Artykuły

Żyję w romantycznym świecie

- Lubię aktorów, którzy grają całymi sobą. Nie cierpię ich szufladkowania. Kochałem i kocham bardzo wielu z nich, w tym szczególnie świętej pamięci Gutka Holoubka, który był ,,arcydziełem Pana Boga'', który łączył w sobie rabelaisowską sprośność z umysłowością Spinozy - rozmowa z reżyserem JERZYM ANTCZAKIEM.

Krzysztof Lubczyński: Siedzimy nieopodal placu Bankowego w Warszawie, miejsca bardzo nasyconego historią, upamiętnionego dramatycznymi scenami z powstań Listopadowego, Styczniowego, siedzibą klubu jakobinów i innymi, także tymi, które wspaniale odmalował w swoich książkach Marian Brandys. Przyznam, że jako zakochany w Pana filmach widz żałuję, że tak mało zdążył Pan zrobić filmów historycznych, takich jak ,,Hrabina Cosel'', do których jest Pan jakby stworzony... Jerzy Antczak: Skoro pan wspomniał o Marianie Brandysie, moim wielkim przyjacielu, to powiem, że przed wieloma laty miałem robić film według jego prozy: ,,Navigare necesse est''. Niestety, komisja scenariuszowa odrzuciła pomysł kwitując to słowami: kogo to obchodzi? - Odwieczny argument idiotów... - Nie mam jednak do nikogo żalu, bo poznałem wielkiego, pięknego człowieka, a w ogóle o nic i do nikogo nie mam żalu, może poza jedną osobą. Znajduje to odbicie w mojej książce ,,Noce i dnie mojego życia''. Tą jedyną osobą jest Janusz Willhelmi, z powodu którego wyjechałem za granicę. Jednak nawet tego nie chcę pamiętać, wolę pamiętać tylko dobre rzeczy, to że Bóg Wszechmocny pozwolił mi spotkać w życiu wielkich, wspaniałych ludzi. Ta książka opowiada nie o śniadaniach i kolacjach, ale o ludziach, zdarzeniach, które układając się nielinearnie tworzą jakby łańcuch, ciąg ogniw, rodzaj różańca.

Pana widzenie historii jest bardzo namiętne, na wysokim diapazonie, romantyczne. Kontrastuje z dzisiejszym, raczej skłonnym do przyziemności, do demaskacji...

- Powiem panu dlaczego. Ja mimo że żyję współcześnie, to mam poczucie, że byłem kiedyś kim innym. Ciągnie mnie w stronę wiary w reinkarnację. Kostium współczesny zawsze mnie odrzucał. Głęboko wierzę, że uczucia i namiętności ludzkie, cierpienia, ból, rozczarowania pozostają te same od czasu, gdy człowiek zaczął istnieć. Piękna szukałem więc w kostiumie, urzekała mnie niecodzienność, dlatego niemal nie wychodziłem z klasyki. W kostiumie czy bez człowiek pozostaje istotą bardzo biedną, skazaną na niedoskonałość. Jakie by jednak było nasze życie, gdyby wszyscy byli doskonali i gdyby nie było cierpienia, walki? Jakie życie byłoby nudne. Myślę, że ta skłonność do kostiumu wzięła się stąd, że mój ojciec będąc wojskowym chodził w kostiumie przecież. Urodziwszy się w koszarach widziałem na co dzień te mundury, te galony, kawalerię, to całe udawanie, bo wojsko to jest przecież wielkie udawanie, wielkie przedstawienie. Kochałem też zapalone świece, które swoim miękkim światłem robiły na mnie wielkie wrażenie, co znalazło później odbicie w takich filmach jak ,,Hrabina Cosel'' czy ,,Wystrzał''.

Postrzegam Pana jako romantyka polskiego kina. Zgodziłby się Pan z taką kwalifikacją?

- Trafił pan w dwunastkę. Ja nie chodzę po ziemi, ja żyję w jakimś irracjonalnym, wymyślonym świecie. Zawsze mam przy tym wrażenie, że ludzie z zamierzchłych epok byli bogatsi od nas duchowo, co jest oczywiście nieprawdą.

Jednak zanim pokochał Pan kostium, realizował Pan w Teatrze Telewizji inny gatunek - w scenerii współczesnej - amerykańskich naturalistów, czy współczesnych wtedy dramaturgów europejskich jak np. Duerrenmatt...

- Ale też klasykę rosyjską, którą kocham. Interesują mnie ludzie w krańcowych, ekstremalnych sytuacjach, poszarpani, niepoukładani. Człowiek żyjący w wielkiej harmonii kosmosu jest dysharmonijny i nieustannie walczy o to, aby tę harmonię, spokój, stabilizację osiągnąć. Ja sam też taki jestem, poszarpany, krańcowy, nieuporządkowany. Takich też ludzi cenię niezależnie czy z lewa, prawa, czy środka. Mogę się z nimi nie zgadzać, ale cenię, jak mają określony kolor. Nie lubię ludzi, którzy kogoś udają, bo ja nikogo nie udaję. Tacy też są moi bohaterowie, choćby hrabina Cosel, czy Barbara Niechcicowa. Sama Maria Dąbrowska pisała, że życie toczy się jakieś nieposkładane, niepełne, niedociągnione, ale w jakimś kierunku się toczy. To mnie urzeka. Dokąd? My nie znamy ostatniego aktu. Dzięki temu nie mam świadomości, że mam 80 lat i siwy łeb. Jestem szczęśliwy. Jestem przeciwieństwem mojej żony Jadwigi Barańskiej. Ja - nieuporządkowany ,,kartofel z Wołynia'', a ona - uporządkowana, ze swoimi kurlandzkimi genami, jak ją nazywam - ,,kancelaria Trzeciej Rzeszy''. Ja się buntuję przeciwko porządkowi świata, niesprawiedliwości, cierpieniu, a ona potrafi godzić się z biegiem rzeczy na Ziemi.

Co jeszcze różni Pana od żony?

- To, że traktując moje życie jak ciąg przypadków i jako przypadek, że jestem tu, gdzie jestem - ciągle się dziwię i cieszę, że ktoś chce ze mną rozmawiać, że chce ode mnie wywiadu. Daję panu słowo honoru, że nie mam poczucia własnej wartości ani poczucia swojego miejsca. I znów Barańska ściąga mnie na ziemię zapewniając, że mam swoje miejsce, że kilka dzieł po mnie zostanie. Czas jest najstraszliwszym weryfikatorem wszystkiego, sztuki także.

Przywiązuję Pan wagę do krytyki, do ocen recenzentów?

- Tak, bo słowo pisane jest czymś bardzo mocnym. Każdy artysta czytuje opinie o sobie, choćby zarzekał się, że go to nie obchodzi.

Pana dzieło ukochane, opus magnum to ,,Noce i dnie''. Jak z powieści wybitnej, ale mało efektownej w lekturze, monotonnej stworzył Pan tak intensywnie emocjonalny, barwny duchowo film?

- Przeczytałem dzieło Dąbrowskiej w sile wieku. Pewnego dnia Jadwiga powiedziała mi, że Gucio Holoubek przeczytał wspaniałą książkę ,,Noce i dnie'', na co skoczyłem ze swoją wołyńską zapalczywością i arogancją i obsobaczyłem książkę ,,od Adama i Ewy''. Wtedy Barańska powiedziała ze swoim kurlandzkim spokojem: ,,Jureczku, tam jest takie jedno zdanie: ,,Żyjemy i umieramy, a życia zawsze wystarczy''. Przy wszystkich moich wadach mam wyczucie sytuacji. Pomyślałem, że muszę tę książkę przeczytać. Dorwałem się do niej i poczułem natchnienie. Napisana była bez dialogów, wszystko jest tam w opisie. Czytałem bez wielkiego entuzjazmu te obrazy pól buraczanych i Bogumiła brnącego w błocie. I nagle przeczytałem jedno zdanie: ,,Pan Toliboski, przystojny młodzieniec z bródką, w kapeluszu, wszedł do wody i zerwał dla pani Barbary nenufary''. Zobaczyłem, że to jest materiał na wielki epicki film, z pożarem Kalińca. Mam jednak respekt dla pisarzy i nie cierpię ich przeinaczać, deformować gwoli swojej koncepcji. Zwróciłem się do wybitnej znawczyni twórczości Dąbrowskiej, która przeraziła mnie tym, z jakim pietyzmem opowiadała o tkance językowej Dąbrowskiej, o jej precyzji w budowaniu zdania. Wzburzył ją pomysł zamiany opisów na dialogi, powiedziała, że to pachnie barbarzyństwem. Przez moment wydało mi się, że pani Maria wyposażyła tę panią profesor w maczugę, a ja znalazłem się w obozie koncentracyjnym, gdzie będą mnie łoić. Wróciłem z rozmowy wystraszony, ale obudziła się we mnie, pewnie po ojcu, odwaga podejmowania decyzji i postanowiłem pożegnać się z panią profesor. Zaprosiłem ją na kawę i powiedziałem, że nie wezmę pod uwagę jej stanowiska. To była najcięższa rozmowa w moim życiu. Przyjęła to do wiadomości, ale pogroziła mi palcem i powiedziała, że stąpam po bardzo niebezpiecznym gruncie. I rzeczywiście, gdybym nie miał Barańskiej, Jerzego Bińczyckiego, Jerzego Kamasa, Elżuni Starosteckiej, Janiny Traczykówny, operatora Stasia Lotha i reszty plejady, nie dźwignąłbym tego. Sukces dzieła filmowego polega na drużynie ludzi, którzy czują te same uczucia i są na tej samej fali. O tym, że tak było w tym przypadku, świadczy fakt, że na planie skojarzyło się dziewięć małżeństw. Ten film powstał z oddania, z miłości, ale przy jego ogromie i kosztach, gdyby mi się nie udało, nie miałbym po co wracać do filmu.

Dlaczego tak mało Pan napisał o realizacji ,,Hrabiny Cosel''?

- Cieszy mnie ten film, który obejrzało 10 milionów widzów. Myślę, że został pozytywnie zweryfikowany przez czas. Są w nim wspaniałe kreacje Jadwigi Barańskiej, Mariusza Dmochowskiego, Stanisława Jasiukiewicza, Ignacego Gogolewskiego, czy Daniela Olbrychskiego. Mam jednak związanych z tym filmem za dużo bolesnych wspomnień. Przede wszystkim nie chciano ekranizacji Kraszewskiego uznając go za trzeciorzędnego pisarza, ale wybronił mnie Aleksander Ford. Nie chciałem jednak dokonywać żadnych rozrachunków w mojej książce. Wolę pamiętać dobre rzeczy.

Był Pan jednym z prekursorów Teatru Telewizji i jednej z jego form, czyli Teatru Faktu. Jak to się stało, że wymyślił Pan tę formę?

- Kiedyś kupiłem książkę ,,Epilog norymberski'' o procesie hitlerowskich zbrodniarzy. Była we mnie wtedy antyniemiecka zadra, bo jako chłopaczek wziąłem od niemieckiego żandarma po mordzie tak mocno, że zalałem się krwią. Pomyślałem sobie: ,,Ja cię kiedyś, skurwysynu, dorwę''. Kiedy przeczytałem tę książkę, zapragnąłem coś z tego zrobić. Wczytałem się w stenogramy. Wielkie wrażenie zrobił na mnie fragment mowy prokuratora generalnego USA Henry Jacksona, który mówił o zbrodniarzach cytując Szekspira: ,,Stoją oni przed nami jak Gloucester nad zwłokami zamordowanego króla i błagał on wdowę, jak oni błagają nas, powiedz, że to nie ja go zabiłem''. Pomyślalem, że aktor grający Jacksona mógłby być narratorem. Czegoś mi jednak jeszcze brakowało i jak zwykle pomógł mi przypadek. W windzie w telewizji spotkałem Karola Małcużyńskiego, który powiedział mi, że był korespondentem na procesie w Norymberdze. Zaprosiłem go do współpracy, w której bardzo mi pomógł. Jak zwykle - los, przeznaczenie. Jednak znów usłyszałem: kogo to obchodzi? To pytanie mnie prześladowało przez całe życie. Całe swoje życie ryzykowałem i nieraz wygrałem.

Pan, były aktor, znany jest z miłości do aktorów...

- Zawsze do nich podchodzę przez serce, przez rozmowę, poznanie ich umysłu, a nie przez zdjęcia próbne i suche uwagi techniczne. Lubię aktorów, którzy grają całymi sobą. Nie cierpię ich szufladkowania. Kochałem i kocham bardzo wielu z nich, w tym szczególnie świętej pamięci Gutka Holoubka, który był ,,arcydziełem Pana Boga'', który łączył w sobie rabelaisowską sprośność z umysłowością Spinozy. Miałem szczęście, że poznałem i pracowałem z kwiatem polskiego aktorstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji