Artykuły

Na bocznicy

T raf - nie traf, przypadek - nie przypadek, ale na bocznicę teatralną Krakowa trafić można od razu z dworca głównego PKP. Wystarczy minąć pocztę, gnieżdżącą się w zabytkowym pałacyku, opuścić się biegiem w niemniej zabytkowe przejście podziemne, by osiągnąwszy z powrotem utraconą wysokość znaleźć się tuż przed emaliowanym ogrodzeniem, na którym w ciemności z trudem wyczytać można: "Wejście do teatru". Kiedy zaś potykając się o wystające na podjeździe do budynku kocie łby, przyjdzie nam osiągnąć drzwi wejściowe, wiemy już, gdzie jesteśmy.

Budynek przy placu św. Ducha, zbudowany 96 lat temu przez Jana Zawiejskiego, ten sam, o którego lokalizację toczyła się 22-letnia walka krakowian, znany jest w Polsce jako narodowa scena, nosząca imię romantycznego rewolucjonisty teatru - Juliusza Słowackiego. Pośpiech, w jakim Zawiejski zbudował teatr i dziejowe zaniedbania, wynikające także z historii polskiego Krakowa, który nie podobał się nie tylko zaciekłym warszawiakom, wytłumaczą stan techniczny budynku.

Ale również z historii, w tym wypadku z historii higieny, dobrze wiemy, że nawet najbardziej zaropiałą ranę możemy utrzymać w stanie nieskazitelnej czystości. Wymaga to tylko pracy. Powiedzmy od razu: pracy żmudnej, czarnej i niewdzięcznej. Choroba bowiem w wypadku generalnego remontu prowadzącego działalność Teatru (tak, "teatru" z dużego "T") będzie długa i nieprzyjemna dla personelu lekarskiego.

Ergo: otoczenie teatru, którego dzieje to narodowa historia, nie może przypominać kolejowej, zapomnianej bocznicy, przyjmującej na swój teren cały balast stacji głównej. Chyba, że ten zewnętrzny wygląd ma być odbiciem wnętrza, wizualnym symbolem procesu strukturalno-organizacyjnej zgnilizny. Wtedy w porządku, parkan musi przestrzegać przed wejściem.

Jan Paweł Gawlik, świadomy swych celów menedżer, felietonista-moralista, krytyk teatralny i dramaturg, publicysta i działacz społeczny, zręczny polityk, jednym słowem: człowiek-instytucja, uczynił wszystko w czasie swojej dyrektorskiej kadencji, by ów odrzucający potencjalnego widza visage otrzymał swą wewnętrzną treść artystycznych odpadów. Jakże śmieszne z perspektywy jego rządów wydać się muszą utyskiwania na Dąbrowskiego, pretensje do Krasowskich, pouczania Kijowskiego, czy żale na Grabowskiego. Gawlikowi sypie się wszystko: budynek i repertuar, reżyserski propozycje i obsadowe rewelacje, widownia, a nawet teatralne druki, które również zeszły na psy. Wyczerpała się też cierpliwość krytyczna, nie mówiąc już o zaufaniu, którego przejawem było poparcie w walce o utrzymanie teatru dramatycznego na deskach sceny przy placu św. Ducha.

Ostatnia premiera dowiodła, że Gawlik zachowuje się jak zawiadowca kolejowej bocznicy, nie przyjmujący do wiadomości, że osławionym zawiadowcą stacji głównej dawno być przestał. "Przedstawienie "Hamleta" we wsi Głucha Dolna" otrzymało w Teatrzże Słowackiego wymiar potrójnej metafory. Zapisany przez Ivo Breśana "teatr w teatrze" uzyskał tu jeszcze jedną potęgę w interpretacyjnym rachunku. Oto spektakl, który w swym zderzeniu tekstowym konfrontuje rzeczywistość stalinowskiego modelu zarządzania kliki - z archetypem szekspirowskiej realności sprawowania władzy, ujawnił nam trzeci stopień nicości. Ten blamaż to kondycja artystyczna teatru, kształtowana jakby przez lawinę łańcucha błędów. Ku pamięci spróbujmy ten łańcuch zrekonstruować.

Błąd pierwszy - to nie sam wybór sztuki, ale sposób jej interpretacji. Sztuka Breśana, ukończona w roku 1971, ale powstała z inspiracji roku 1956 w obozie państw socjalistycznych (autor - przypomnijmy - jest Chorwatem, urodzonym w Dalmacji w roku 1936), przeżyła już swoje interpretacyjne apogeum. Lata siedemdziesiąte, a zwłaszcza druga ich połowa, wieszcząca narastanie kolejnego konfliktu z władzą, właściwie aktualizowały przebieg komediowej akcji.

Oto dla zatarcia własnych złodziejstw kołchozowa elita partyjno-partyzanckich prymitywów wsadza do więzienia niewinnego człowieka. Jego syn, wstrząśnięty tą wiadomością i będący na tropie śladów, które mogłyby uratować ojca, wciągnięty zostaje do prób przygotowywanego w kołchozie "Hamleta". W ten sposób życie wyostrza mimowolnie problematykę dramatu, a dramat podsuwa życiu tragiczne rozwiązanie. Sprawiedliwość bowiem w obydwu rzeczywistościach nie miała prawa zwyciężyć. Teatr zaś, wysuwający na plan pierwszy demonizm teatralnej i życiowej zabawy wszechwładnego na swym terenie partyjnego sekretarza, otwierał widzom oczy na otaczającą rzeczywistość. Dlatego też ze sztuką Breśana miał kłopoty, ale dlatego też nią fascynował.

Dzisiaj, kiedy o stalinizmie i funkcjonujących w partyjnym zarządzaniu krajów socjalistycznych metodach napisaliśmy już prawie wszystko, czas na odczytanie dwóch postaci. Postaci "zgnojonch" przez system: inteligenta - konformisty w średnim wieku i młodego buntownika. Pierwszy - nauczyciel, zrobi wszystko, by ocalić swój spokój, drugi - odwrotnie - poświęci nawet miłość, by sięgnąć prawdy. Dlaczego inscenizacja krakowska próbowała zamazać ten. zapisany w bardzo gęstej sztuce Breśana, wątek, tłumaczy błąd drugi. Stanowi go reżyserska obsada.

Krzysztof Rościszewski nie tylko postawił na zgrany już nawet w telewizji stereotyp arywizmu sekretarza, ale dopuścił, by wszyscy aktorzy (z wyjątkiem Jacka Stramy i Wojciecha Skibińskiego) całkowicie się skompromitowali. Role Krzysztofa Jędryska, Jerzego Nowaka, Mariana Cebulskiego, Beaty Wojciechowskiej i Anny Sokołowskiej to taki ciąg błędów, że dowieść on potrafi, iż słusznie znaleźli się na teatralnej bocznicy. Razem z Gawlikiem i Rościszewskim. I to przy okazji realizacji fascynującej sztuki, na którą nikt nie przyjdzie.

Szkoda tylko, że tę bocznicę zatrzymuje się w pobliżu dworca głównego. I podziemnego przejścia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji