Artykuły

Kraków teatralny

Kraków miał zawsze trochę kompleksów w stosunku do Warszawy. Mówi się tam, odwołując do historii: pierwsza stolica Polski, albo - z myślą o współczesności - druga stolica. Niemałą się więc sprawi radość krakowianom awansując podwawelski gród do rangi teatralnej stolicy kraju. Bo też w ostatnich sezonach Kraków stanowczo dystansuje Warszawę. Ilością interesujących przedstawień, frekwencją w teatrach, atmosferą sprzyjającą rozwojowi teatrów małych form, teatrów jednego aktora. Te ostatnie rozpleniły się w Krakowie w sposób niewiarygodny. Świadczy to z jednej strony o prężności środowiska aktorskiego - są to bowiem imprezy, których inicjatywa wychodzi od aktorów czy reżyserów, jednym słowem od ludzi teatru, a ryzyko obciąża wyłącznie ich osobiste konto - a z drugiej: o chłonności odbiorców, którzy tłumnie zapełniają sale i salki, w jakich się te teatrzyki produkują.

Spośród teatrów krakowskich może zresztą nie tylko krakowskich, wyraźnie się wybija Teatr Stary im. Modrzejewskiej, prowadzony od paru lat przez Zygmunta Hubnera. W każdym sezonie pojawiają się na tej scenie spektakle, jeśli już nie tak rewelacyjne jak "Nieboska komedia", reżyserowana przez Swinarskiego, to przynajmniej bardzo dobre - takie, o których się mówi, które nie przemijają bez echa. Choćby "Tango", przygotowane przez Jerzego Jarockiego (197 przedstawień), Molierowski "Mizantrop" w reżyserii Hubnera (139 przedstawień) czy "Zmierzch" Babla. Można by wyliczyć jeszcze parę tytułów, nie o to jednak chodzi. Najgłośniejszym w tej chwili spektaklem krakowskim jest "Fantazy" Słowackiego, reżyserowany przez Konrada Swinarskiego. Swinarski weryfikuje nasz dramat romantyczny a jego koncepcje, zarówno w "Nieboskiej" jak i w "Fantazym", okazały się bardzo płodne, odsłoniły nowe perspektywy na oba te utwory.

Profesor Kubacki widzi w "Fantazym" całkowite przezwyciężenie przez Słowackiego romantycznej poetyki, położenie fundamentów pod nową scenę, zarys nowoczesnej sztuki: poetyckiej burleski i satyrycznej fantazji. Teza ta tkwi u podstaw inscenizacji w Teatrze Starym. Wśród walających się po kątach salonu Respektów worków z główkami kapusty, wiązek słomy, gdaczących kur rozgrywa się komedia póz i minoderii. Nic nie jest prawdziwe prócz nędzy w tym parafiańskim światku żyjącym parafiańskimi problemami. Swinarski zaostrza portrety Respektów, Fantazego, Idalii. Nie znajduje w nich niczego, co warte byłoby obrony. Romantyczne pozowanie się Fantazego i Idalii pozbawia jakichkolwiek cech szlachetności czy patosu. Wszystko co przywykliśmy w "Fantazym" traktować jako ironię, w tym spektaklu ma tonację satyryczną. Żart staje się kpiną.

Można by wprawdzie sprzeczać się z reżyserem o pewne przejaskrawienia, przede wszystkim wyraźne w dekoracjach (L. Minticz i J. Skarżyński) ukazujących siedzibę Respektów w groteskowej ruinie, o scenę niedokonanego samobójstwa, w której Fantazy widłami przerzuca siano - jednak mimo pewne fragmenty dyskusyjne spektakl ten jest tak pobudzający, tak pełen inwencji, że trzeba go obok "Nieboskiej" zapisać jako jedno z wybitnych osiągnięć tego reżysera.

W roli Fantazego obsadził Swinarski Antoniego Pszoniaka. Idalię gra Mirosława Dubrawska. Spektakl jest w całości doskonale grany. M. Dubrawskiej należą się jednak specjalne słowa uznania. Nie często udaje się widzieć na naszych scenach tak po mistrzowsku poprowadzoną rolę. Z taką wrażliwością, intuicją, kulturą. To wielkie osiągnięcie aktorskie.

Na Scenie Kameralnej Teatru Starego udało mi się zobaczyć "Łaźnię" Majakowskiego w inscenizacji Józefa Szajny. Jest to spektakl pełen interesujących pomysłów, bardzo szajnowski. Wizja plastyczna góruje w nim nad wszystkimi innymi elementami. Szajna bardzo celnie ukazał obłęd biurokracji tonącej w niechlubnej fali produktów własnej działalności - papierach, segregatorach. Ogromnie trafia do przekonania ukazanie Pobiedonosikowa jako człowieka ze szczętem zanudzonego, zmęczonego, zniechęconego. Ma wszystkiego dosyć i chętnie by się wyniósł z tego bezsensownego bałaganu, którego sam jest twórcą. Gra go - bardzo dobrze - Marek Walczewski.

W Teatrze Słowackiego głośna sztuka Harolda Pintera "Powrót do domu". Ostra obuczajowo, można by nawet powiedzieć: drażliwa. Pinter atakuje jeden z angielskich mitów: rodzinę. Pokazuje jej zardzewiałe mechanizmy. Jest to warstwa zewnętrzna, na pierwszy rzut oka przywodząca na myśl utwory naturalistów. Codzienność została w "Powrocie do domu" sportretowana z ortograficzną wiernością. Stary Max, rzeźnik na emeryturze, jego brat kierowca taksówki, dwaj synowie: jeden sutener a drugi robotnik marzący o karierze boksera. Gotują posiłki, zmywają naczynia, kłócą się. Z Ameryki przyjeżdża trzeci syn Maxa, doktor filozofii, wykładowca na jednym z uniwersytetów. Przywozi ze sobą młodą żonę. Była ona przed ślubem osobą nie najlepszej konduity, dziś ma trzech synów i nieskazitelną reputację. Zjawienie się kobiety wyzwala ukryte siły, rozpoczyna się odwieczna gra płci.

Pinter traktuje powrót do domu metaforycznie, jest to powrót do biologii, do seksu rozumianego jako ukryty, niemniej podstawowy motor ludzkiej działalności.

Przedstawienie przygotowane przez Jerzego Golińskiego mą wiele zalet, jest dobrze grane. Bliskie jest uchwycenia tego podskórnego nurtu sztuki Pintera, który wynosi ją ponad obrazek obyczajowy. Niestety to zbliżenie nie osiąga pełni. Z interesującej obsady trzeba wymienić Tadeusza Burnatowicza w roli Maxa i Eugeniusza Fulde grającego taksówkarza Sama.

"Powrót do domu" należy do ciekawszych sztuk powstałych na świecie w ostatnich latach; spektakl Golińskiego na pewno wart jest uwagi, nic też dziwnego, że wielka widownia Teatru im. Słowackiego każdego wieczoru wypełniona jest po brzegi.

"Rozmaitości" postawiły sobie szczególnie trudne zadanie: stworzenie teatru popularnego, dostępnego szerokiej publiczności, a przy tym ambitnego, o repertuarze różnorodnym ale nie eklektycznym. Od trzech lat prowadzi tę scenę Halina Gryglaszewska. Za wcześnie jeszcze, żeby mówić o pełnej realizacji wyznaczonych sobie przez teatr celów, tym bardziej, że ubiegłego roku "Rozmaitości" przeżyły wstrząs (tragiczna katastrofa autobusu z aktorami, jadącymi w teren na spektakl), który poważnie zachwiał pracą zespołu.

Wydaje się jednak, że widoczne jest już coś więcej niż tylko pierwsze sygnały. Choćby ostatnio wystawiony "Hamlet". Spektakl ciekawie pomyślany, w którym Hamlet jest młodzieńcem z epoki big-beatu. Mieliśmy już różnych "Hamletów": zaangażowanych po uszy w politykę, modnie zintelektualizowanych, ponadczasowo filozofujących. Ten jest po prostu jednym z 30 tys. krakowskich studentów. Ma nie tylko ich maniery, jest w nim coś więcej. Zdzisławowi Wardejnowi udało się uchwycić tak bardzo współczesnej młodzieży właściwy sceptycyzm, potrzebę zweryfikowania każdej sprawy podawanej do wierzenia. Nie ma w nim spontaniczności, bo i oni, jego koledzy z Jagiellonki czy Akademii Górniczo-Hutniczej nie są spontaniczni. Jest dociekliwy i rzeczowy, chce sprawdzić, upewnić się, wiedzieć dokładnie. To nie filozof sięgający do najtajniejszych zakamarków ludzkiej myśli a inteligentny chłopak wplątany w obrzydliwą historię i zmuszony do działań napawających go wstrętem. Ukrywa cierpienie, stara się zachować twarz w tej grze, w której nic nie ma do wygrania.

Krakowska młodzież odnajduje w tym "Hamlecie" siebie a tego już dosyć, by spektakl zaakceptować. Przedstawienie ma bardzo dobre dekoracje Janusz Warpechowski), jest reżysersko nienaganne (Jerzy Wróblewski). Prócz interesującego Hamleta-Wardejna, dobrze wypadła Elżbieta Karkoszka w roli Ofelii, Halinę Gryglaszewska z przyjemnością po paru latach zobaczyłam po raz wtóry w roli Królowej. Zresztą cały zespół (bardzo młody!) znalazł się na wysokości zadania. Przekład Jerzego S. Sity znakomicie brzmi ze sceny. Nie można sobie wyobrazić takiej koncepcji "Hamleta" bez przekładu operującego dzisiejszym językiem.

Przy "Rozmaitościach" działa Teatr Faktu. Ostatnim, bardzo udanym programem jest adaptacja opowiadania St. Grochowiaka pt. "Trismus". Udramatyzowany pamiętnik SS-mana, komendanta jednego z obozów, robi duże wrażenie przede wszystkim dzięki parze młodych aktorów: Irenie Grzonka i Stefanowi Iżyłowskiemu.

Nawet ten pobieżny przegląd, mimo iż ten został w nim zaledwie muśnięty, daje obraz różnorodności i bogactwa życia teatralnego Krakowa. No cóż, możemy tylko sobie życzyć, żeby i na stołeczne sceny przyszły nareszcie lata tłuste.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji