Artykuły

Dawne, dobre czasy?

O PostSocFestiwalu w Teatrze Ludowym w Krakowie piszą Marta Bryś, Monika Kwaśniewska i Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr Ludowy w najmłodszej dzielnicy Krakowa, Nowej Hucie, to chyba najlepsze w Polsce miejsce do prezentacji spektakli nawiązujących do okresu socjalizmu. Zdobycz i relikt przeszłości, niechciana przestrzeń ulegająca nieustannej rewitalizacji, dobro, z którym nie wiadomo, co począć - oto Nowa Huta dzisiaj. W jej przestrzeń odważnie wchodziła do tej pory Łaźnia Nowa, z różnym skutkiem realizując projekty artystyczne. Teatr Ludowy postanowił podjąć rękawicę.

Program Festiwalu ulegał nieustannym modyfikacjom: odwołano dwa przedstawienia z powodu choroby aktorów ("Opera gospodarcza dla pięknych pań i zamożnych panów" z Opola i "Woyzeck" z Białorusi), jedno nieoczekiwanie pojawiło się w repertuarze ("Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna Szczakowej" z Teatru Śląskiego w Katowicach), zmieniano przestrzenie gry. Nieokiełznana materia teatralna dała się we znaki organizatorom - jednak komplety na widowni potwierdziły, że wysiłek się opłacił. Prezentowane spektakle dobitnie pokazały, że nie ma miejsca na socrealistyczną sztukę w skali 1:1, dziś takie "dzieła" byłyby nie do przełknięcia. Znacznie cenniejsze okazało się igranie z pierwowzorem, podważanie tradycji, cytowanie czy korzystanie z pewnego rodzaju "spadków" po socrealizmie.

Szeroki temat komunizmu doczekał się więc na festiwalu bardzo różnorodnego ujęcia. Z jednej strony saga rodzinna w "Cholonku" na podstawie prozy Janoscha w reż. Mirosława Weinerta i Roberta Talarczyka z Teatru Korez w Katowicach - spektakl podejmujący problem pogranicznej tożsamości Ślązaków na tle historycznych przemian (akcja obejmuje okres od lat 30-tych do 50-tych XX wieku). Z drugiej - zjadliwy obraz Polski na przełomie lat 80-tych i 90-tych w "Barbarze Radziwiłłównej z Jaworzna-Szczakowej" w reż. Jarosława Tumidajskiego z Teatru Śląskiego w Katowicach. Ze strony organizatora: "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna" w reż. Tomasza Obary - rubaszna opowieść o małych ludziach w socjalistycznej rzeczywistości i postmodernistyczny teatr pamięci - "Symfonia Locatoris" Adama Sroki. Zaś na koniec prezentacji konkursowych poetycki, nie osadzony w żadnym konkretnym czasie, spektakl "Zima" z Irkuckiego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. N. P. Ochłapkowa w Rosji w reż. Artioma Dowgopołyj prezentujący los dwóch młodych rosyjskich żołnierzy.

Mimo tej różnorodności, prezentowane podczas festiwalu spektakle, a również werdykt jury, udowodniły pewną bezradność w obliczu podjętego tematu, który nie doczekał się głębokiej analizy, lecz raczej stał się przedmiotem bardziej lub mniej udanych gier.

Nagrodzona Grand Prix "Brygada szlifierza Karhana" w reż. Remigiusza Brzyka z Teatru Nowego w Łodzi to spektakl o micie założycielskim Teatru Nowego w Łodzi, o legendzie Kazimierza Dejmka, ale też przede wszystkim o legendzie teatru. Pamięć o tamtej premierze towarzyszy spektaklowi - jest jego wewnętrzną strukturą i pomysłem porządkującym. Aktorzy pierwszej obsady są wyciętymi kartonowymi wizerunkami, a Dejmek przywoływany został już w prologu spektaklu. Brzyk wytrącił z ręki kilka argumentów przeciwko spektaklowi, dając aktorowi do przeczytania zapowiedzi premiery, w których autorzy poddają pod wątpliwość sens wystawiania tzw. produkcyjniaka, obawiając się, że posłuży on albo do prostego obśmiania socjalizmu, albo jego gloryfikacji. Brzyk nie wybiera żadnej z opcji. Bardziej interesuje go przywołanie pamięci o spektaklu niż odtwarzanie rzeczywistości z dramatu. Niektórym scenom towarzyszy jawnie oniryczny i melancholijny ton, niektórym dystans i dowcip. Sprawny spektakl jednak rozbija się o cel, dla którego powstał. Nic nie usprawiedliwia wystawienia tego tekstu w XXI wieku, jeśli nie służy on żadnej refleksji, a jedynie udowodnieniu, że reżyser potrafi coś z niego zrobić. Potrafi, to fakt, ale Brzyk stracił wielką szansę zapoczątkowania tematu rewizji okresu komunizmu w teatrze. Bo można się z problemów bohaterów "Brygady" wyśmiewać, można ze zdumieniem śledzić konkursy na zwiększenie wydajności produkcji śrubek, ale chyba istotniejsze byłoby zastanowić się np. co stało się z tymi, którzy za późno zorientowali się w rzeczywistości po 1989 (temat ten podjął Paweł Demirski w rewelacyjnym spektaklu Moniki Strzępki "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty") i jak to możliwe, że tak łatwo przyswoili nowomowę i absurdalną rzeczywistość. Zamiast tego Brzyk ślizga się po tematach, unika poważnej rozmowy i proponuje widzowi sprawne wspominki.

Wyróżnienie jury zdobyła natomiast rosyjska "Zima". Dramat, podobnie jak inne utwory Jewgienija Griszkowieca, pokazuje świat w którym realność nieustannie przeplata się z elementami fantastycznymi i baśniowymi. W ten ciepły, lekki, dowcipny sposób tekst podejmuje jednak tematy dość ciężkie i bolesne. Dwóch młodych Żołnierzy zostaje wysłanych na zasypane śniegiem odludzie z absurdalną misją wysadzenia w powietrze jakiegoś obiektu. Siedząc w zimnie i czekając do rana z wykonaniem misji zabijają czas rozmową i wspominkami. Całej sytuacji towarzyszy pojawiająca się co chwilę Śnieżka, która wciela się w role ich pierwszych miłości, utraconych kobiet, czy matki.

Akcja toczy się w przestrzeni kameralnej i umownej. Na scenie stoi dwupoziomowe rusztowanie, do którego przywiązana jest siatka ze sznurków, na którą raz po raz wspina się jeden z bohaterów. Oprócz tego jest kilka dużych, kolorowych piłek z obrazkami choinek, Dziadka Mroza, samochodzików. O misji przypomina jedynie, zepchnięty na bok sceny, niewielki ładunek wybuchowy. Spektakl nie wydaje się jednak w pełni oddawać specyfiki złożonej, słodko-gorzkiej sytuacji dramatycznej. Przyczyną niepowodzenia jest nagrodzona przez jury poetyckość spektaklu. Ujednolicenie estetyczne i mało zróżnicowana, czasami chyba zbyt naiwna i schematyczna gra aktorska sprawiają, że trudno w tym spektaklu odnaleźć zarówno realność sytuacji bohaterów, będącej przecież głównym impulsem ich wizji, jak również namacalność wspomnień i marzeń, które nagle zaczynają się dosłownie materializować w rzeczywistości. Wszystko jest tu idealnie wypośrodkowane, umowne, ani zbyt realne, ani zbyt wizyjne. Brak zróżnicowania powoduje, że wszystko zamienia się w ciepłą, czasem trochę smutną bajeczkę, a sytuacja Żołnierzy zostaje zbanalizowana i potraktowana na zasadzie pretekstu. Choć spektakl jest momentami uroczy, w obliczu podjętego tematu, niepokoi swoją abstrakcyjnością.

Świetnym podsumowaniem stosunku do okresu komunizmu prezentowego podczas PostSoc Festiwal jest produkcja "La Dolce NRD" w reż. Łukasza Czuja pokazywana na zakończenie festiwalu. Historia NRD przyjęła u formę przerywanego scenkami koncertu wzbogaconego materiałem filmowym. Ramą pokazu stała się podróż kosmiczna nawiązująca do wyścigu na księżyc między ZSRR a USA. Spektakl rozpoczyna triumfalne obwieszczenie rozpoczęcia kosmicznej podróży przez statek Alfa, a kończy ostatni komunikat załogi porzuconej przez swych dowódców, którzy po 1989 roku szybko zmieniają frakcję polityczną przystosowując się do nowych warunków. Nad takimi trafnymi, złośliwymi i nieco katastroficznymi refleksjami w spektaklu góruje jednak dość przaśny dowcip. Muzyczna podróż przez historię zmienia się więc w efektowny, dowcipny popis estradowy. Budujące dramaturgię żarty bazują na najprostszych (żeby nie powiedzieć prostackich) skojarzeniach. Nie ma absurdu historii jest za to cały zestaw anegdot, żartów, pastiszów muzycznych. "La dolce NRD" wydaje się więc pakietem najoczywistszych i najprostszych przekonań na temat komunizmu, który ubrany w tę humorystyczną formę staje się w gruncie rzeczy dość poczciwy, niegroźny, wręcz swojski.

Przegląd festiwalowy nie stał się więc w żadnej mierze rzetelną rewizją lat okresu 45-89. Dobór spektakli i werdykt świadczy o pewnej bezsilności twórców wobec okresu pełnego paradoksów, ale i przemocy. Nagrodzony spektakl Brzyka w kilku scenach próbuje zwrócić uwagę na banalny, ale wypierany fakt, że okres komunizmu to nie są czasy odległe, a ludzie w nich żyjący wciąż chodzą po ulicach. Doskonale problem ten próbuje natomiast diagnozować Monika Strzępka w nieobecnym na festiwalu spektaklu "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty". To niepowodzenie udowadnia jednak, że taki festiwal jak PostSoc jest w Polsce bardzo potrzebny. Może bowiem stać się on ważnym impulsem do coraz głębszych i mądrzejszych analiz tego, niezwykle ważnego dla naszej narodowej pamięci i tożsamości tematu.

na zdjęciu: "Brygada szlifierza Karhana"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji