Artykuły

Kobiela. Geniusz w masce błazna

Dziś mija 40. rocznica tragicznej śmierci Bogumiła Kobieli - aktora tyleż wybitnego, co niespełnionego. W powojennym kinie był niepowtarzalnym brylantem. Stworzył własny komediowo-dramatyczny styl grania. Z olśniewającym wyczuciem i inwencją łączył ostre rysy z ironią, błazenadę z powagą - pisze Wojtek Kałużyński w Dzienniku.

W przypadku wielu odchodzących aktorów mówi się o niespełnieniu, niewykorzystaniu. Ale w przypadku Kobieli to stwierdzenie wyjątkowo trafne, bo ani kino, ani teatr nie potrafiły wykorzystać nawet ułamka jego ogromnego potencjału. Gdy zginął, miał zaledwie 38 lat i całkiem pokaźny dorobek, ale cała jego kariera naznaczona była ciągłym poczuciem niedosytu, zaszufladkowania, niemożności wyjścia poza narzucony przez reżyserów i presję widowni wizerunek błazeńskiego komedianta. "W filmach gram dość często, choć ważnych ról, ciekawych postaci nie miałem wiele. Ciągle jednak mam nadzieję, że trafię na swoją rolę" - mówił w wywiadzie dla miesięcznika "Film" na kilka miesięcy przed śmiercią. Nie zdążył. Miał zagrać główną rolę kaowca w "Rejsie" Marka Piwowskiego, Andrzej Wajda z myślą o nim planował realizację dla Teatru Telewizji jakiejś sztuki Szekspira. Ich ostatnia rozmowa dotyczyła właśnie tej sprawy. "Obdarzony świetną techniką aktorską mógł zagrać właściwie wszystko. Ponieważ posiadał też ogromną siłę komiczną, mechanicznie obsadzano go w rolach komediowych. Chyba najbardziej cierpiał nad tym, że widownia żąda od niego mniej, niż on może z siebie dać" - mówił Wajda po latach.

Do dzisiaj nikomu nie udało się zająć miejsca Kobieli. Był absolutnie wyjątkowy i poniekąd to własna genialność skazała go ostatecznie na niewykorzystanie. Zgrywa i dowcip to był żywioł, w którym Kobiela spełniał się bez reszty. Talent komiczny na miarę Bustera Keatona czy Charliego Chaplina objawiał już w dzieciństwie, a jego wyczyny podczas studiów w krakowskiej szkole teatralnej do dziś krążą w anegdotach. Miewał zresztą z tego powodu nieprzyjemności. Po jednym z wybryków został nawet oskarżony o zachowanie niegodne socjalistycznego aktora i o mało nie został wyrzucony ze studiów.

Dyplomu aktorskiego nigdy nie odebrał, a po studiach podążył do Trójmiasta za swym mentorem Zygmuntem Huebnerem. Ekscentryczne wariactwa stworzyły fenomen Kobieli w gdańskim kabarecie Bim-Bom. Kobiela założył go razem ze Zbyszkiem Cybulskim, Jackiem Fedorowiczem i Jerzym Afanasjewem w 1954 roku. Kobiela, wraz z z nieodłącznym Cybulskim, wymyślali skecze, inscenizowali i reżyserowali. "Kobiela był Bim-Bomem pochłonięty od pierwszej premiery, do ostatniego spektaklu. (...) Wnosił do naszego teatru lekkość i wdzięk, subtelność i poetycki żart, wspaniały zmysł obserwacyjny i ogromne wyczucie sceny. (...) Był autorem najcelniejszych sformułowań, błyskotliwych drobiazgów, które nadawały całości niepowtarzalny styl" - mówił po latach Jacek Fedorowicz. Bim-Bom stał się legendą, pokoleniowym mitem. Każdy z pięciu programów, jeszcze przed Październikiem krytykujących władzę, urastał do rangi wydarzenia. Kobiela grał i reżyserował także ze Zbigniewem Cybulskim w Teatrze Wybrzeże, m.in. spektakle: "Król" Gastona de Caillavet i Roberta de Flers (1959), czy "Nosorożec" Eugene'a Ionesco (1960).

W filmie debiutował Kobiela w 1953 roku w "Trzech opowieściach" Konrada Nałęckiego, ale pierwszą większą rolę porucznika Dębskiego zagrał dopiero w 1957 roku w "Eroice" Andrzeja Munka. W rok później wystąpił u Andrzeja Wajdy, kreując postać Drewnowskiego w filmie "Popiół i diament". Nie popadł w płaską karykaturę i chłodno kalkulującego cynika zagrał, jakby była to postać z Gogola, śmieszna i groźna zarazem. W 1960 roku Kobiela zagrał swoją życiową rolę - Piszczyka w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka. Ta rola napisana była specjalnie dla niego. Bez niego ten film byłby może tylko dydaktyczną satyrą na ludzi bez własnego oblicza, tymczasem Kobiela pokazał człowieka uwikłanego w nieprawdę i tę nieprawdę sam demaskował, przy okazji rozliczając się z przedwojenną, wojenną i tuż powojenną polską historią. Stał się symboliczną przeciwwagą dla tragicznych, heroicznych bohaterów Wajdy - antybohaterskim wcieleniem polskiego losu.

Niestety, już nigdy potem propozycji na swoją miarę już nie dostał. Zagrał główne role w komediach Leona Jeannota: "Kryptonim Nektar" (1963) i "Człowiek z M-3" (1968), błyszczał w telewizyjnym "Przekładańcu" Wajdy na podstawie opowiadania Lema, w dużej roli pojawił się w zatrzymanym przez cenzurę i odłożonym na 14 lat na półkę filmie Jerzego Skolimowskiego "Ręce do góry" (1967), ciekawą i zabawną postać drugoplanową stworzył w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" (1964) Wojciecha J. Hasa. Jego kawaler Toledo był jeszcze inną wersją człowieka skrywającego się za różnymi maskami. O ile w "Zezowatym szczęściu" mistyfikacja była niejako życiową koniecznością, formą rozpaczliwej obrony, w "Popiele i diamencie" wyrachowanym wyborem karierowicza, o tyle tutaj była sposobem bycia, czyniącym bohatera Kobieli jeszcze bardziej interesującym. Komicznym talentem popisał się w inscenizowanym dokumencie "Kobiela na plaży" Andrzeja Kondratiuka (1963), gdzie obserwowany przez kamerę w stroju a to narciarza, a to nurka, prowokował plażowiczów. Po tych rolach Kobiela stał się kimś w rodzaju ulubieńca narodu. Do stolika w restauracji dosiadały mu się tłumy rodaków, z których każdy życzył sobie wypić setkę z ulubionym artystą.

W latach sześćdziesiątych, po przeprowadzce z Gdańska do Warszawy, w teatrze grywał rzadziej. "Po prostu nie potrafiłem wyżyć z mojej gaży teatralnej. (...) Z zegarkiem w ręku krążę więc pomiędzy kabaretem, filmem, telewizją, ciągle w pociągu, autobusie, taksówce. I czuję, że wraz z przeprowadzką z Wybrzeża do Ateneum skończył się etap mojej młodości. I że nastała dorosłość w znaczeniu negatywnym. Dorosłość, która przelicza czas na pieniądze" - mówił w wywiadzie. Największe honoraria inkasował za występy w zupełnie dziś zapomnianym kabarecie Wagabunda, do którego ściągnął też będącego w kłopotach Cybulskiego. Wojażował po Polsce, Europie i Stanach Zjednoczonych. "Słyszę, że będą występy dla Cyrankiewicza. Wolę z nimi dobrze żyć, bo w końcu jak przyjdzie załatwić przydział jakiegoś mieszkania czy czegoś innego, to jedno słowo takiego władcy wystarczy, zamiast miesięcy chodzenia" - pisał w liście do rodziny. Oprócz Wagabundy rozrywką parał się na szklanym ekranie w arcypopularnym programie Jerzego Gruzy "Poznajmy się", gdzie występował m.in. z Jackiem Fedorowiczem.

A prywatnie - małżeństwo z piękną lekarką Małgorzatą, poznaną gdzieś nad morzem, pełne młodzieńczych uniesień, wspólnych podróży po kraju i napawania się radością życia. A jednocześnie narastająca świadomość okrutnego fatum: w 1961 roku, ledwie rok po sukcesie "Zezowatego szczęścia", w wypadku samochodowym zginął Andrzej Munk, bodaj jedyny reżyser, który w pełni potrafił spożytkować aktorską energię Kobieli. W 1967 roku pod kołami pociągu zginął jego najbliższy przyjaciel Zbigniew Cybulski, pół roku później Krzysztof Komeda. Kobiela był zrozpaczony. Utrwalił to Wajda w niezwykłym epizodzie "Wszystko na sprzedaż", w którym Kobiela dramatycznie, przejmująco żegna się z Cybulskim, bez swojej zwykłej maski, odarty z błazeńskiego kostiumu. Żona Małgorzata Kobielowa wspomina: "On wówczas był przekonany, że teraz jego kolej. Żył z tym. I kiedy półtora roku później wydawało się, że to minęło, że znów ożył, że jest nam już tak dobrze, że wreszcie możemy mieć dziecko, to wtedy nastąpił ten wypadek". W samochodzie - starym BMW z łysymi oponami - byli oboje. Ona wyszła ze zderzenia z autobusem z niewielkimi obrażeniami, podobnie jak dwaj zabrani po drodze autostopowicze. Ciężko rannego Kobielę przewieziono do szpitala w Gdańsku. Program I Polskiego Radia nadawał komunikaty wzywające lekarzy do natychmiastowego powrotu do pracy. Nie uratowały go nawet dwie specjalistyczne operacje. Pochowano go na cmentarzu w rodzinnym Tenczynku. Na grobie żona zamiast kwiatów położyła grzyby, które Kobiela uwielbiał zbierać.

W 40. rocznicę śmierci Kobieli warszawskie kino Iluzjon zorganizowało przegląd filmów z udziałem aktora. Podczas przeglądu zobaczyć będzie można dzieła Andrzeja Munka ("Eroica" i "Zezowate szczęście"), Andrzeja Wajdy ("Popiół i diament", "Przekładaniec") i Stanisława Barei ("Małżeństwo z rozsądku"). Poza tym zobaczymy także: "Człowieka z M-3, "Rękopis znaleziony w Saragossie" i nakręcone według scenariusza napisanego przez Kobielę i Cybulskiego "Do widzenia, do jutra".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji