Pontedera
Dlaczego nie napiszę felietonu z Pontedery - zwierza się Igor Stokfiszewski specjalnie dla e-teatru
Raptem siedemnaście i pół godziny. Zajęło nam. Przebrnięcie przez kilometry bezpłatnych i płatnych połaci asfaltu, bramek, tuneli, deszczu. I oto jesteśmy. Tutaj. Obserwujemy. Co dzieje się. Idealna aura na impresyjne duperele. Toskania. Trochę pogubionych monet. Takie domy. Workcenter. I odwieczne pytanie: czy jak się zasadzi szyszkę, to wyrośnie drzewo? Pamiętacie z dzieciństwa? Ja słabo. Ale nie napiszę felietonu z Pontedery. Dlaczego?
Być może dlatego, że siedemnastogodzinna podróż samochodem sprawia, że kości odlepiają się wewnątrz i sama myśl o tym, by zasiąść do komputera, ołówka, czegoś tam, wprawia w drżenie włókno po włóknie.
Być może dlatego, że demokratyczny podział czasu każe być z ludźmi, jak długo to możliwe, reagować, formować, z rzadka informować o postępach choroby zwanej indywidualnością.
Być może dlatego, że mężczyzna w pokoju obok odgrywa szalony rytuał playstation, odrywając się co raz to od podłoża.
Być może dlatego, że mam w nozdrzach frazy z Ginsberga i dziwne turlanie sensów między jednym a drugim kątem rogówki.
Być może dlatego, że mam życie, o którym mówię tylko K.
Być może dlatego, że miasto zasypia na wiele godzin wewnątrz dnia i trzeba to jakoś uszanować, szacować bruk zapadającej się dzielnicy, ściany, cegły, niebo, wszystko z czego zbudowana jest ta bajeczka.
Być może dlatego, że kaszlę, że kąsam, że nieumiejętnie poruszam się po pomieszczeniach pełnych powietrza.
Być może dlatego, że nie potrafię niczego zapomnieć. A jak wybrać ze wszystkiego? Którędy?
Być może dlatego, że jeszcze nie wiem.
Albo dlatego, że jeszcze nie chcę.