Artykuły

Aktor z charakterem

- Uprawiam zawód publiczny, a to zobowiązuje. Nie mogę sobie pozwolić na niegodne zachowanie, wstać rano lewą nogą, być niemiłym na stacji benzynowej, wkurzać się, że śmierdzi w autobusie... - mówi SZYMON BOBROWSKI, aktor Teatru Powszechnego w Warszawie.

SUKCES: Niedługo czterdziestka. Robi pan pierwsze podsumowania?

Szymon Bobrowski: Nie. Ja już swoją granicę przeszedłem w czasie studiów, gdy zacząłem gubić włosy. Wcześniej miałem na głowie burzę loków. Dla młodego, dobrze zapowiadającego się aktora zmiana emploi to był szok. Skończyło się myślenie o sobie w kategoriach amanta.

S: Zrobił się z pana Bruce Willis.

SB: Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zagrać w polskiej wersji "Szklanej pułapki". Wtedy, na trzecim roku filmówki, dotarło do mnie, że są sprawy, na które absolutnie nie będę miał wpływu. Czas leci i co z tego? Czy w związku z tym coś się zmieni w moim życiu? Ja mam oparcie w żonie i w trójce dzieci. Aktorstwo jest moją największą pasją, ale nie dam się zwariować.

S: Kobiety mówią o panu, że jest pan ostatnim z prawdziwych mężczyzn. I prawdziwym macho, któremu testosteron nie zamącił w głowie.

SB: Nawet nie próbuję analizować tego, co ludzie o mnie mówią. Po prostu żyję w zgodzie ze sobą. Codziennie na chwilę przed zaśnięciem zostaję sam na sam ze swoimi uczynkami. Rezygnując z prostej drogi, trzeba zagłuszać czasem wyrzuty sumienia, chociaż nie zawsze się da. Można kogoś wystawić do wiatru, ale potem żyje się z tą decyzją i jej konsekwencjami. Przecież każdy popełnia jakieś błędy.

S: Ale pan umie się ich wystrzegać. Powiedział pan kiedyś, że nigdy nie zrani swojej żony. Umówiliście się, że jeśli któreś z was dopuści się zdrady, rozstaniecie się.

SB: Wiadomo, że zranić może jedno nieporadnie wypowiedziane słowo. Naprawdę boję się obezwładniającej, niedojrzałej miłości. Znam związki, w których ludzie byli ze sobą 30 lat i nagle ktoś się zakochał w kimś innym, ale tak mocno, że brał szczoteczkę do zębów i wychodził z domu na zawsze. Mówi się, że miłość jest piękna, ale miłość, o jakiej mówię, bywa też destrukcyjna.

S: Trzyma pan swoje emocje pod kontrolą?

SB: Znam taki żart, który mówi o moim podejściu do życia w tych sprawach: Do mrówki płci męskiej przychodzi słonica i prosi, żeby się z nią przespał. - No co ty?! - mrówek na to. - Przecież słoń jest moim najlepszym przyjacielem. - Nikt się nie dowie, tylko raz, proszę - nalega słonica. - Ja chcę zobaczyć gwiazdy. Mrówek uległ. Zdarzyło się. Słonica zobaczyła gwiazdy i umarła. Mrówek tak siedzi i mówi w zadumie: - Wiedziałem, chwila przyjemności i całe życie grzebania. Puenta: trzeba liczyć się z konsekwencjami swojego działania. Wiem to, szczególnie od kiedy mam dzieci: Antoninę, Michalinę i Ignacego, trzy cudowne byty, które zaprosiłem na ten świat i o które chcę dbać.

S: Jak znosi pan wrzawę, którą wokół siebie robią?

SB: Uwielbiam z nimi być. Dzieci mocno uczestniczą w moim życiu, jeżdżą ze mną do teatru, czasami wpadają z żoną na plan, żeby dać mi całusa. Czym jest czterdziestka w porównaniu z tym, że niedługo będę przeżywał pierwsze miłości moich córek? Jestem w nich zakochany, a jednocześnie wiem, że kiedyś w domu pojawi się inny facet, może z wygolonym łbem, na wpół w tatuażach, z kolczykiem w nosie, w brwi, a moja 18-letnia córka powie: "Tato, to jest Stefan, jedziemy na festiwal do Jarocina, będziemy ratować Ziemię i przykujemy się łańcuchem do drzewa". Albo przyjdzie Ignacy i usłyszę od niego: "To Asia, wyjeżdżam z nią do Afryki, będę leczył trędowatych w hospicjum".

S: Antonina ma dopiero cztery lata, Michalina pięć miesięcy. A pan już o ich miłościach?

SB: Tak, bo chcę temu sprostać. Mądrze kochać, troszczyć się, nie odbierając im wolności. To wbrew pozorom trudne. Na razie dzieci są małe, przybiegają na każdą moją prośbę. A wiem, że przecież nie zawsze tak będzie. Pamiętam, jak ja sam odłączyłem się od macierzy.

S: Angażuje pan jeszcze rodziców w swoje sprawy?

SB: Czasami zbyt wiele mówię mamie, a ona później nie śpi po nocach, bo nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego świat może być wobec mnie niedobry, skoro ja jestem w jej oczach najwspanialszy.

S: Rodzice widzieli w panu aktora?

SB: Nie, jednak akceptowali moje wybory i determinację. Mieliśmy umowę, że egzaminy do szkoły filmowej będę zdawał, ale na wszelki wypadek zdam też na inne studia, żeby w razie niepowodzenia nie trafić do wojska. Równolegle zdawałem na polonistykę w Bydgoszczy. Jednak dostałem się na aktorstwo. Pamiętam, z jaką radością grałem u boku najwybitniejszych: Krystyny Jandy, Zbigniewa Zapasiewicza, Joanny Szczepkowskiej, Janusza Gajosa. Zostawili we mnie cząstkę siebie.

S: Aktorstwo nigdy pana nie rozczarowało?

SB: Nie, choć nie znoszę patrzeć na siebie na ekranie. Jednak mogę godzinami być na planie filmowym. Gdyby mnie zapytać, jaki narkotyk za mną chodzi, to bez wahania odpowiedziałbym: "Adrenalina planu filmowego". Uwielbiam spięcia przed kamerą. A potem ten moment, gdy po całym dniu pracy, czasem poobijany, nawet zakrwawiony, jak przy serialu "Twarzą w twarz", mogę wrócić do domu, wziąć gorący prysznic, wypić lampkę wina lub filiżankę herbaty, pogadać z Olą, zajrzeć do dzieci, położyć się do ciepłego łóżka. Być może brzmi to patetycznie, jednak to są właśnie chwile, dla których naprawdę chce mi się żyć.

S: Tego życia kiedyś o mało nie straciłeś w wypadku na motocyklu.

SB: Po wypadku trafiłem do szpitala, gdzie usłyszałem od lekarki: "Jest pan fajnym aktorem, moja córka pana lubi, ogląda filmy, spektakle z pana udziałem, a pan jest taki głupi". Obruszyłem się i zapytałem, o co chodzi. - Bo ja mam tu takich zawodników jak pan i patrzę tylko, jakie organy można z nich zabrać - usłyszałem. To zdanie postawiło mnie do pionu.

S: Wsiadł pan ponownie na motor?

SB: W ogóle. Może i chciałbym, bo lubię jeździć, ale Ola poprosiła, żebym już nigdy tego nie robił. Moja radość z jeżdżenia nie jest aż tak cenna, jak spokój mojej żony. Poza tym ja się naprawdę przestraszyłem. Przecież Ola mogła zostać z dwójką dzieci (wtedy na świecie nie było jeszcze Michaliny).

S: W teatrze Buffo gra pan teraz w nowym spektaklu "Boeing, Boeing". To sztuka, która osiąga gigantyczne powodzenie na Broadwayu.

SB: To cudowna farsa, którą gram w doborowym towarzystwie Magdy Boczarskiej, Olgi Bołądź, Dominiki Figurskiej, Rafała Królikowskiego i Czarka Kosińskiego. Sztuka została wpisana do Księgi Guinnessa za rekordową liczbę wystawień na świecie - 17,5 tys. w 55 krajach. Ma na koncie nawet Tony Awards, czyli teatralnego Oscara.

S: Jest pan aktorem, który starannie dobiera scenariusze. Jakiej roli na pewno by pan nie przyjął?

SB: Mam duże kłopoty ze scenami, w których grają dzieci. Nie wyobrażam sobie zagrania w jakimkolwiek filmie, w którym dzieci byłyby dręczone lub wykorzystywane. Czuję, że moje aktorskie umiejętności zostałyby zablokowane. Nie lubię takich tematów. Już "Pręgi" Magdy Piekorz zostawiły na mnie wyraźną pręgę. Oglądałem ten film, podziwiałem Jana Frycza, nie wierząc, że kiedykolwiek potrafiłbym się tak jak on z tym tematem zmierzyć.

S: Ostatnio Robert Więckiewicz stanął przed kamerą nago. Miałby pan przed tym opory?

SB: Niestety, tak, Kiedyś w Teatrze Powszechnym namówiono mnie do rozebrania się w "Letnikach". Po tym negatywnym doświadczeniu wiem, że nigdy więcej tego nie zrobię. Uważam, że są granice, których się nie przekracza. Co innego jest rozebrać się w filmie "Zły porucznik", gdzie bohater staje nago przed Panem Bogiem i próbuje pojednać się ze światem, a co innego pokazać tyłek pod nic nieznaczącym pretekstem. Przekraczanie tabu nie polega na tym, że aktor staje nagi. Aktor ma mieć nagą duszę, pokazać, co ma w środku.

S: Odmawiając ról, nie boi się pan o opinię, że wywróciło się panu w głowie?

SB: Brałem już w swoim życiu brutalne lekcje pokory. Na przykład w 2001 roku, kiedy kręciłem "Miasteczko", w najmniej oczekiwanym momencie uderzyła mi do głowy "sodówka". Moja głupota sprawiła, że zrezygnowałem z pracy w trakcie największej popularności tego serialu. Uznałem naiwnie, że skoro już jestem rozpoznawalny, to teraz trafią mi się wyłącznie filmy fabularne. A filmy nie dzwoniły. Worek z propozycjami się nie rozwiązał. Pokornie wróciłem do serialu, ale szybko okazało się, że już nie ma zapotrzebowania na tę produkcję, i po kolejnych 10 odcinkach "Miasteczko" zeszło z ekranu. Bolesna nauczka, z której jednak wyciągnąłem wnioski. Teraz już wiem, że jestem częścią ekosystemu, na razie małą rybką i muszę się liczyć z innymi, słuchać bardziej doświadczonych, nie zadzierać z rekinem.

S: Bo to się nie opłaca?

SB: To też. To prawie zawsze obróci się przeciwko mnie. Uprawiam zawód publiczny, a to zobowiązuje. Nie mogę sobie pozwolić na niegodne zachowanie, wstać rano lewą nogą, być niemiłym na stacji benzynowej, wkurzać się, że śmierdzi w autobusie...

S: Marzysz o Hollywood?

SB: Chyba każdy aktor przez chwilę o nim marzy. Niedawno zostałem zaproszony na festiwal filmów polskich do Los Angeles. Zobaczyłem Hollywood i zdałem sobie sprawę, jaki to wielki przemysł. Niby poczułem energię tego miejsca, ale zaraz przypomniałem sobie bajkę o Koziołku Matołku, którą ostatnio czytałem dzieciom. Makuszyński napisał, że każdy musi szukać drogi do swojego Pacanowa. Ja wciąż jej szukam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji