie wydaje się być ingerencją żadnych sił wyższych"- jest efektem czysto teatralnym.

Czy można tu mówić o zderzeniu tego co wzniosłe z tym co banalne? Na pewno nie w dosłownym, sensie. Wzniosłość uleciała ze sztuki wraz z pierwszą kwestią streszczającą nieszczęsnego "Hamleta". A banalność? W zderzeniu z literaturą, nawet kiepsko przyprawioną literaturą, nabrała po prostu dramatyzmu, drapieżności. Czy to wystarcza?

Na to, by zainteresować się utworem Bresana, na pewno. Przy wszystkich jego wadach: literackich (o tych trudno wyrokować sprawiedliwie nie znając oryginału, przekład silący się na autentyzm, brzmi nie zawsze przekonywająco) i pozaliterackich. Jest w sztuce sporo miejsc szytych zbyt już grubymi nićmi - dotyczy to w pewnej miecze, i samego generalnego zamysłu, ale jest też sporo pasji, okupującej w znacznym stopniu tamte grzechy. Nie jest to dzieło wyśmienite, ale jest to dzieło zaangażowane, nieczęsto mamy z tym ostatnim rodzajem do czynienia. Jest i śmieszne i głęboko smutne; jak "Słoń" Kopkowa.

W warszawskiej inscenizacji wiele wad utworu się tuszuje, niektóre wydobywa wyraźniej niż w tekście. Dramatyzm, o którym była mowa, wyostrza się zarazem i ginie. Zaokrąglono tutaj kanty, wypolerowano chropowatość, ale wielu scenom teatr dodał wyrazu.

Przede wszystkim poddano utwór wyraźnemu zabiegowi stylizacji. Widać to już w scenografii. Bresan żąda "Sali obskurnej. W wielu miejscach odpadł tynk, zamiast szyb wstawiono w okna karton. Między oknami wisi gazetka ścienna. Marian Kołodziej daje świetlicę całą w pięknym drewnie, kunsztownie ułożone jabłka, kilim, ludowość ze sklepu "Cepelii" czy "Ładu", świątki, reżyser dodaje ludowego rzeźbiarza, strugającego coś na lawie w głębi, nastrojowe wygaszanie świateł między scenami oraz ludowe pieśni o dolach i niedolach kochania. Nimi (w wykonaniu Stanisławy Celińskiej) otwiera spektakl, stwarzając od ra umowność, dystans, nie tylko wobec tego co dzieje się u Szekspira, ale i wobec tego co dzieje się w Głuchej Dolnej.

Ma to znaczenie podwójne. Komplikuje i tak nie prostą kompozycję utworu. Do piętrowości typu: teatr w teatrze, dokłada jeszcze jeden człon. Oto Teatr na Woli wystawia sztukę chorwackiego pisarza, który przedstawia bohaterów wystawiających sztukę innego pisarza i ów Teatr na Woli - odwrotnie niż bohaterowie Bresana - dba, by podkreślić egzotykę tej pierwszej sztuki.

Ale zabieg ma także znaczenie interpretacyjne. Z utworu, który, nieprecyzyjnie zapewne, nazwać można groteską, budowaną wedle zasad, zewnętrznego wprawdzie, lecz realizmu - czyni niemal moralitet, oczywiście gdy słowa tego używać w znaczeniu potocznym. Atak na zjawiska konkretne przekształca w moralizowanie na temat zjawisk ogólnych. Sztuka Bresana mówi o ludziach, w których cechą najbardziej przerażającą jest nie to, że starają się urządzić, boją się ryzyka lub nadużywają problematycznej władzy, a to, że ich świadomość pożarł do cna frazes: nie boją się myślenia, po prostu nie potrzebują myśleć....

"Przedstawienie warszawskie mówi o tzw. złu świata. Ze istnieje ono już od Szekspira i wcześniej. I o bólu świata, który odnaleźć można nawet w losie najbardziej niegodnych, bo każdy - także Bukara - coś tam w sobie chowa: jakieś urazy i jakieś ambicje.

Ból i zło istnieją zawsze, lecz wedle intencji realizatora, zło musi zostać ukarane: końcowe, gwałtowne zgaszenie świateł - wyraża tę myśl sugestywnie.

"Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna" zyskuje, przez to na wzniosłości. Lecz czy zyskuje na tym morał? Zdobywa wymiar "uniwersalny" z pewnością, ale morały "uniwersalne" łyka się zbyt gładko.

Zresztą, niezależnie od poetyki, jaką tu przyjęto, poetyki, która wyniknęła zapewne tyleż z woli reżysera co wielorakich: konieczności - którą można zakwestionować lub zaakceptować w zależności od gustu i przekonań, nie uniknięto także grzechów szczegółowych. Sporo tu miejsc pustych i dłużyzn (zwłaszcza opowiadanie Simuriny-Sylwestra Pawłowskiego o Hamlecie wlecze się niemiłosiernie) Aranżacja scen zbiorowych poraża sztucznością poza dwoma - świetnymi - obrazami, gdy tłum wprzęgnięto do tańca. Niezwykle, blado wypada większość ról: nieporadnie lub nijako.

A przecie z tym wszystkim ostatnia premiera Teatru na Woli nie wydaje się pomyłką, odwrotnie, należy do ciekawszych przedstawień sezonu. Z pewnością zaś nie jest spektaklem, o którym zapomina się tuż po wyjściu z teatru. Nie tylko dzięki kilku, epizodom wyreżyserowanym przez Kutza z rzadkim u nas rozmachem, ale także dzięki temu, że daje widowni poczucie, iż mówi się tu o sprawach, obchodzących nie tylko autora czy inscenizatora, ale i ją także. Mimo wybuchającego często śmiechu wiadomo, że nie jest to śmiech bezmyślny. I za ów śmiech i za jego charakter należy się z pewnością teatrowi podziękowanie.

Jest też w tym przedstawieniu jedna bardzo dobra rola Tadeusza Łomnickiego - przewodniczącego spółdzielni i Hamletowego ojczyma. Łomnicki nareszcie nie wygrywa swego aktorstwa: jest po prostu Bukara i Klaudiuszem. On jeden trafia chyba w intencje autora. Gdzieś w ich pobliżu umieścić jeszcze można Konrada Morawskiego (przewodniczący oddziału Frontu Narodowego oraz Poloniusz); pewna bezbarwność wykonania staje się tu atutem, szczególnie w zderzeniu z temperamentem Bukary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji