Artykuły

Krwawy i srebrny sen Salomei

Nie widziałem, niestety, drugiej wersji "Snu srebrnego Salomei", zrealizowanej przez Krystynę Skuszankę w warszawskim Teatrze Polskim na wiosnę 1963 roku. Jednakże porównanie pierwszego ujęcia z Nowej Huty (z 1959 r.) z ostatnią, trzecią z kolei propozycją inscenizacyjną zaprezentowaną we wrocławskim Teatrze Polskim we wrześniu 1967 może stać się pasjonującym przykładem dojrzewania spektaklu. Dojrzewania myśli i dojrzewania środków, przy których pomocy wypowiada się aktor, scenograf - a przede wszystkim - reżyser. Nowohucki "Sen srebrny" był poetycki, ale i pełen niepokoju. Przesycona goryczą wizja Słowackiego znalazła w nim harmonijny wyraz o pewnych reliktach realistycznego, tj. historycznie umotywowanego rozwiązywania konfliktów i podobnego prowadzenia postaci. Ów "romans dramatyczny" wywiedziony z tragicznych polsko-ukraińskich rozczarowań i okrucieństw, tak znakomicie oddający istotę tych dziejów i barwę historii, miał tam walor widowiska łączącego poetycką tkankę opowieści z sugestywnością i plastyką teatru, w którym wszystkie środki zostały podporządkowane trzeźwemu, a więc wrażliwemu na okrucieństwo i ironię widzeniu dramatu. Wydawało się, że ten tak rzadko grywany utwór Słowackiego znalazł w Nowej Hucie pełnię wyrazu, a teatr Krystyny Skuszanki - jedną z bardziej udanych realizacji.

Były to jednak pozory, skoro Skuszanka sięgnęła po "Sen srebrny" po raz drugi, a potem - najmniej spodziewanie - po raz trzeci. Jeśli reżyser sięga po sztukę po raz drugi, to albo chce zdyskontować poprzedni sukces, albo ma coś jeszcze do powiedzenia. Jeśli wystawia dramat po raz trzeci, jest albo handlarzem, albo utwór naprawdę nie daje mu spokoju: poprzez czas i doświadczenie dostrzega coś, co przedtem bądź całkowicie pominął, bądź czego nie docenił. Skuszanka w trzeciej kolejne] realizacji "romansu" dostrzegła w krwawym i srebrnym śnie Salomei okrutną szopkę, nie dość wyraźnie zarysowaną w poprzedniej (poprzednich?) realizacji (realizacjach). Szopkę pełną sarkazmu nie tylko wobec sielankowych panatadeuszowych wizji Mickiewicza, ale wobec całej obyczajowości i mentalności polskiej szlachty. Te romansowe gierki radych z siebie paniczyków, rajfurzących dziewczętami powierzonymi ich domom (wśród folwarcznej służby!), te żywe pochodnie i wycięte dwory, to bezprzykładne okrucieństwo we wzajemnych stosunkach obu nieszczęsnych narodów - znalazło w wizji Słowackiego szyderczy wyraz, a poezja dodała mu lotności i głębi. To już nie koszmar senny, taki, jaki widzieli w tej sztuce Tymon Terlecki czy Juliusz Kleiner, ale rzeczywistość innego wymiaru i innego porządku - zagęszczona, nasycona szyderstwem, pulsująca obrazami i poezją nie wedle irracjonalnej formuły snu, ale wedle bardziej przenikliwej zasady groteski. Groteski lotnej i poetyckiej, to prawda, całej w pięknościach i przepychu wiersza, budowanej wedle odrębnej, właśnie poetyckiej zasady, ale groteski, która drwi i wyszydza, demaskuje i oskarża, ostrzej i pełniej, niż dzieje się to w poetyce dręczącego widziadła. Poeta okazał się tęgim historiozofem, subtelny esteta wnikliwym moralistą, formułującym z poezji grobów nie byle jakie oskarżenie.

Teatr mój łojówką złoty

Na srebrnej kurhanów darni

Odkryłem, mości panowie.

I na ciemnych mogił głowie

Zjawiłem w mojej latarni

To, o czym, Jak wiecie sami,

Śni się nam pod mogiłami.

Zasługą Skuszanki jest wyłuskanie tego, co "śni się pod mogiłami". "Sen srebrny Salomei" w takim ujęciu okazał się prawym antenatem "Wesela" - szyderczym panopticum Polski przygniatanej rekwizytami guseł i pozorów, zaśmieconej zawołaniami pełnymi wzniosłości i powagi, które przy bliższym wejrzeniu okazują się pustą mistyfikacją. Teatr wydobywa ją i pokazuje czyniąc, zwłaszcza przez kontrast z przekornym zakończeniem, najważniejszą sprawą sztuki.

Wrocławski sen Salomei jest rzeczywiście srebrny i krwawy - srebrny lśnieniem inscenizacji, krwawy od tego, co się w nim dzieje. Precyzyjnie zarysowany intelektualny rygor przedstawienia narzucił całości formę i styl, tradycja "Wesela" podpowiedziała dodatkowo rytm i klimat. W białej i srebrnej scenografii Krystyny Zachwatowicz, wśród prześwitujących mogił, rozgrywa się teatr zniewalający urodą rozwiązań - o sugestywności i prostocie przypominającej najlepsze, peterbrookowskie wzory. Pierwszy raz bodaj bogaty dramat Słowackiego został poddany równie surowym rygorom, po raz pierwszy sięgnięto tak głęboko i zobaczono tak wiele. We Wrocławiu gra się wprawdzie szopkę, ale szopkę pełną patosu i dostojności. Drwina sąsiaduje tu z powagą, szyderstwo ze wzruszeniem, to zaś, co staje się przedmiotem oskarżenia, sąsiaduje z relacją pełną zrozumienia i sentymentu. W takim układzie i w takim zagęszczeniu gra aktorów ociera się łatwo o persyflaż, zahacza o stylizację, o żart prawie, a równocześnie podtrzymuje wszystkie te piękności i nurty, bez których "Sen" nie byłby rodzonym bratem "Księdza Marka". Jest w tej grze, osobliwie w kreacjach najwybitniejszych aktorów przedstawienia, do których zaliczam przede wszystkim Igora Przegrodzkiego w zaskakującej roli Regimentarza i Annę Lutosławską jako Księżniczkę - zniewalająca wieloznaczność i urokliwa - opalizacja. Jest świetna świadomość i bezbłędna stylizacja postaci - prawie wielkopańska, jak u Przegrodzkiego, pełna urody gestów i ruchów - jak u Lutosławskiej. Jest godna uznania funkcjonalność działań harmonijnie zestrojonych z zamierzeniami teatru - to dzięki niej przedstawienie zyskało podobną jednolitość i tak rzadko spotykaną zwartość. I jest jeszcze, jest przede wszystkim, już nie w grze partnerów, lecz w całości obrazu osobliwa i rzadko spotykana powaga formy, bynajmniej nie jednoznaczna z powagą treści. Ona to sprawia, że obok omamień poezji odbieramy również wielkość samego przedstawienia, obnażającą się systematycznie w miarę rozwijania wydarzeń tej jedynej w swoim rodzaju poetyckiej szopki.

Ten "Sen srebrny" zjednuje spoistością - jak rzadko które dzieło teatru. Zestrojeniem wszystkich jego elementów, z ruchem i dźwiękiem na czele, w całość pełną sugestywności i urody. Utkana z zapożyczeń i cytatów, podporządkowana całości muzyka Adama Walacińskiego i ujednolicona, stylizująca całość scenografia to tylko tło, w jakim rozgrywa się świadoma własnej urody stylizacja teatru - nastrojona na bolesne szyderstwo i okrutną drwinę. Potężne chwilami głosy aktorów (Przegrodzki!) i wytrawne zestrojenie rytmu, kadencji, brzmienia wiersza, nie zawsze, co prawda, równie starannie przez wszystkich pilnowane, a nade wszystko ogólna dyscyplina ruchu chwilami nieomal naturalnego, częściej jednak poddawanego rygorom zagęszczonych i sugestywnych scen zbiorowych, dają przedstawienie całkowicie różne od całej dotychczasowej twórczości Skuszanki - różne i świetne zarazem.

Przedstawienie to reżyserka zadedykowała Zakładowi Narodowemu im. Ossolińskich w 150 rocznicę jego powstania. Piękny to hołd, godna okazja

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji