Artykuły

Uśmiechnięta Melpomena

Warszawski teatr "Komedia" podjął śmiałą próbę inscenizowania Wiecha. Od dawna się to należało twórcy "Cafe pod Minogą". Nie tylko z tego powodu, że teatr był namiętnością młodych jego lat. Że kiedyś pełnił funkcje kierownica literackiego zespołu na Woli. Że tyle zabawnych felietonów poświęcił Melpomenie, półżartem ukazując reakcje ludowej widowni. Ale także i ze względu na twórczość językową tego pisarza, hołd składany polszczyźnie i jej bogactwu. Dziwaczny, śmieszny język warszawskiego przedmieścia, w ujęciu Wiecha, nie jest rażącą deformacją. Wkracza nie tam, gdzie kwitnie mowa dojrzała i godna opieki, ale między słowami utartymi na "pustych" polach. Szkicowałem przed wojną projekt mowy Wiecha w Polskiej Akademii Literatury. Dziś widzę, że słuszny był wawrzyn przyznany Wiechowi, może na wniosek Boya, który kiedyś w "Słówkach" wprowadził do literatury akordy wymowy krakowskiej, jak to 30 lat później uczynił Wiech ze slangiem warszawskim.

I jeszcze jedno! Przed wojną było warszawskie Stare Miasto - dzielnicą niemal plebejską. Tutaj kwitł styl tak dzisiaj zapomniany, że przez lenistwo postawiono fałszywy znak równania i zaczęto mówić o "Starówce" krakowskiej, co mnie, jako starego krakowianina, dziwi. Na Rynku warszawskiego Starego Miasta, czy przy okolicznych uliczkach, słyszano kiedyś odrębną, nieinteligencką piosenkę; żył drobnomiejski obyczaj. Dziś mieszka tu elita artystyczna. Starówka zmieniła się w nasz Montparnasse. Pomnikiem dawnej odrębności jest dzieło Wiecha.

Czy można je, bez uszczerbku, przenieść na scenę? Na pewno wiele musiało się przy tym ulotnić. Od pięknego hołdu, dla poległego kolegi, Stefana Kwaśniewskiego - "Quasa", pisującego w "Wieczorze Warszawskim", w zupełnie innym stylu - aż po integralność przedmiejskiego języka. Autor adaptacji, Jan Majdrowicz, próbował ocalić fragmenty dialogów. Częściowo się to udało i w niejednym momencie smakowaliśmy ową bujność. Ale sporo przepadło - co się wydaje losem nieuniknionym. Czy konieczne było łączenie niektórych postaci? To kwestia otwarta.

Zamysłem Wiecha było zapewne - pokazanie "marginesu" naszej stolicy na tle okupacji. Świat "szoferaków", właścicieli knajp, "kompinatorów" i giełdziarzy, od pierwszej chwili sympatyzuje z konspiracją, czynnie jej pomaga, korzystając nieraz z "wariackich papierów", czy słabej orientacji okupanta. Jednak "Cafe pod Minogą" żyje niejako autonomicznie. W adaptacji scenicznej rozróżnienia Wiecha się zatracają. Znika też niemal Dickensowski styl narratora, dobroduszność przeniesiona w groźny świat wojenny.

Pomogła dowcipna i piękna scenografia Mariana Stańczaka, błyskawicznie nas przenosząca w różne tereny. Nie przeszkadzała na ogół muzyka i piosenki. Cenna była współpraca aktorów. Jest w owym spektaklu, reżyserowanym przez Tadeusza Cyglera, kilka uroczych ról. Na przykład - Bogdan Niewinowski, jako właściciel zakładu pogrzebowego, dyskretny a wyrazisty. Niektóre inne postaci barwnie zarysowały się: Jumbo Johnson, warszawski szofer i czarnoskóry typek, łączący cwaniactwo z naiwnością - osiągnięcie Bogumiła Koprowskiego. Jest i wyborny, pełen humoru pozytywny arystokrata, Witold Kaluski. Są ładne przygaduszki kumoszek (Zofia Merle, Helena Bartnowska). Jest w dość bladej (za sprawą adaptatora) rólce Danki ujmująca Jolanta Wesołowska. Jest stylowy restaurator Aniołek (Bogumił Kłodkowski).

***

Teatr "Kwadrat", pracujący pod kierownictwem Edwarda Dziewońskiego, sięgnął po trzy mikrokomedie Jana Sztaudyngera, poety coraz bardziej drogiego czytelnikom i słuchaczom. Nawet nie przypuszczał autor "Rzezi na Parnasie", "Szczęścia z datą wczorajszą", że stanie się ulubieńcem teatralnej publiczności. Po telewizji i radiu, po krakowskiej "Grotesce", zdobywa sukcesy na scenie warszawskiej.

Każdy z inscenizatorów znajduje cenny dla siebie materiał w dorobku autora "Mikrodramatów". opublikowanych przez Wydawnictwo Literackie. Zofia Jaremowa sięgała w "Grotesce" po sztuki, pozwalające na współdziałanie marionetki z aktorem żywym, przybranym w maskę. Dziewoński wybrał trzy żarty sceniczne, ukazujące miłosną szermierkę kobiet.

Głównymi bohaterkami są więc: Ewa, Judyta i Kurtyzana. Nie znaczy to, by aktorzy grający role męskie byli pozbawieni szans rozniecania zabawy. Wykazał to szczególnie Janusz Gajos jako rozkoszny Holofernes, pobłażliwy, ironiczny, gorący, jego "przesadzasz!" kilkakrotnie rzucane Judycie, miało za każdym razem intonację odmienną. I za każdym razem - wyborną, celną. Diabeł (Włodzimierz Press), a zwłaszcza Anioł (Włodzimierz Nowak) rozwinęli największe zasoby humoru w trzecim obrazie.

Halina Kowalska była, jako Ewa, rozpieszczonym i mile kapryśnym dzieciakiem - powodującym dezercję z raju. Wanda Koczeska ładnie zagrała rolę dojrzałej a uroczej kurtyzany, Ewa Wiśniewska szukała tonu jako Judyta; na ogół szczęśliwie. Przeplatały, poprzedzały i zamykały akcję traszki, zręcznie wmontowane, "conferencierka" Dziewońskiego - wyborna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji