Artykuły

Tragifarsa z krzesłami

Sztukę "Krzesła", którą jako polską prapremierę wystawił ostatnio Teatr im. St. Wyspiańskiego na "Małej Scenie", autor, Eugene Ionesco (pisarz francuski mimo swego rumuńskiego pochodzenia) nazwał "tragifarsą" - stąd więc ten tytuł, nie mający zresztą w sobie żadnej jakiejś ujemnej aluzji. "Krzesła" bowiem są sztuką kapitalną i wstrząsającą, mimo swej przedziwności i niesamowitości, a przede wszystkim mimo swej zasadniczej odrębności od tradycyjnych form teatralnych. Naturalnie nie jest to żadne jakieś specjalne novum w dramaturgii światowej mającej już za sobą sporą porcję sztuk awangardowych tego typu - ale jest wielkim novum na naszym skromnym polskim podwórku. novum w dramaturgii śmiało pretendować po "Czekając na Godota" Becketa do miana naprawdę poważnego wydarzenia teatralnego w tzw. skali ogólnokrajowej.

O cóż chodzi w tych "Krzesłach"? Ba - o mnóstwo rzeczy, które trudno tu wyliczyć, jako że sztukę trzeba zobaczyć. Jest tam dwoje staruszków oczywiście staruszków ja wpół realnych a na wpół nie rolnych, jednym słowem osób raczej z nieprawdziwego zdarzenia, które chcą raz w życiu to swoje życie zwaloryzować i nadać mu sens. W tym celu więc "spraszają'' (cudzysłów jest tu obowiązujący, jako że w sztuce wszystko w ogóle odbywa się w ramach cudzysłowu) "cały świat", aby mu objawić jakieś wielkie ideowe odkrycie. "Świat" się zjawia w formie imaginacyjnej, w postaci osób, które wciąż "przybywają" i dla których przygotowuje się krzesła, i z którymi to osobami - rzecz prosta nie istniejącymi - tych dwoje starych ludzi prowadzi przedziwne rozmowy, w oczekiwaniu na przybycie "Mówcy". "Mówca" ten bowiem ma przedstawić "zebranym" ową ideę.

Tworzy się sytuacją niesamowita - mnóstwo pustych krzeseł, i mnóstwo "osób", łącznie z "Cesarzem", oraz gra wyobraźni pary starych ludzi, a właściwie nie tyle gra ich wyobraźni ile w ogóle gra, gra za wszelką cenę, aby przekonać siebie, że to jednak jest coś, mniejsza o to, że nie rzeczywiste, ale coś co by ewentualnie mogło być rzeczywiste. I "Mówca" nadchodzi - "Mówca" zresztą z tego samego irracjonalnego świata, co inne "osoby", aczkolwiek mający pozory rzeczywistości - i bełkoce głosem potwornego niemowy. Zanim jednak rozlegnie się bełkot, starzy ludzie kończą ze swym życiem. Gra się udawała, ale w końcu się nie udała.

No cóż - historia beznadziejności ludzkich wysiłków, marzeń, starań, zabiegów. Pesymizm doprowadzony do monstrualnych wymiarów. Tragizm życia, które mogło być czymś, ale które okazało się ironiczną pomyłką.

Jest coś w tej sztuce z "Dziewczynki z zapałkami" Andersena. Próba wyczarowania innego świata, nawet wżycia się w ten świat, przy pomocy przedśmiertnej fantazji, próba, rzecz prosta nadaremna. Nie udają się takie rzeczy bo nie mogą się udać.

"Krzesła" są wstrząsające. Ich pesymistyczna filozofia działa niewątpliwie na widza w sposób głęboki, mimo całej nierealności albo jeszcze lepiej, - nadrealności utworu.

Z drugiej jednaj strony trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż autor nieco uprościł zagadnienie. Para starych ludzi niewątpliwie symbolizuje w mniejszym lub większym stopniu każdego człowieka, ale nie da się też zaprzeczyć, iż ta para jest przypadkiem wysoce skrajnym. "Stary" (tak nazywa Ionesco swego bohatera a "Starą" swą bohaterkę), to człowiek - robak, można nawet powiedzieć - człowieczek. Nic mu się w życiu nie udawało. Absolutnie nic - jak to powiada w swej znakomitej tyradzie, wygłoszonej do "Cesarza". Był zawsze i wszędzie jak to się mówi "bity i kopany" przez los, łudzi, życie. Cokolwiek chciał zrobić, zawsze dostawał w skórę, zawsze się wywracał. Takie życiowe popychadło gigantyczny pechowiec, twór nieudany, "un rate". Ale o sobie miał wysokie wyobrażenie. I to wyobrażenie, podsycane usilnie przez jego wierną towarzyszkę życia, podtrzymywało go na duchu, i podtrzymuje aż do ostatnich chwil. Jest on niewątpliwie postacią tragiczną, z cechami jednak farsowymi. Budzi czasami współczucie, ale czasami nie. Są momenty, w których widz musi pomyśleć:

"Jeżeliś taki niedołęga a równocześnie megaloman, to dobrze ci tak!"

Rzecz jasna - metafora "Starego" jest obszerna lecz mimo to posiada on wyraźną specyfikę. Specyfikę właśnie bardzo miłego człowieka. - człowieczka. I "Stara", która go hołubi, i która w nim podtrzymuje groteskowe ambicje oraz księżycowe fantazje, jest znacznie większa. Bez niej "Stary" dawno już by nie mógł prowadzić nawet takiego życia, jakie prowadzi. Symbolika kobiety, jako towarzyszki w życiu mężczyzny, towarzyszki broniącej za wszelką cenę jego poczucia wartości...? Trochę tak - i trochę nie. Gdyż ona sama w niego wierzy, i wierzy w ten jego koszmarno- ambicjonalny świat nie z tej planety. Jak wszystko w tej sztuce, tak i ta postać jest dwuznaczna, albo raczej - wieloznaczna.

W każdym razie jest w pesymizmie "Krzeseł" coś, co upoważnia do stwierdzeniu, iż ten pesymizm jest karykaturalnie sprowadzony do "perspektywy żaby", do perspektywy tych najbardziej maluczkich człowieczków, ludzi - robaków oraz katastrofalnych wprost niedołęgów życiowych. Ale przekonanych, że wszystko i wszyscy są ich losowi winni, tylko nie oni.

Pewnie że tacy ludzie są, ale pewne jest też. że są i inni. Z tego więc tytułu wypada zaznaczyć, że aczkolwiek "Krzesła" są pewnego rodzaju wiwisekcją ogólno - człowieczą, to jednak z wyraźnym położeniem w niej nacisku na skrajność problemu.

Rzecz jest bardzo dobra, przejmująca, przedziwna - i nowa.

Pewnie, ie nie dla każdego widza, jako że w sztuce tej odejście od tradycyjnej konwencji teatralnej jest dosyć dalekie. Należy się jednak spodziewać że ludzi myślących i miłośników nowoczesnego teatru na pewno ona zainteresuje i pociągnie.

Tym bardziej. że grana ona jest świetnie przez Mieczysława Jasieckiego ("Stary") i Halinę Cieszkowską ("Stara"). Jest to koncert - koncert zresztą niesamowity - gry aktorskiej naprawdę wysokiej klasy. Zwłaszcza scena "krzesełkowa" robi kolosalne wrażenie.

Jako trzecią osoba "prawdziwa" wystąpił Edmund Ogrodziński, który w roli epizodycznej, bełkocącego "Mówcy" umiał wywołać na widowni odpowiedni makabryczny dreszczyk.

Beznadziejny pesymizm "Krzeseł" dobrze charakteryzowały rozpaczliwie szare i niemal koszmarne dekoracje Wiesława Langego.

Reżyseria - Józefa Wyszomirskiego.

Jedno tylko małe zastrzeżenie. Końcowy magnetofonowy chichot powinien jednak kończyć się wcześniej. Taki czy inny, ale ściśle określony kopiec spektaklu nie jest konwencją, lecz koniecznością. Widz wychodzący z sali już przecież sam sobie w myślach dopowie odpowiedni komentarz i nie potrzebuje na te żadnych mechanicznych dźwięków. Teatr bowiem zawsze pozostanie teatrem, a życie życiem.

Przekład sztuki Konrada Eberhardla i M. Bechczyc - Rudnickiej dobry. Chociaż niektóre finezje "Krzeseł" - sztuki par exellence francuskiej - muszą siła faktu ujść uwadze publiczności polskiej. Na przykład wzmianka "Starego", że chciał przejść Pireneje, a Pireneji już nie było, jest tragikomiczną aluzją do słynnych słów Ludwika XIV, cytowanych aż do znudzenia we wszystkich podręcznikach historii i w publicystyce "od niedzieli". Słowa te w ustach "Starego" użyte zupełnie nie. W tym sensie, w jakim je wypowiedział "Król - Słońce", brzmią specjalnie groteskowo - ale widzowi polskiemu nic szczególnego nie mówią. "Postać" nieistniejącego "Cesarza" ma również swój trudno uchwytny smaczek w odniesieniu do "niedzielnych" francuskich tradycji bonapartystycznych.

Poza tym "conference", to nie "konferencja", lecz "zebranie". A "amis", to też nie "przyjaciele", lecz "znajomi", ewentualnie - "dobrzy znajomi".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji