Artykuły

Pani bez żenady

Nowy spektakl Teatru "Syrena"

Niestrudzona SYRENA rzuca premierami jak z rogu obfitości. Jeszcze nie przebrzmiała "Rewia za 100 złotych" a już mamy nie nowe wprawdzie, ale na pewno wydarzenie rozrywkowo-teatralne: komedię muzyczną Marianowicza, Minkiewicza z muzyką Kisielewskiego, "Madame Sens-Gene".

Wyznam szczerze: gdy doszły mnie słuchy o zamiarze wystawienia tej komedii, ogarnęły mnie wątpliwości, podobne do tych, jakie miałem na premierze GOŁOLEDZI w Teatrze na Targówku, czy nie jest to pójście Syreny po linii małego oporu. Jednakże, po obejrzeniu spektaklu, muszę przyznać rację dyr. Fillerowi.

Mając w teatrze tak znakomitą "dziewczynę", jak Lidia Korsakówna, stworzona wprost dla teatru muzyczno--rozrywkowego, tańczącą, śpiewającą a do tego świetną aktorkę, dyrektor Syreny uczynił ze wszech miar słusznie, układając repertuar pod nią właśnie.

Ta sztuka jest napisana dla kobiety. Wszystkie inscenizacje, jakie widziałem akcentowały to wyraźnie. Również inscenizacja Syreny "Anno Domini 1982" wyraźnie wybija na plan pierwszy Lidię Korsakównę z jej świetną interpretacją "Pani bez żenady".

Od chwili ukazania się na scenie, trzyma ona, dosłownie, to przedstawienie. Nawet wejście Napoleona - Brusikiewicza nie zatarło tej supremacji i nie na św. Helenie, ale u boku własnej żony, "ginie" nasz Brusio-Napoleon. Słowem, jak pisał przed 57-u laty Antoni Słonimski: w sztuce tej "prawdziwy Napoleon nie jest wielki, wielka jest nieprawdziwa Sens-Gśne".

Z pozostałych postaci zupełnym zaskoczeniem był dla mnie Jerzy Bielenia w swoim epizodzie niesłychanie groteskowy, prawie molierowski Eternel, profesor tańca, nigdy go tak dobrym nie widziałem. Bogdan Łazuka w roli Fouche stworzył postać żywą i zabawną, niestety, w piosenkach podawał tekst i melodię gubiąc je gdzieś pod nosem. Nieśmiało debiutująca w "Rewii za 100 zł" Elżbieta Zającówna obecnie wydała mi się pewniejsza siebie, stwarzając pełnokrwistą Karolinę, królową Neapolu.

Wspomnieć by trzeba Eugeniusza Robaczewskiego - Lefebvre'a i Tadeusza Plucińskiego - Neipperga, ale cóż; stanowili oni jedynie tło, sympatyczne, ale nie wybijające się. Być może leżało to w intencji reżysera ale...

Reżyser Jerzy Gruza, którego znamy głównie z działalności w TV i filmie, pokazał i tu w SYRENIE swój, jeśli nie lwi, to jastrzębi pazur. Przysposobił postaci drugiego planu do żywej akcji, zaskoczył widzów sceną gilotynową w kuluarach teatru, niestety, nieco po macoszemu obszedł się z muzyką, gdyż poza tytułową piosenką ,.M-me Sens-Gene to słynna praczka...", śpiewaną z playbacku, pozostałe melodie giną i widz odnosi wrażenie, że kompozytor, nic ciekawego po za tytułową piosenką do sztuki nie wniósł. Czyżby tak było!?

Na koniec parę uwag ogólniejszych. Syrena na mapie teatralnej stolicy jest znakiem szczególnym, bez żenady leczy nas z ponuractwa w tych trudnych chwilach. To chyba stanowi o jej powodzeniu i o jej trwaniu. Taką była dawniej za dyrekcji Jerzego Jurandota czy Gozdawy-Stępnia, taką stara się być obecnie. Pomimo pewnego nowatorstwa które wprowadził Witold Filier, jest to ciągle teatr - kontynuator tradycji zarówno przedwojennego Qui Pro Quo, jak i powojennego Teatru Satyryków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji