Artykuły

Bezwzględny sprawdzian

- Wiem, że jest to wielka zarozumiałość artystyczna, odwaga wyjść na scenę w teatrze w Warszawie, w moim wieku, z monodramem - mówi MICHAŁ ŻEBROWSKI przed sobotnią [8 stycznia] premierą "Doktora Hausta" w Teatrze Studio.

Michał Żebrowski [na zdjęciu] jako psychoanalityk w sztuce "Doktor Haust" Wojciecha Kuczoka. Za pulpitem reżyserskim Magdalena Piekorz. W Teatrze Studio trwają próby spektaklu twórców filmu "Pręgi".

Wojciech Kuczok ten monodram napisał z myślą o Michale Żebrowskim. Michał Żebrowski na taki tekst czekał od wielu lat. Reżyserią zajęła się Magdalena Piekorz. Przygotowania do tego spektaklu rozpoczęli jeszcze na wiosnę zeszłego roku. Przez kilka miesięcy szukali sponsorów na produkcję. Po sukcesie filmu "Pręgi", który dostał Złote Lwy na festiwalu filmowym w Gdyni, a także po Nagrodzie Literackiej "Nike" dla Wojciecha Kuczoka wszystko stało się łatwiejsze. Sobotnia prapremiera "Doktora Hausta" w Teatrze Studio jest jednym z najbardziej oczekiwanych spektakli w tym sezonie.

Dorota Wyżyńska: Gdyby Michał Żebrowski znalazł się pewnego dnia na kozetce u psychoanalityka, to co by mu powiedział?

Michał Żebrowski: Chyba bym jednak się tam nie znalazł. To dla mnie podejrzany zawód. A jeśli już, to byłbym trudnym pacjentem. Nie lubię opowiadać o sobie. Najpierw staram się poznać człowieka. To ja zadaję pytania, badam, kim jest mój rozmówca, jakie ma poglądy. Jeśli mnie czymś ujmie, to ewentualnie próbuję ściągnąć swoją skorupę. Ale niechętnie. Bardzo długo się otwieram.

A gdyby był to Doktor Haust?

- To chyba najpierw dałbym mu w mordę. Bo znam jego naturę.

Nie rozgrzeszyłeś go?

- Nie potrafię i nie chcę go rozgrzeszać. Choć jego spowiedź, której dokonuje w ostatniej części dramatu, jest ujmująca. To przedstawienie jest gorzkie. Byłoby to za proste i nieprawdziwe, gdybyśmy tego bohatera chcieli nagle uszlachetnić. W świetle naszej wiary każdy człowiek jest dobry. Ale postępowanie Doktora Hausta jest okrutne. To człowiek, który wykorzystuje słabość innych. A do tego jest tak dumny i świadomy tego, co go w życiu zraniło, że nie potrafi powiedzieć: "przegrałem".

Bo "Doktor Haust" opowiada o tym, jak pewien facet zwariował z braku tej jedynej. Ale też o tym, co w nas tkwi, jakie potworności nami targają. Zdaje nam się, że wiemy absolutnie wszystko, że zjedliśmy wszystkie rozumy. Gardzimy słabszymi. Nie potrafimy pochylić się nad drugim człowiekiem. A to wszystko z bólu, który mamy w sobie. Tutaj jeszcze dochodzi choroba alkoholowa. Doktor Haust pozwolił sobie na życie w zawieszeniu.

Powiedziałeś przy naszej poprzedniej rozmowie, że takiego monodramu szukałeś od dawna. Co w nim odnalazłeś?

- To monodram napisany przez Polaka, mojego rówieśnika. Przez człowieka, który doskonale czuje język polski: jego rytm, frazę, dynamikę. Nie ma tu ani jednej zbędnej kropki, ani jednego zbędnego przecinka. To tekst, który trafia w moją wrażliwość.

Monodram to niezwykle trudna forma teatralna.

- Sprawdzian bezwzględny. Wiem, że jest to wielka zarozumiałość artystyczna, odwaga wyjść na scenę w teatrze w Warszawie, w moim wieku, z monodramem.

Kiedy jest się samemu na scenie, to słychać każdy szelest, każde skrzypnięcie podeszwy widza. Jeżeli publiczność zaśnie na tym przedstawieniu, to nie będę mógł zrzucić odpowiedzialności na nikogo innego. Nie będę mógł powiedzieć, że dyrektor zmusił mnie do grania albo że partnerka jest idiotką i nie rozumie tekstu. To ja muszę nadać dynamikę temu spektaklowi. To ja mam być jedynym źródłem energii. Pytałem się znajomych aktorów o doświadczenia grania w monodramie. Wszyscy potwierdzili to samo.

Czy Doktor Haust ma coś w sobie z Fausta?

- Tytuł jest znakomicie wymyślony i można go odczytywać na różne sposoby. Jako celowe odniesienie do utworu Goethego, ale też do choroby alkoholowej, na którą cierpi bohater.

Czy na próbach w Teatrze Studio bywał autor sztuki Wojciech Kuczok?

- Na razie nie. Wojtek uważa, że wszystko napisał. I ma rację. Ale oczywiście zanim rozpoczęły się próby, długo rozmawialiśmy o kształcie tego spektaklu. Postawił przed nami wysoką poprzeczkę. Potem zostawił nas, czyli mnie, autora światła, muzyki, pod opieką Magdy Piekorz, która trzyma nas wszystkich żelazną ręką za gardło. I z perspektywy istoty kruchej i słabszej rządzi nami niepodzielnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji