Artykuły

W świecie formy

CAŁE pisarstwo Witolda Gombrowicza obraca się wokół tematu formy i gry, jaka toczy się między jej przejawami już skostniałymi i niedojrzałością. U autora "Ferdydurke'' ten uniwersalny temat splata się z dyskusją o naszej tradycji. "Trans-Atlantyk" jest jej punktem kulminacyjnym. Tu z największą pasją rozprawia się autor z manią wielkości i wypełniania polskością świata, całą mitologią patriotycznych cnót, stereotypem polskiego narodowego charakteru. Pokazuje portret sarmaty bez heroicznego czy sentymentalnego sztafażu. Obnaża jego prymitywność i za swoisty terroryzm uważa obowiązek kultywowania karykaturalnych mitów.

Tym chyba tropem interpretacyjnym poszedł Andrzej Pawłowski w swej scenicznej adaptacji "Trans-Atlantyku", którą zrealizował z zespołem Teatru Ateneum w Warszawie. Jest to jego drugie podejście do Gombrowicza i w ogóle druga premiera teatralna. Duże zainteresowanie wywołała nie tak dawno inscenizacja "Pornografii" w jego adaptacji i reżyserii, przygotowana w tym samym teatrze, tyle że na kameralnej "Scenie 61". Było to przedstawienie dyplomowe Pawłowskiego, nagrodzone na Festiwalu sztuk Współczesnych we Wrocławiu.

Zainteresowanie teatru Gombrowiczem narasta u nas od kilku lat. Można powiedzieć, że ze sceny częściej dociera do przeciętnego odbiorcy kultury słowo Gombrowicza niż za pośrednictwem trudno dostępnych książek autora "Kosmosu", ego dramaty, na przykład "Ślub", stały się już wręcz klasycznymi pozycjami polskiego repertuaru. Sięgnięto teraz do powieści, by przystosować je na scenę, choć sam autor właśnie kształt dramatyczny uznał - jak świadczy "Dziennik" - za najwłaściwszy dla wyrażenia swej filozofii. Z wcześniejszych adaptacji "Trans-Atlantyku" na szczególną uwagę zasługuje krakowskie przedstawienie Mikołaja Grabowskiego.

Wydaje się, że inscenizowane powieści Gombrowicza to nie tylko sprawa nośności ich problematyki czy nawet kwestia mody; przenosi się te utwory na scenę, gdyż cechuje je bardzo wyraźny, choć swoisty dramatyzm. Koncentrują się one wokół doznań i perypetii jednej postaci, mającej zresztą wiele z samego autora, ale jej sytuacje psychiczne są jakby rozpisywane na relacje międzyludzkie; ich symbolami stają się konkretne zdarzenia. Myśli, zamiary, uczucia pokazywane są zatem jako czyny, a to jest przecież jeden z wymogów sceny. Samo życie przedstawia Gombrowicz jako grę człowieka wśród innych ludzi, w kulturze i cywilizacji. Tym, co naprawdę określa ludzi, są według niego związki wytworzone w trakcie porozumiewania się. Rzeczywistość jest przez to czymś sztucznym, bo tworzonym przez słowa. Sytuacje kształtują ludzi. Każdy odgrywa jakąś rolę przed innymi. W ten sposób odsłaniają się mechanizmy formy. A forma to przecież domena teatru.

Zazwyczaj jednym z dylematów adaptatorów bywa kwestia zamknięcia w umownej przestrzeni sceny wydarzeń rozgrywających się, na przykład, w plenerze, w ruchu. Niejeden raz iluzja teatru przestawała działać w takich momentach. W przedstawieniu zrobionym na kanwie "Trans-Atlantyku" jest wręcz odwrotnie: sztuczność potęguje nastrój. Ale już w powieści mamy sytuacje jakby rodem z teatru: pojedynek odbywa się bez kul, kulig bez śniegu, polowanie też obywa się bez szaraków. I niemal wszyscy to akceptują, desperacko chcąc obronić chwiejący się rytuał, z myślą o zachowaniu narodowej formy. Tylko narrator widzi absurd sytuacji, błędne koło tradycji, w które uwikłała się Polonia z Buenos Aires. I to błędne koło zrealizuje, się w spektaklu. Swoista nierzeczywistość Gombrowicza zyska swoją formę. Umowność sytuacji łączy się z groteskowym widzeniem rzeczywistości. Jej przerysowanie dostrzega narrator. Ta postać w przedstawieniu, jak i w powieści, ma szczególny status: uczestnika i obserwatora akcji zarazem. To sam Gombrowicz, który niejako na własnej skórze sprawdza wymyślone sytuacje; równocześnie nie rezygnuje z ich komentowania. Jest bohaterem i autorem powieści.

Spektakl zaczyna się od sceny, w której okręt przypływa do Argentyny. Na nim tłum - cała galeria polskich charakterów, z którego wyróżnia się Gombrowicz w jasnym płaszczu, ze skórzaną walizką w dłoni. Z tym atrybutem podróży nasz bohater nie rozstanie się ani na moment, aż do końca przedstawienia. Podobnie jak pozostaną przez cały czas widoczne umieszczane na podeście rupiecie, przypominające polskie sny o potędze. W scenografii Marcina Stajewskiego stale pojawiają się odwołania do narodowej mitologii. Poselstwo wyposażone zostało w tron przystrojony proporcami i lancami. Na tylnej płaszczyźnie sceny wyświetlane są na zmianę slajdy z "Szałem" Podkowińskiego i księciem Poniatowskim rzucającym się w nurt Elstery.

W porcie czeka na narratora młody chłopak w podobnym płaszczu. Nie tylko bowiem w świat bogoojczyźnianych frazesów przybywa pisarz polski - Gombrowicz. Jego żądne prawdy "ja" opowiada się przecież w końcu spektaklu po stronie "synczyzny", a nie ojczyzny. Scena ta to jakby prolog, w którym reżyser sygnalizuje wątek rozrastający się aż po finał.

W tę zagęszczoną przez symbole umowną przestrzeń wstępuje bohater "Trans-Atlantyku". Jerzy Kryszak gra tę postać wręcz realistycznie, cieniując swoje reakcje wobec rozmówców i piętrzących się absurdów. Zagubiony jest w tym wszystkim, co dzieje się wokół niego. Słowem: usiłuje usensownić bądź pokonać formę. Bohater - Gombrowicz kolejno przybywa do poselstwa, biur, na bal, do baru, do pałacu Gonzala czy jego wiejskiej hacjendy. Owo chodzenie narzuca swoisty swoisty rytm akcji, przy podkreślanej umowności miejsc. Spektakl dzieje się i podczas przerwy w hallu teatru i na schodach, które stają się na moment zatłoczonymi ulicami Buenos Aires, gdzie narrator ucieka przed Gonzalem.

Postać zagrana przez Kryszaka odcina się wyraźnie na tle charakterystycznie skomponowanych innych ról. Na przykład minister Mariana Kociniaka stale wykrzykuje swoje frazesy patriotyczne niczym magiczne zaklęcie. Ojciec - Jan Świderski - uderza z namaszczeniem w ton starego Polonusa. Syn Ignac grany przez Michała Bajora jest przede wszystkim skrępowany niedojrzałością, podporządkowany ojcu. Podobny jest zresztą w "Pornografii"'. Karykaturalność i zadęcie pozostałych postaci z kręgu polskiego łączy się z parodiowym charakterem scen zbiorczych. Przypominają one to cepeliowskie przyjęcie lub rewię, to Zaduszki narodowe. W jeszcze innej tonacji utrzymuje swą rolę Jerzy Kamas. Grając postać znudzonego bogacza, homoseksualisty Gonzala, skupia się na zewnętrznych, powierzchownych gestach i dowcipie. Ale w efektownym pastiszu zagubiło się coś istotnego. Przecież Gonzalo z jednej strony zniewala bohatera swą amoralnością, pikanterią głoszonej filozofii życia, z drugiej - ma do spełnienia w świecie Gombrowiczowskim funkcję rzecznika "synczyzny" i w części także animatora dziejących się wydarzeń. Widoczne jest to tym bardziej, że Gombrowicz Kryszaka pozostaje cały czas postacią serio, niemal tragiczną.

"Trans-Atlantyk" jest spektaklem efektownym widowiskowo, oddającym trafnie niekonwencjonalny zarys intrygi powieściowej, mającej przecież swoje odniesienia do rzeczywistości historycznej z 1939 roku i biografii autora, ale gubiącym niektóre z jej podtekstów. Zbyt dużo w nim pomysłów czysto zewnętrznych, efektów sztucznie wprowadzanych, które przytłaczają słowo Gombrowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji