Pocałunki Mrożka
Dziesięciominutową owacją, wywoływaniem autora na scenę zakończyło się przedstawienie "Miłości na Krymie" w warszawskim Teatrze Współczesnym, którego gościem był w czwartek sam autor sztuki Sławomir {#au#87}Mrożek{/#}. Mrożek przyjechał zaledwie na tydzień i - jak sam mówi - głównie po to, by obejrzeć wszystkie trzy realizacje swojej sztuki. Na weekend zaplanował zobaczenie przedstawienia w Kielcach, potem - w Krakowie, które było prapremierą.
Po spektaklu emocje z sali przeniosły się do foyer. Widzowie szturmowali Mrożka, by podpisywał programy. Podpatrzyliśmy, że jego szczególne zadowolenie wywołał entuzjazm młodych Rosjan, proszących o autograf. A potem była lampka wina, podziękowania i wieczorne rodaków rozmowy. Mrożka trudno nazwać gadułą.
- To dla mnie wielkie przeżycie - powiedział - przecież tekst na papierze to nie teatr, mimo że ostatnio zarzuca mi się, że prócz pisania także reżyseruję swoje sztuki. Dziękuję wszystkim. Choć to wy graliście, ja czuję się zmęczony. Chętnie bym się czegoś napił - zakończył tę niezbyt długą oficjalną orację.
Potem, popijając czerwone wino, dziękował każdemu z aktorów osobiście; ucałował wszystkie grające w spektaklu panie, a ze Zbigniewem Zapasiewiczem (główna rola) i z Martą Lipińską wdał się w dłuższą rozmowę.