Artykuły

Kultury w kolejce po śmierć

- Festiwal jest reakcją na to, że dziś w teatrze widza się lekceważy, traktuje jak kretyna, podając mu papkę albo serwując klisze: niepotrzebną męską nagość, przemoc czy projekcje multimedialne. Ludzie czują się ignorowani i uciekają z widowni. Coraz częściej mam wrażenie, że rzeczywistość, a w tym wydarzenia kulturalne, mówi nam, byśmy byli nikim - stopili się z tym, co popularne i potoczne. My działamy odwrotnie: przyciągamy ludzi zadających sobie poważne i trudne pytania - o wrocławskim Brave Festival opowiada jego twórca i dyrektor Grzegorz Bral.

Paulina Wilk: Na pańskie zaproszenie do Wrocławia przyjeżdżają tybetańscy mnisi, koreańska szamanka, sieroty z Ugandy. Brave Festival jest imprezą teatralną, ale towarzyszy jej hasło: "Przeciwko wypędzeniom z kultury". Co to ma wspólnego ze sztuką?

Grzegorz Bral: Organizując festiwal, starałem się działać trochę jak antropolog czy badacz kultur tradycyjnych, więc wydarzenie ma charakter teatralny i etniczny. Jego bohaterami są ginące kultury. Tegoroczni goście będą prezentowali swoją duchowość: obrzędy i rytuały, które wchodzą w obszar sztuki, bo mają teatralną formę. Na przykład prezentowany przez Czeczenki Zikr. Te kobiety żyją na wygnaniu w Gruzji, w małej dolinie Pankisi.

Tylko tam mogą kultywować sufickie obrzędy, choć nawet w łonie islamu spychane są na margines, bo podkreślają, że jest religią pokoju. Zikr to modlitwa: zaczyna się od rytmicznego śpiewu, ruchy rąk i nóg powoli zmieniają się w taniec, dalej w ekstazę, wreszcie następuje wyciszenie i konkluzja. Czyli oglądamy spektakl, choć pozbawiony opowieści. Do tego przecież dąży współczesny teatr - zamiast w historię, chce nas wprowadzić w aurę.

Dlaczego w tym roku skupiacie się na duchowości?

- Myślę, że zamknęliśmy się w wąskim obszarze akceptowanej w Polsce religijności. Wszystkie inne formy wierzeń postrzegamy jak coś nieważnego albo nieprawdziwego. Na Brave Festival spotka się kilkanaście rytuałów i obrzędów - każdy pochodzi spoza naszej rzeczywistości duchowej. O ile taką mamy.

A nie mamy?

- To jest właśnie pytanie, które zadaję: co z naszym życiem religijnym, naszą tożsamością? Ona wyraża się przez muzykę, duchowość, rytuały, kodeksy etyczne i filozoficzne. Kultura tradycyjna to kultura kanonów. Czyli nie tego, przed czym człowiek ucieka, ale do czego pragnie wracać. Duchowość Tanzańczyków czy Eskimosów jest inspirowana przyrodą. Obserwując ich rytuały, trzeba zadać sobie pytanie: co oni wiedzą takiego, czego ja nie wiem? Tradycyjne kultury dysponują tym, co pewien tybetański lama nazwał wewnętrznymi technologiami. My mamy bardzo zaawansowane zewnętrzne technologie, ale o życiu duchowym mówimy wstydliwie, a tematyka religijna natychmiast staje się u nas polem sporu.

Na Brave Festival będzie inaczej?

- Mam nadzieję. Festiwal jest reakcją na to, że dziś w teatrze widza się lekceważy, traktuje jak kretyna, podając mu papkę albo serwując klisze: niepotrzebną męską nagość, przemoc czy projekcje multimedialne. Ludzie czują się ignorowani i uciekają z widowni. Coraz częściej mam wrażenie, że rzeczywistość, a w tym wydarzenia kulturalne, mówi nam, byśmy byli nikim - stopili się z tym, co popularne i potoczne. My działamy odwrotnie: przyciągamy ludzi zadających sobie poważne i trudne pytania. Zapraszamy gości z odległych części świata, strażników własnych kultur, by zaprezentowali nam oryginalne wzorce tożsamości.

Dlaczego mamy szukać siebie poprzez oglądanie innych?

- Z własnego doświadczenia wiem, że obserwacja takich wydarzeń rodzi intensywne pytania: kim jestem, jak żyję, ile mam dojrzałości? To działa jak lustro - konfrontuję się z czymś, czego nie rozumiem.

I na przykład łapię się na nietolerancji wobec kultur, które uznają przemoc. Tak było, gdy podczas występu jednej z grup zauważyłem, że pozycja kobiet jest w tej społeczności upokarzająca. Kiedy indziej rozmawiałem z Tanzankami o wyrzezaniu i usłyszałem, że bez tego rytuału nie wiedziałyby, jak być kobietami. Stanąłem przed dylematem: sprzeciwić się krzywdzie czy ją zaakceptować?

Pokażecie podczas festiwalu m.in. rytuały z Korei, Indii, Afryki, Syberii. A co z Polską obrzędowością?

- Przyjedzie także Jan Bernad, założyciel fundacji Muzyka Kresów, który stara się reaktywować i ocalić naszą muzykę tradycyjną. Zaplanowaliśmy całonocne czuwanie, będziemy śpiewać polskie pieśni obrzędowe, które tradycyjnie mają po sto, dwieście zwrotek, czyli we współczesnym rozumieniu kultury są monotonne. Spróbujemy zatrzymać czas, bo te utwory mają przede wszystkim wartość energetyczną, umożliwiają samopoznanie.

Co się z człowiekiem dzieje, gdy śpiewa 98. zwrotkę?

- Cześć ludzi zaśnie, ale część osiągnie to, o czym mówił w jednym z niedawnych wywiadów Ludwik Flaszen. Na pytanie: "W jaką stronę powinien pójść teatr współczesny?", odpowiedział: "W stronę rozwibrowania słowa". Ostatnie kilkanaście lat swej twórczości Grotowski poświęcił pracy nad pieśniami wibracyjnymi, czyli skupił się na tym, że w kulturze istnieją systemy wymykające się definicji, możemy do nich dojść jedynie poprzez doświadczenie. A żeby to zrobić, trzeba mieć czas.

Ale dziś wszystkim go brakuje!

- Dlatego na festiwalu prezentujemy zjawiska w skondensowanej formie. Jeśli jednak kogoś poruszą, będzie musiał pójść do ich źródeł, a tam czas płynie inaczej. We Wrocławiu mnisi z indyjskiego Sierab Ling przez ponad dwa tygodnie, po dziesięć - 12 godzin dziennie będą usypywać z piasku mandalę, a potem ją zniszczą, by pokazać kruchość i nietrwałość istnienia. W Indiach są święta religijne trwające nawet 108 dni. A u nas, ku mojemu przerażeniu, coraz częściej ukazują się poradniki dobrego wykorzystania czasu. Przecież on jest związany z przyrodą. Naruszenie naturalnej równowagi prowadzi do kataklizmów, zaburzenie przeżywania czasu będzie miało równie poważne konsekwencje.

Czy pański festiwal to nie walka z czasem?

- Można zadać to pytanie inaczej: czy próbowałbym zdobyć lek, który pozwoliłby mojej chorej matce przetrwać jeszcze tydzień? Próbuję. Przewodnim hasłem Brave Festival powinno być pytanie: czy zdążymy? W tym roku zaprosiliśmy dzieci, które znalazły sposób na wyjście z bezdomności i sieroctwa, na przykład poprzez breakdance, jak w Ugandzie. Tyle tylko, że jeden z 15-latków, którzy mieli u nas wystąpić, zginął właśnie w bójce ulicznej. Gdybym zrobił festiwal miesiąc wcześniej, może by żył. Nie czuję się winny jego śmierci, ale winny wobec tysięcy kultur, które czekają, byśmy się o nich dowiedzieli i zaczęli coś robić.

Skąd pan wie, że czekają? Przez tysiące lat żyliśmy w świecie niepołączonym, nie znaliśmy innych. Kultury kwitły i umierały, może pan próbuje zawrócić bieg rzeki?

- Ostatnie dwa lata spędziłem na studiowaniu raportów ONZ, Unicefu, Banku Światowego i Światowej Organizacji Zdrowia, żeby poznać sytuację dzieci na świecie. Tylko w Afryce subsaharyjskiej i Azji jest 220 milionów dzieci osieroconych. Wśród 6 miliardów ludzi na świecie 1,3 miliarda to młodzi bez żadnych perspektyw rozwoju i edukacji. Mógłbym takie liczby przytaczać w nieskończoność. Pani pyta, czy ktoś na nas czeka, a ja nie ma wątpliwości.

Mówi pan o działalności humanitarnej, a ja pytam o kulturę. O to, czy syberyjscy śpiewacy potrzebują polskiej widowni, by przetrwać?

- By przetrwać, kultura musi zostać zauważona, rozpoznana i zdefiniowana przez media. Zaczynamy od rozprzestrzeniania wiedzy.

Co jest największym zagrożeniem dla prezentowanych przez was kultur: wojna, popkultura, bieda?

- Wszystko po trochu, ale podstawowym jest nasz brak świadomości i wrażliwości. Kiedy na mapie kulturowej świata pojawia się nowe ciekawe miejsce, zaczyna tam kwitnąć turystyka. Ona spowalnia umieranie tradycji. Może też nieść zagrożenie, ale przykład santerii na Kubie czy tańca kathakali w Indiach pokazuje, że dzięki zainteresowaniu świata te formy trwają, jednocześnie w wydaniu komercyjnym i autentycznym. W Tybecie dzięki przyjezdnym rdzenna ludność może się stopniowo usamodzielnić - prowadzić restauracje i hotele. A to, że turyści są powierzchowni i śmiecą, wcale nie szkodzi buddyzmowi.

Może egzotyczna forma obrzędów nas myli. Te rytuały mogą być przecież zupełnie powierzchowne.

- Faktycznie łatwo takie wydarzenia idealizujemy, bo tęsknimy za czymś niezwykłym. Nie gwarantuję widzom Brave Festival, że to, co zobaczą, będzie autentycznym i głębokim przeżyciem duchowym. Ale najważniejsze, że w zetknięciu z Innym budzi się nasza wrażliwość. Jako organizatorzy dbamy, by nie naruszyć wartości duchowej prezentowanych obrzędów. Obłaskawianie duchów Tanzanii zostanie pokazane tylko raz, za zgodą starszyzny plemiennej. Nie będzie to pełen rytuał, lecz jego teatralna forma, bo poza kontekstem nie da się go wykonać. Koreańska szamanka poprowadzi nad Odrą obrzęd kut w intencji pomyślności miasta i jego mieszkańców. Dokonuje się go raz do roku dokładnie tego dnia, gdy stanie się to we Wrocławiu.

Zajmuje się pan ginącymi tradycjami, a mnie interesuje, czy w ich miejsce powstają nowe?

- Narodziny archetypu, mitu czy rytuału to proces rozłożony na dziesiątki lat. W trakcie ludzkiego życia trudno byłoby go zaobserwować. Jestem tradycjonalistą, trzymam się tego, co znam, a oparcia szukam w starych kanonach.

***

Grzegorz Bral, aktor, reżyser, pedagog. Był związany z Ośrodkiem Praktyk Teatralnych w Gardzienicach, uczy technik aktorskich. Jest dyrektorem wrocławskiego Teatru Pieśń Kozła i twórcą Brave Festival. W tym roku impreza nosi tytuł "Wszystkie modlitwy świata", będzie się odbywać od 3 do 11 lipca we Wrocławiu. Goście festiwalu przybliżają zagrożone i ginące tradycje, wystąpią m.in. śpiewacy pieśni liturgicznych z Korsyki i Serbii, kobiety Tauregów z Sahary, Tanzańczycy obłaskawiający duchy i wykonawcy tańców rytualnych z południa Indii. Patronat nad imprezą objęli UNESCO oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji