Artykuły

Raniewska - nie Raniewska

Okazji do porównań ciąg dalszy - premiera "Wiśniowego sadu" Czechowa we Współczesnym w Warszawie, gdy w pamięci mamy "Wiśniowy sad" krakowski w wykonaniu zespołu Teatru Starego na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Poprzednio porównywałem "Ślub" Gombrowicza w wykonaniu Teatru Dramatycznego z Warszawy i Teatru Polskiego z Wrocławia.

Dziwne to przedstawienie, ten "Wiśniowy sad" w warszawskim Współczesnym. Może zachwycić. I zachwyca. Ale zarazem dlaczego pozostawia, uczucie niedosytu; poczucie zmarnowanej okazji? I inna sprawa. Decydująca rola reżysera w dzisiejszym teatrze jest wiadoma. W tym przedstawieniu jest inaczej. Odnosi się wrażenie, jakby o jego kształcie w mniejszym stopniu decydował reżyser Maciej Prus niż aktorzy. A występuje prawie cała czołówka zespołu przy ul. Mokotowskiej.

Może dlatego widowisko przynosi odkrycia in plus i in minus. Ciekawe, że do ostatniego rodzaju odkryć można zaliczyć role tych, którzy dotąd byli bardzo dobrzy, często najlepsi. Brak dyscypliny artystycznej daje o sobie znać na początku przedstawienia. Pojawia się Wiesław Michnikowski w roli Japichodowa, kancelisty. Wygina się, przegina. Słowem, chce być bardzo śmieszny. Ale jest to humor dosyć pośledniego gatunku, a przynajmniej z innego niż trzeba. Raczej z "Adios pomidory" niż z Czechowa.

Solowy popis funduje sobie też na początku Czesław Wołłejko. Chociaż później ten sposób gry można Wołłejce w dużym stopniu wybaczyć. Tak się składa, że dosyć często na niego spada główny ciężar przedstawienia. Dlaczego? Przecież rola Leonida Gajewa, brata pani Raniewskiej, bynajmniej nie jest rolą główną.

Tak, ale w przedstawieniu, moim zdaniem, popełniono wyraźny błąd obsadowy. Główną bohaterkę, Lubow Raniewską, gra Halina Mikołajska. Rola ta nie pasuje do jej obecnego emploi. Nie można uwierzyć w Mikołajską - Kaniewską, ziemiankę rosyjską, szalejącą z miłości, rozrzucającą pieniądze na prawo i lewo. Mimo wysiłków znakomitej, lecz źle obsadzonej aktorki, w przedstawieniu pojawia się próżnia. Tę właśnie próżnię stara się wypełnić brawurową grą Wołłejko, stwarzając wyrazistą postać na pół zidiociałego bon vivanta.

A teraz powróćmy do rzeczy bardziej przyjemnych, których w tym przedstawieniu nie brakuje. Do nich można zaliczyć świetną grę aktorów młodszego i najmłodszego pokolenia, wspaniale wykorzystał możliwości, jakie daje rola Jermołaja Łopachina, nowobogackiego kupca, Jan Englert. Scena wybuchu dzikiej, brutalnej radości po kupnie majątku przez chłopskiego syna była chyba najlepszą sceną przedstawienia.

Bardzo trafnie i wyraziście - to już zasługa reżysera - został zarysowany wątek niespełnionej miłości między Jerołajem - Englert a Warią Raniewską - Marta Lipińska.

Znakomicie określone postacie stworzyli Józef Konieczny w roli Piotra Trofimowa, wiecznego studenta; Paweł Wawrzecki - Jasza, młody lokaa; a także Barbara Sołtysik - Duniasza, pokojówka; Joanna Szczepkowska - Ania Raniewska. Role te to duży sukces nowej "zmiany warty" w Teatrze Współczesnym. Gdyby nie te role można by pomyśleć, że kierownictwo Teatru Współczesnego przypomina trochę piłkarskiego trenera, który nie spostrzega, że jego asy nie mają tych samych co dawniej wartości.

W ogóle w tym przedstawieniu dobrych ról było sporo. Nie zawiedli np. - Edmund Fidler w roli sąsiada ziemianina, Henryk Borowski jako stary lokaj Firs czy Barbara Krafftówna - Szarlotta, guwernantka - mimo bezsensownie przyprawionego nosa.

Trudno stworzyć jednak bardzo dobre przedstawienie, gdy główna bohaterka jest źle obsadzona i dyscyplina artystyczna czasem szwankuje. Tu warto przypomnieć, że w krakowskim przedstawieniu "Wiśniowego sadu" bardzo często zastrzeżenia niknęły, gdy na scenie pojawiała się w roli Raniewskiej Ewa Lassek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji