Artykuły

Niezaspokojony głód emocji

Mecz siatkówki, rozegrany między drużynami Polski i Związku Radzieckiego, był chyba najbardziej emocjonującym dramatem tegorocznej olimpiady. Napięcie rosło w miarę rozwoju sytuacji i zbliżania się do końca rozgrywki. Przez cztery akty (w siatkówce akty nazywają się sety) szanse (w dramacie można to przełożyć na racje) były wyrównane; tak, jak w klasycznym dramacie, gdzie następuje konflikt racji o równej wartości i jednakowym znaku. Dopiero piąty akt przyniósł rozwiązanie. Wszystko zgodnie z regułami wielkiej dramaturgii.

Oglądając to piękne widowisko myślałem o teatrze, o naszym współczesnym teatrze. Wszak w meczu Polska - Związek Radziecki każdy z aktorów grał nie po to, by się samemu z najlepszej strony ukazać, lecz aby cały zespół mógł działać najbardziej skutecznie, przekonać o swojej wyższości nad przeciwnikiem. Każdy dokładał się co sił, żeby opanować chaos, jaki wprowadzała piłka, tworząc za każdym razem nowe sytuacje.

Między tym meczem a prawdziwym teatrem nie ma większych różnic. Poza radością z udziału w grze zawodnicy świetnie zdawali sobie sprawę, że grają również dla nas, dla widowni. Oczywiście, mogli się bez nas obejść, nie byliśmy nieodłącznym elementem zawodów, ale brak publiczności odebrałby im co najmniej trzy czwarte satysfakcji. Widownia była w tym widowisku nie tyle partnerem (jak w teatrze), co nieodzownym bodźcem. Takie bodźce wpływają czasami niekorzystnie. Znane są wypadki, zwłaszcza na widowni południowoamerykańskiej, gdzie publiczność swoim zachowaniem i reakcjami zamącą scenariusz widowiska; włączając się czynnie w dramat niszczy dramaturgię. W Europie wypadki takie również przeżywano, ale rzadko i dawno temu. Podobno w czasach Szekspira, w jego teatrze można było oczekiwać gwałtownych reakcji ze strony widowni, tyle samo przyjaznych, zachęcających, wyrażających uznanie, co wrogich, niechętnych, dających znać i sobie drwiną i gwizdami. Ale też skutki owego "zaangażowania" były nieporównanie groźniejsze, pociągały za sobą nie tylko zerwanie spektaklu, lecz zerwanie całej imprezy, czyli koniec teatru.

Tak podobno bywało dawniej. Może zresztą to nieprawda. Bo w naszych czasach nikt się z tym nie spotkał. Za mojej pamięci, a nawet za pamięci mojego dziadka - reakcje ograniczały się do oklasków. Na skonwencjonalizowaną rzeczywistość sceniczną publiczność odpowiada skonwencjonalizowanymi gestami. Było (i jest) tych oklasków dużo lub mało, ale żadnych ekscesów nie notowano. Co najwyżej kiedy zakochany bankier albo szef policji, ubiegający się o tzw. względy jakiejś tzw. divy operetkowej, posyłał jej kwiaty na scenę i organizował klakę wbrew powszechnemu odczuciu publiczności - wybuchał śmiech na widowni.

Kiedy zaszła owa przemiana? Czy zależy ona tylko od widowni? Czyżby naśladownictwo dworskich manier i obyczajów odebrało teatrowi mieszczańskiemu, temu XIX-wiecznemu, moc wywoływania żywych wzruszeń? Czy to więc sprawa owego sakramentalnego "nie wypada" lub dawniejszego nieco "nie uchodzi"? A może teatr - mimo ze ciągle mówi o potrzebie wzruszeń - ucieka w ogóle przed wzruszeniem widza, zdając sobie sprawę, że nie potrafi miałkością tematów wywoływać żywych uczuć? Może nastąpiło "pęknięcie" między językiem teatru a językiem dramatu?

Niedawno oglądałem "Wiśniowy sad" Czechowa w warszawskim Teatrze Współczesnym. Obsada znakomita! Same asy. Już dla nich warto obejrzeć to przedstawienie. Raniewską gra Halina Mikołajska, jest trzpiotowato poetyczna, ale równocześnie ma momenty zatrącające o tragedię; jej głupkowatego brata Gajewa gra nieco farsowo Czesław Wołłejko; Marta Lipińska jest Warią, tą pracowitą myszką, która oszczędza na gospodarstwie każdą kopiejkę, żeby jej niefrasobliwa opiekunka mogła trwonić setki, niczego już od życia nie oczekuje; Henryk Borowski jest starym lokajem Firsem, który zamierającymi ruchami odmierza jakby dezintegrację nie tylko swojej osoby, lecz świata, w którym żyje. Nawet najdrobniejsze rólki, mało znaczące epizody wykonują tacy aktorzy, jak Michnikowski (nadęty ważnością Japichodow), Barbara Sołtysik (Duniasza) czy Barbara Krafftówna (komiczna guwernantka Szarlota), żeby nie pominąć trzeźwego Łopachina, którego wciela Jan Englert. Tę obsadę można śmiało zestawić z naszą zwycięską ekipą siatkówki. Jest naprawdę mistrzowska. I w przedstawieniu znalazło się kilka kreacji, odkrywających w czechowowskich postaciach nie znane cechy. Ale zabrakło jakby ducha zespołu, między poszczególnymi postaciami brak owej więzi, zdolnej wytworzyć atmosferę, tak charakterystyczną dla dramaturgii Czechowa, której wyrazem jest przecież współczucie dla biednych, śmiesznych bohaterów jego sztuki.

Zdaję sobie sprawę, że reżyser chciał uniknąć taniego sentymentalizmu, którym często były nasycone "kanoniczne" inscenizacje Mchatowskie, pragnął odciąć się od wzruszeń, jakie wywołał zawsze melodramatyzm, przypisywany sztukom Czechowa. Potraktował "Wiśniowy sad" jako współczesną rzecz o chaosie, o ludzkim mijaniu się, o życiu pozbawionym sensu, a przez to dopiero śmiesznym. Chciał ukazać śmieszność postaci, które w oczach Czechowa były również - chociaż nie tylko - godne współczucia. A tego właśnie współczucia zabrakło.

Z pewnością można mówić o oporze materii, niesłychanie subtelnej, wiotkiej, gdzie ani śmiech nigdy nie był pełny, ani wzruszenie prawdziwie głębokie. Ale wyjałowiona z atmosfery życzliwości dla małych, biednych ludzi - dramaturgia Czechowa traci zbyt wiele. Mówi się o Czechowie jako prekursorze powojennej awangardy, okrutnej raczej niż wzbudzającej wzruszenie czy współczucie. Ale też dlatego może dzieła tej awangardy tak szybko przeminęły. Nie odżegnywali się autorzy od potrzeby wzruszenia, ale nie potrafili grać na naszych uczuciach. Nie udało im się wywołać nawet takich prostych emocji, jakich dostarczają zawody sportowe.

Powie kto, że trudno mierzyć te sprawy wspólną miarą. Być może. Ale że teatr przestał budzić emocje, że nastąpiło pęknięcie między językiem teatru i językiem dramatu a oczekiwaniami publiczności - to fakt. W każdym razie widowiska olimpijce dają wiele do myślenia o czesnym teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji