Artykuły

***

Aktorzy już dużego formatu spotkali się natomiast w "Rzeźni" Mrożka, zaadaptowanej i wyreżyserowanej przez Jerzego Jarockiego w teatrze Dramatycznym. Zaadaptowanej, jako że "Rzeźnia" pomyślana została na słuchowisko radiowe.

Zapewne z kompleksem słuchowiska przystępując do pracy, Jarocki rozszalał się inscenizacyjnie. Czegóż tu nie ma na scenie: od pełnej orkiestry symfonicznej z organami - po pełne instrumentarium dobrze zaopatrzonej rzeźni plus dwa worki noży; orgia plejbeków i przesadzanie na inne miejsce paru rzędów widowni; kawał świeżej, najprawdziwszej wątroby cielęcej i niezłe piersi niemal że na wierzchu...

Spod takiego nawału pomysłów wydostać się mogą jedynie znakomici aktorzy. Na szczęście - są znakomici! Gustaw Holoubek ze skrzypcami w pierwszym akcie i z nożem w ręku, w drugim Andrzej Szczepkowski - dyrektor filharmonii, który zostaje dyrektorem rzeźni, dorabiając do zabijania ideologię, bo to nic nie kosztuje a zyski daje duże, Zbigniew Zapasiewicz - cyniczny Paganini i żarliwy rzeźnik, Janina Traczykówna - rozkoszna flecistka i Wanda Łuczycka - zaborcza mama. Same asy!

W rezultacie powstał więc spektakl doskonały pod każdym względem, znaczący w naszym życiu kulturalnym. A jeśli spytacie - o czym właściwie "Rzeźnia" traktuje, nie odpowiem. Bo wydaje mi się, że interpretacji tekstu, odczytań tekstu może tu być wiele; każdy chyba, jeśli pomyśli przez chwilę, będzie mógł podłożyć pod tekst Mrożka własny podtekst i - to chyba dobrze. Dodam tylko, że niewiele znam sztuk tak zabawnych i - jednocześnie tak gorzkich. To znowu Mrożek jak za najlepszych lat, jak z najlepszych sztuk.

Nawiasem: program teatralny przypomniał coś, o czym byłbym już niemal zapomniał: to właśnie w "Przekroju" wydrukował Mrozek pierwszy swój tekst: "Młode miasto" - reportaż produkcyjny o Nowej Hucie... Co prawda, z programu wynika, że ów tekst wydrukował mając lat czternaście, lecz to już mniejsza prawda. Mrożek nie Greta Garbo, można mu wypomnieć, iż musiał już wtedy mieć ze dwudziestaka, chociaż tak na pewno - to wiedziałby to jedynie Kobyliński, bo Kobyliński wie wszystko.

W ruchliwym i sympatycznym klubie MPiK na Woli, w jego nieoczekiwanie modnej "Galerii Wola", Kobyliński wystawił ostatnio kilkaset swych rysunków - dzieło dużego talentu i nie mniejszej wiedzy.

W katalogu wystawy, Eryk Lipiński, zabawnie pisze: "Ile razy nie mogę znaleźć w swojej niewąskiej bibliotece, jak miała na imię babka Byrona, jakie pończochy nosiła Barbara Radziwiłłówna, co jadał na deser Ramzes XII, dlaczego Kazimierz Odnowiciel... itp.. to natychmiast dzwonię do Szymona i błyskawicznie otrzymuję odpowiedź. Dobrą lub złą, ale zawsze prawdziwą.

A poza wiedzą i talentem jest jeszcze coś więcej w tych rysunkach: ogromna, niespożyta pomysłowość. Kobyliński ma tysiące pomysłów: na grafikę, na dowcipy, na satyrę, nawet na ilustracje do książki o matematyce wyższej. Co prawda pomaga mu rodzina; jeśli w rogu rysuneczku znajduje się mała kropka, oznacza to, że pomysł wyszedł od żony, jeśli litera "m", to od syna Michała. Jeśli jednak - jak najczęściej - "znaków szczególnych brak", to znaczy, że wymyślił, narysował i wydrukował lub wystawił sam Szymon Kobyliński, który - znowu cytuję Lipińskiego - waży 112 kg, czyli tyle, ile przeciętnie dwóch grafików lub dwie i pół tancerki, a na cześć Pana Boga nosi ogromne brodzisko.

Portret słowem malowany - idealny. Taki, jaki tylko grafik grafikowi wymalować potrafi; ja bym tak nie umiał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji