Artykuły

Taka sobie komedyjka

Na "Can-Cana", czyli niedużą i niezbyt ważką sztuczkę Portera, idzie się do Teatru Muzycznego, aby docenić sztukę jej realizatorów.

Teatr Muzyczny sięgnął po sztukę, która po raz pierwszy pojawiła się na jego scenie w sezonie artystycznym 1962/63 i była świeżutkim nabytkiem polskich scen muzycznych, ściągniętym z Broadwayu w dziesięć lat po jej premierze.

"Can-Can" ("Kankan") to komedia o artystach żyjących "goło i wesoło" na paryskim Montmartrze końca XIX w., którzy marzyli o tym, aby - jak mówił młody rzeźbiarz Mustafa - Paryż dostał bzika na ich punkcie, i o młodych praczkach-tancerkach, które nocną porą w lokalach i knajpach różnej maści oddawały się szalonym tańcom. Zabawę zamykał zwykle kankan: najpiekielniejszy i najbardziej wyczerpujący taniec, łamiący wszelkie konwenanse XIX-wiecznej Europy figurami, w których tancerki podnosząc nogi w pionowych rozkrokach odsłaniały "najwstydliwsze tajniki ich ciał".

Co tu dużo mówić: komedia Cole'a Portera dość poważnie się zestarzała. Myślałam o określeniu "spłowiała", ale w odniesieniu do jej nowej inscenizacji w Teatrze Muzycznym to słowo zupełnie nie pasuje, ponieważ scena w obu aktach komedii mieni się kolorowymi i wesołymi kostiumami oraz temperamentem wykonawców, szczególnie młodych praczek (m.in. Agnieszka Gabrysiak, Patrycja Poluchowicz, Małgorzata Kulińska, Beata Napieralska i Iwona Pietruszyńska). Od pierwszych taktów uwertury cieszy uszy także dobra gra orkiestry prowadzonej przez Andrzeja Knapa.

Na szczęście dla "Can-Cana" i zamykającego go kankana trafili im się bardzo dobrzy realizatorzy - odpowiedzialni za reżyserię i inscenizację Zbigniew M. Hass i Janina Niesobska. To przede wszystkim Niesobska, będąc również autorką choreografii i ruchu scenicznego tchnęła w spektakl tyle życia, ile tylko się dało. Pierwszorzędne układy, w których z powodzeniem występował nie tylko balet, ale i aktorzy, ściśle wiązały się z akcją i płynnie przechodziły w grę aktorską. Świadczyły także o znakomitym słuchu ich autorki, który powoduje, że Niesobska nie pozwala marnować się muzyce i nawet najmniejszą jej frazę przekłada na ruch. Więcej ani słowa: wystarczy obejrzeć scenę bójki dwóch chłopaków (niezawodni soliści baletu: Tomasz Antoszczyk i Jakub Spociński) z II aktu, w której mimo woli bierze udział także amerykańska turystka (udany epizod Jolanty Gzelli).

Trafnie obsadzono w spektaklu większość ról począwszy od tych mniejszych: Modelki, Kelnera czy Strażniczki, a na głównych skończywszy. Z groteskowych postaci czterech młodych artystów najlepszy okazał się malarz Teofil Dariusza Taraszkiewicza. Niespełniony rzeźbiarz Mustafa bywał przez Jacka Trznadla przerysowywany. Andrzej Kostrzewski zagrał lirycznego Aristide'a, dobrze "zaprocentowała" w roli prostolinijnej Klaudyny Agnieszka Greinert. W główną postać doświadczonej życiem Pistache wcieliła się podczas premiery Anna Walczak, która popisowo grała, tańczyła i śpiewała.

A gdyby tak te same talenty realizatorów i niespożytą energię wykonawców wykorzystać w jakiejś sztuce większego kalibru? Wciąż chodzi mi po głowie obiecywany na ten sezon w Teatrze Muzycznym "Kabaret" Johna Kandera. Cała Łódź dostałaby pewnie cytowanego "bzika" i tłumnie zjeżdżałaby tu niczym paryżanie na Montmartre. A tak? Oklaski zamykające w piątek premierę były długie, gorące, ale i bez większych porywów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji