Artykuły

Wyznania dramaturżnicy

Największa ściema - pisze w felietonie dla e-teatru Małgorzata Sikorska-Miszczuk

W latach 90. byłam głupia jak but. Wierzyłam we wszystkie slogany, którymi mnie karmiono i załapywałam się na każdą ściemę, która sławiła nowy, wspaniały świat. Jedną z tych ściem było "szukanie sponsora". W ogóle słowo "sponsor" zaczęło się często powtarzać w różnych kontekstach. "Prywatny sponsor", lek na całe zło, z kieszeniami wypchanymi kasą, uczynny i chętny, jedynie niedoinformowany, na co ma wydać swoje pieniądze, znajdował się gdzieś blisko, tuż-tuż, należało go jedynie znaleźć. Znaleźć i zapukać do jego drzwi, które on chętnie i szeroko otworzy. Prywatny sponsor jest Wspaniałą Osobą, bohaterem naszych czasów. Świetnie sobie radzi, zarabia pieniądze, ściąga komputery z Chin, swetry z Turcji, kawior z Rosji, banany z Boliwii, więc szerokim strumieniem płyną do nas wszelkie dobra, a wszystko dzięki jego pracowitości. Bierze on sprawy we własne ręce, nie w cudze, tylko we własne jak mówią w telewizji. Jest zajęty, ale znajdzie czas na kulturę i jej potrzeby. Zapukasz do jego drzwi, on cię wpuści i wysłucha. Potem wyciągnie pieniądze. Nie wszystkie, odrobinę, wyciągnie je z bocznej kieszonki i da drobne na kulturę. Dla niego "drobne", ale dla kultury "grube", bo kultura nie potrzebuje dużo, nie potrzebuje ropy naftowej, węgla, stali, energii elektrycznej (energii trochę, na jedną lampkę), kultura karmi się chlebem i wodą, a to wiele nie kosztuje. Rzecz jasna, gdy trzeba już coś więcej, sztukę wystawić, film nakręcić, to kultura w tym wydaniu jest droższa odrobinę, wtedy trzeba wielu sponsorów do Wspólnego Dzieła namówić, ale oni chętnie dadzą się namówić, bo oni uprawiają biznes społecznie zaangażowany, a nie taki prostacki, żeby się samemu nażreć i nachapać.

Tak myślałam, a potem zaczęłam pracować w agencjach reklamowych i zobaczyłam, na co wydawane są budżety rekinów biznesu, naszych i zagranicznych. Jakimi kategoriami się myśli, szukając powodu dla wydania jednej złotówki. Bez złudzeń. Sponsorowanie kultury nie ma nic wspólnego z kulturą. Stoi za tym wyłącznie myślenie biznesowe: opłaca się albo nie. W kategoriach kształtowania wizerunku marki, na przykład. Nie rozśmieszajmy się przypuszczeniami, że może dla kultury.

To wszystko banały, ale chyba nie dla p. Hausnera. Cholera, jak łatwo coś rozpieprzyć, a jak trudno zbudować.

I mam jeszcze osobistą historyjkę do opowiedzenia. Pisałam "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" na stareńkim sprzęcie, który mi się rozwalił, a nie miałam kasy na nowy. W ogóle na nic nie miałam kasy. Kolega koleżanki z wielkiej, bogatej firmy komputerowej naprawił mi tego półtrupka. Potem sztuka dostała różne przechwalebne laury, więc napisałam podziękowanie do szefa tego kolegi, że pracownik jego firmy taki bezinteresowny, że bez jego pomocy nie zdążyłabym na konkurs, że to takie fajoskie... Kolegę szef zawezwał, opieprzył od góry do dołu, że przecież nie naprawia się sprzętu, tylko klient ma kupić nowy. I już.

Kogo obchodzi jakaś durna sztuka? Na co szefowi firmy komputerowej informacja o biennale w Wiesbaden? On ma to w dupie. On nie chodzi do teatru. On naprawdę nie musi. Ja głosuję za Niezbywalnym Prawem dla tego pana, żeby on nie musiał chodzić do teatru.

I głosuję za Niezbywalnym Prawem dla mnie, żebym ja nie musiała go kiedykolwiek o cokolwiek prosić.

Wkurzona Małgorzata Sikorska-Miszczuk

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji