Artykuły

Polemiki owocne i jałowe

Jedną z osobliwości naszego teatralnego życia jest niespożyta energia większości polskich reżyserów w mnożeniu przedstawień nawzajem wobec siebie polemicznych. Polemiki te, wówczas gdy rodzą się z chęci głębszego wniknięcia w dany utwór, poszerzenia (z natury rzeczy zawsze w jakiś sposób deformowanego przez scenę) horyzontu percepcji jego problematyki - bywają bardzo owocne. Tak jak chociażby w roku 1971, gdy mieliśmy w Polsce aż 4 równoległe realizacje "Hamleta". Po toruńskim przedstawieniu Maciejowskiego, warszawskim Hanuszkiewicza i poznańskim Zegalskiego, Józef Gruda wystawiając tragedię Szekspira w Szczecinie już w teatralnym programie zapowiadał, że ze swoimi poprzednikami będzie się spierał. Stworzył inscenizację znakomitą. Dał "Hamleta" moralizatorskiego, lecz uzasadniając iż na rok 1971 taki właśnie "Hamlet" jest najwłaściwszy, najbardziej trafia w aktualne zainteresowania społeczeństwa, nie odrzucił bez reszty doświadczeń Hanuszkiewicza, Maciejowskiego i Zegalskiego. Przeinterpretował je raczej. Włączył w strukturę inscenizacyjną, w której hierarchicznie stały się mniej ważne, lecz istnieć nie przestały. I właśnie dlatego polemika Grudy z przedstawieniami "Hamleta" w reżyserii Zegalskiego, Hanuszkiewicza i Maciejowskiego miała swój sens.

Zdarzają się jednak również oczywiście polemiki jałowe. Bywa, że w replice nadającej prowokacyjnie odmienny inscenizacyjny kształt danej sztuce od jej wcześniejszej teatralnej realizacji, chodzi tylko o nowatorstwo pozorne. Tak jak, z kolei, dla przykładu zdarzyło się to Hanuszkiewiczowi, gdy niedługo po mądrym, refleksyjnym przedstawieniu "Trzech sióstr" w reżyserii Axera wystawił tę samą sztukę z intencją ukazania wyłącznie kompleksów emocjonalnych jej bohaterów. Z operacji tej wyszli oni okaleczeni. Skarleli. A cały spektakl nie tylko niczego nowego o Czechowie nie mówił, lecz wręcz przeciwnie: ostatecznie kompromitował koncepcję według której - w przeciwieństwie do dawniejszego idealizowania czechowowskich postaci - należy grać je wyłącznie farsowo, jako ludzi nijakich i głupich.

Kompromitował ostatecznie? Nieprawda! Koncepcja, o której mowa, odżyła ponownie i w nader podobnych, jak tamte sprzed kilku lat, okolicznościach. Tym razem chodzi o "Wiśniowy sad". Po inscenizacji Jarockiego w krakowskim Teatrze Starym - w warszawskim Teatrze Współczesnym "Wiśniowy sad" wyreżyserował Maciej Prus. I sytuacja powtórzyła się. Po przedstawieniu sumującym i zarazem przekraczającym wcześniejsze doświadczenia teatru z Czechowem, mamy spektakl polemiczny wobec inscenizacji Jarockiego, lecz inspirowany koncepcjami i teoriami już przebrzmiałymi.

Jan Paweł Gawlik w programie "Wiśniowego sadu" w Teatrze Starym napisał: "Zastanowić się należy czym ten pisarz stał się dla i lub widza, który przeszedł przez literackie i filozoficzne doświadczenia Becketta, przez okrutną dialektykę Geneta, i paradoksalny komizm Ionesco". Nad tym wszystkim z pewnością zastanawiał się również Jarocki. Ale - jak mi się wydaje - doszedł do wniosku dość przewrotnego. Że dla widza być może ważniejszej niż wyłuskiwanie na scenie wszystkich podobieństw Czechowa da awangardy francuskiej lat pięćdziesiątych jest pokazanie czym i dlaczego autor "Wujaszka Wani" jest od niej bogatszy?

Przedstawienie "Wiśniowego sadu" w krakowskim Teatrze Starym opisywano już i komentowano, więc zamiast szczegółowo analizować spektakl, przypomnę tylko o cechach najbardziej dlań charakterystycznych. Jarocki oszczędził sobie eksponowania niewątpliwie obecnych w sztuce Czechowa elementów komizmu sytuacyjnego, o groteski; uniknął niebezpieczeństw rodzajowości - i nie powracając do sentymentalizmu inscenizacji Stanisławskiego - starał się przekonać widownię, że rozpad łączących bohaterów "Wiśniowego sadu" więzi, fakt iż muszą, oni opuścić dom, w którym spędzili całe życie, stanowi dla każdego z nich osobisty dramat. Że ulegając rozwojowi wydarzeń, a nie chcąc, lub nie potrafiąc im przeciwdziałać, ludzie ci mają jednak świadomość katastrofy. I że wreszcie właśnie owa świadomość decyduje o ich psychologicznej złożoności, czego o bohaterach sztuki Ionesco bądź Becketta - pisarzy zakładających totalną osobową dezintegrację jednostki w społeczeństwie dwudziestowiecznym - powiedzieć się nie da.

A więc zbliżenie Czechowa do współczesnego teatru absurdu może go zubażać? Ionesco i Beckett nauczyli nas niewątpliwie widzieć w Czechowie pisarza podejmującego problematykę egzystencjalną, lecz kiedy imputujemy mu mechanicznie ich własne przemyślenia w owej dziedzinie, popełniamy błąd. Podobieństwa w zakresie dramaturgicznych technik u obu stron też mogą okazywać się zwodnicze. Przy wszystkich znanych tu analogiach, Czechow nie traktował bowiem bohaterów swych sztuk jako behawiorystycznie i automatycznie reagujących stworów. Nie zależało mu na ukazaniu całkowitej reifikacji jednostki. I dlatego determinując sytuacyjnie poczynania swych bohaterów, akcentując nierzadko konwencjonalność owych poczynań, dawał im jednocześnie szansę samooceny własnego życia.

W krakowskim "Wiśniowym sadzie" szanse te wypointowano szczególnie mocno - w warszawskim prawią całkowicie zatarto. Prus reżyserując sztukę Czechowa posłużył się nowym przekładem na całą resztę jego propozycji powiedział interpretacyjną kontrpropozycją. Ujawniającą się już od pierwszej sceny. Bo gdy w Krakowie akcja utworu Czechowa rozgrywa się w jasnym klasycystycznym wnętrzu, w Teatrze Współczesnym usytuowano ją w obrębie surowych drewnianych ścian. Co sugeruje od razu, że w podupadłej posiadłości Kaniewskiej, na zabitej deskami prowincji, spotkamy towarzystwo nie odznaczające się jakąś szczególną wrażliwością - lecz - jak przystało na zaścianek - myślowo gnuśne i uczuciowo stępiałe. Czechow jest ironistą, ale ironizując, wprowadzając do swoich sztuk elementy farsowe, nie zapomina, że śmieszność, a nawet tragigroteska, bywają tylko jednymi z wielu składników życia. Prus ignoruje ów pewnik. Prawie wszystkie postaci "Wiśniowego sadu" stara się, przede wszystkim ostatecznie skompromitować. Wyjaskrawia małostkowość Duniaszy, głupotę Piszczyka, pseudouczoność Jepichodowa - i to można by mu jeszcze darować. Ale jednostronna przesada w eksponowaniu negatywnych cech pierwszoplanowych bohaterów sztuki podkopuje dramatyzm utworu. Gdy zamyślony Gajew Sadowskiego w przedstawieniu krakowskim nasuwał przypuszczenie, że wybuchając co jakiś czas gadulstwem maskuje własną życiową przegraną - ostentacyjnie pogardzający służbą, upozowany na jaśnie pana, węszący za rozrywkami (tu wódeczka, tam bilard) Gajew Czesława Wołłejki w Warszawie jest już tylko pustą kukłą. Wieczny student Trofimow (Józef Konieczny) wypowiada na scenie Teatru Współczesnego komunały, frazesy i nie ma w nim cienia samokrytycyzmu. I wreszcie postać najbardziej kontrowersyjna - Raniewska. U Jarockiego potraktowana z może aż nazbyt wielką wyrozumiałością - bo Ewa Lassek grając główną bohaterkę utworu jako kobietę nie tylko pełną osobistego uroku, lecz i gorzkiego sceptycyzmu, zatarła ujemne i egoistyczne motywy jej postępowania -- w przedstawieniu Prusa przeobraziła się w jednoznacznie czarny charakter. Bo Raniewska Haliny Mikołajskiej przeżywa tylko erotyczny zawód. Jest bezustannie histeryczna. Za cenę powrotu do przebywającego w Paryżu kochanka, gotowa od zaraz poświęcić wszystkich i wszystko. Idzie bez wahań za głosem erotycznego popędu. Słucha go bez żadnych skrupułów. A więc w warszawskim spektaklu z subtelną Raniewska Czechowa musimy się rozstać, gdyż Mikołajska przeistacza ją w heroinę z pospolitego romansu.

Postacią bardziej złożoną i zarazem wyidealizowaną w "Wiśniowym sadzie" Prusa jest tylko Łopachin Jana Englerta. Wyidealizowaną zapewne dlatego, ażeby - przy wygaszeniu konfliktów jakie każdy z głównych bohaterów utworu przeżywa wadząc się z samym sobą - w spektaklu coś jednak się działo. Aby przeciwstawiając straconej i całkowicie zdegenerowanej rodzinie Raniewskiej wrażliwego a jednocześnie praktycznego Łopachina zająć uwagę widza konfliktem, realizującym się nie poprzez wewnętrzne przeżycia postaci sztuki, lecz między owymi postaciami.

Oczywiście można i tak. Tylko nie wiem po co? Prus bowiem jako inscenizator "Wiśniowego sadu" laurów nowatora nie zyskał, a Czechow je stracił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji