Artykuły

"Trzy wiosny"

Bardzo buńczucznie, według mnie - zbyt zadzierzyście wypadł list otwarty autora "Trzech wiosen" Edwarda Chudzyńskiego do autora "Samych swoich" Jerzego Pietrkiewicza. Listu tego nie można pominąć milczeniem, skoro na premierze londyńskiej odczytany był w słowie wstępnym przez reżysera sztuki Leopolda Kielanowskiego i podany jest drukiem przy programach. O cóż chodzi ? Sztuka Pietrkiewicza dzieje się w latach przedwojennych; jej tezą psychologiczną jest przemiana młodego chłopskiego dziedzica w świadomego swych praw i obowiązków gospodarza. Tezą głębszą - tak mi się przynajmniej zdaje - jest przejęcie dziedzictwa narodowego z rąk inteligenckich w ręce chłopskie. Ten, kto włada ziemią, jest solą tej ziemi: dawniej szlachcic, dziś chłop. Wieś jest pomniejszonym obrazem życia gromady narodowej.

Tych tez nie obala, ani nie podważa treść "Trzech wiosen". "Przyszedł wicher! Wpadł do Pańskiej chaty i wymiótł z niej wszystko" - przymawia Pietrkiewiczowi Chudzyński .Otóż wcale nie wymiótł. Zostawił tych samych ludzi (o ile im po drodze głów nie rozrywał). Z dramatów osobistych uczynił dramat ogólny; powolne dorastanie zmiótł kosmicznym wirem. Wieś Pietrkiewicza i Chudzynskiego, szczęśliwie nie leżąca na linii walk, broni najprzód tylko własnego bytu, aż powoli dojrzewa do roli jednej z komórek walki narodowej. Chudzyński, co było jego dobrym prawem, wziął od Pietrkiewicza jego bohaterów i cisnął ich w lata wojny. Nie widzę tu powodu do "wyzwania", jak głosi list otwarty. Nikt nie może mieć za złe Pietrkiewiczowi, że dał obraz przedwojnia i problematykę przedwojenną, cieszyć się natomiast należy (i myślę, iż Pietrkiewicz cieszy się wraz z nami), że znalazł się autor-kontynuator, świadek naoczny wojny i okupacji w Polsce, że natchnieniem stały mu się żywe postacie "Samych swoich", natchnieniem tak przemożnym, iż nakreślił dalszy ciąg ich życia, podczas wojny i obu okupacji. Post scriptum listu otwartego, przepraszające Pietrkiewicza za "przywłaszczenie sobie" jego postaci scenicznych - oto co byłoby, moim zdaniem, całkowicie wystarczyło. Ale mniejsza o to i dość o tym.

"Trzy wiosny" - to trzy akty w trzech latach: 1940, 1943 i 1940. Zetknięcie się życia z niewolą, pęd do jej strząśnięcia i nowa niewola. Jedność miejsca, jak w "Samych swoich" - chata Majewskich. Wieś tylko jak gdyby z Ziemi Dobrzyńskiej odsunięta nieco ku wschodowi Polski, bo przecież z Ziemi Dobrzyńskiej uczyniono Reich. Nie byłoby tam Majewskich, wójta Nawirskiego, organisty Szostaka, ani dziedzica i księdza, ale koloniści niemieccy i Treuhaenderzy. Stach, młody gospodarz, wraca z niewoli: uciekł bolszewikom, nie Niemcom, więc może siedzieć w chałupie. Jedyna jego troska z początku - to gospodarka; nawet rodzina jest na dalszym planie. "Krowami będę orał!" - krzyczy, kiedy mu powiadają, że konie zabrali. Zresztą i rodzina (w osobie Matki), i wieś (w osobie wójta) zabiega o to, by ziemia nie leżała odłogiem. Cały ten akt tętni życiem i prawdą.

W drugim akcie dramat się pogłębia. "Obcy ludzie chodzą po wsi"; coś się dzieje na przekór okupantom. Siostra Stacha, Genka, zakłamana idiotka z "Samych swoich", to już nie tylko szmuglerka, ale kurierka. Stach - żołnierz podziemia, organista - pełen energii działacz lokalny. Ale nad wszystkimi snuje się cień kierownika tej całej akcji, nieuchwytnego "Cichego". Nikt długo nie wie, najbliżsi - aż do końca, że "Cichy" - to ten ośmieszony szwagierek z "Samych swoich", ten blagierzyna Feluś Kukułka- Wiśniewski (teraz konspiracyjnie przezywający się Dzięciołem-Wiśniewskim). Śmieszny jeszcze w pierwszym akcie, godzący się na rolę ledwo cierpianego popychadła w domu, pijaczyna Feluś szlachetnieje nam w oczach, nawet w ubiorze (słusznie, panie reżyserze!) i w dramatycznym finale drugiego aktu staje się bohaterem, drogo sprzedającym życie w obronie tajemnic walki podziemnej. To oczyszczenie Felka, wykazanie, iż patos momentu podnosi ludzi na niespodziane wyżyny, a jednocześnie pokazanie w migawkowym skrócie ,czym była walka Polski - całej Polski, nie tylko wiejskiej - z przemocą niemiecką. Ten chwyt uważam za najlepsze osiągnięcie sceniczne młodego autora; to są jego rycerskie ostrogi. Tu widownia wybucha oklaskiem i zaczyna wywoływać autora.

Żałuję, iż muszę powiedzieć, że akt trzeci jest słabszy. To, co się w nim dzieje, jest również niezaprzeczoną prawdą, bolesna i niesfałszowaną. Niestety, równowaga między akcją i dialogiem przesuwa się na rzecz dialogu. Ba, chwilami na rzecz monologu, jak w wypadku przemówienia porucznika A.K. Aż się to prosi o ołówek reżyserski. Blednieje przez to wrażenie popełnionych przez czerwonego okupanta mordów, a sam widok spustoszonego przez rabusiów wnętrza chaty nie może podnieść nastroju. Tylko wójt nadal żyje w tym akcie. Szkoda, bo dwa pierwsze akty zasługują na zwartszy epilog.

W całości bowiem sztuka jest dobra, celowa, potrzebna i dobrze grana. Trzymają tempo spektaklu oboje Butscherowie w rolach Matki i wójta Nawirskiego. Jula Kraszewska nadal doskonała, jako Genka; Arczyńska gra bardzo dobrze, ale ma role nikłą. Wacław Modrzeński, jako Wiśniewski, wykazuje ogromne wyczucie i temperament; bardzo dobry Roman Ratschka, jako organista, zwłaszcza w dwu pierwszych aktach. Wacław Krajewski inteligentnie stopniuje przemiany w psychice swego bohatera. Szkoda mi Zygmunta Rewkowskiego na jego rezonerską rolę; ma jeden moment zrywu w sporze z wójtem, i ten moment jest doskonały. W ogóle myślę, że możemy być pewni naszych aktorów, gdy mają co grać. Obsada niemal cała ta sama, co w "Samych swoich", jak wynika z pomysłu sztuki-"wyzwania".

Przystosowanie wybornych dekoracji Smosarskiego do "Trzech wiosen" zupełnie dobre (prosty pomysł daty Trzech Króli na drzwiach). Również efekty świetlne i wokalne, szczególniej dochodzące z dala zawodzenie pieśni sołdackich w trzecim akcie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji