Artykuły

Niezidentyfikowane szczątki Fiodora Dostojewskiego i prawdziwa natura wielkości (fragm.)

Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie: Bracia Karamazow wg Fiodora Dostojewskiego. Przekład: Aleksander Wat. Adaptacja, reżyseria, scenografia: Krystian Lupa, muzyka i opracowanie muzyczne: Stanisław Radwan. Wznowienie na Scenie Kameralnej 18-19 XII 1999

(...) Krystian Lupa wznowił "Braci Karamazow" dziesięć lat po premierze. Praktyka rzadka, prawie niespotykana. Ale przedstawienie chcieli obejrzeć w Paryżu.

Dobrze pamiętam, gdy podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych, w 90. bodaj roku, "Braci Karamazow" oglądaliśmy jednym ciągiem, ponad siedem godzin. Skończyło się koło drugiej nad ranem, wielką owacją. Ktoś krzyknął: bis!

W Krakowie przedstawienie grane jest - bardzo rzadko - podczas dwóch wieczorów. Pojechałem obejrzeć je z pewnym niepokojem: nie tyle nawet po to, żeby coś pisać, bo obszerną i wyczerpującą recenzję napisał dla nas po premierze Grzegorz Niziołek (Teatr 6/90) - niewiele miałbym do dodania; pojechałem skonfrontować się ze wspomnieniem, stąd niepokój. Pokutuje przekonanie, że przeżycia teatralne są niepowtarzalne, stanowią jak gdyby wypadkową panujących warunków, energii płynących między sceną a widownią, aury dokoła teatru. I coś w tym przekonaniu jest: przedstawienie, które jednego wieczoru było porywające, kiedy indziej flaczało. A w przypadku "Braci Karamazow" minęło, bądź co bądź, dziesięć lat: świat się zmienił, ludzie się zmienili, aktorzy postarzeli. Oczywiście, bywały spektakle grane dziesiątki lat, obsada wymierała, trzeba było wymieniać aktorów, a one szły i szły. Powiedzmy, "Łysa śpiewaczka" w Paryżu albo archiwalne przedstawienia MChAT-u, albo brechty w Berliner Ensemble.

Ale tu mamy przypadek zgoła odmienny: ani archiwum, ani muzeum, ani kopia. Powiedziałbym, że Lupa nie tyle swoje przedstawienie wznowił, ile ponowił. Niby to semantyczny niuans, ale akcentuje akt powtórnej kreacji: na pozór wszystko albo prawie wszystko - scenariusz, przestrzeń, muzyka, obsada - jest takie, jak było. Ale moc sprawcza płynie z emocji, z aktorskiej prawdy - tu nie da się niczego odtworzyć, to się stwarza między postaciami na scenie teraz oto, na naszych oczach.

Rzec by można, że "Bracia Karamazow" osiągnęli klasyczną doskonałość; klasyczną w tym sensie, że aktualizują się niezależnie od okoliczności czasu i przestrzeni. Jak to możliwe, w teatrze uwikłanym ze swej natury w czas i przestrzeń?

Myślę, że odpowiedź jest taka: Lupa poprzez teatr dochodzi do człowieka; używa teatru jako niezwykle czułego instrumentu odsłaniania najgłębszych emocji i myśli. Postępuje dokładnie odwrotnie niż większość reżyserów, zwłaszcza młodszego pokolenia, którzy z dużym upodobaniem używają człowieka, żeby dojść do teatru. W tym sensie Jarzyna jako reżyser "Księcia Myszkina" jest co najwyżej estetą.

Lupa niemal ostentacyjnie nie dba o estetyzm, o teatralność, łamie przyzwyczajenie widzów, przede wszystkim w dziedzinie czasu. Sceny trwają tyle, ile trzeba, żeby dotrzeć do najgłębszych pokładów emocjonalnych, wyłuskać psychologiczną prawdę. Tu nikomu nie przychodzi do głowy, że widz przyzwyczajony do szybkiego montażu znudzi się po paru chwilach i że w związku z tym trzeba mu nieustannie zapewniać wizualne atrakcje, cieszyć oczy. Nic podobnego: bywa, że jakiś dialog trwa kilkanaście minut, może nawet pół godziny, widz gotów jest sądzić, że oto jego rola polega już wyłącznie na podglądaniu i podsłuchiwaniu, że sceniczna prawda osiągnęła takie natężenie, iż publiczność straciła rację bytu. To prawie tak jakby teatr przestawał istnieć lub też przemieniał się w jakieś duchowe laboratorium.

Używa zatem Lupa teatru, żeby zbadać, przejrzeć człowieka podobnie jak Dostojewski używał literatury: jako narzędzia wiwisekcji. Ale w teatrze Lupy odsłania się coś więcej niż psychologia: tu człowiek w gruncie rzeczy przekracza granice swojej osobowości, żeby skonfrontować się z tym co ponadindywidualne: archetypem? sacrum? Bogiem?

Lupa najwyraźniej zaprzątnięty tematem religijnym nie odwołuje się do żadnego systemu ani żadnej ortodoksji, choć z natury rzeczy w planie symbolicznym przedstawienie "Braci Karamazow" musi odnosić się do chrześcijaństwa. To jednak w żaden sposób nie ogranicza pola eksploracji metafizycznych. Być może jest tak, że na chrześcijański paradygmat Dostojewskiego Lupa nakłada Jungowski model indywiduacji, tak czy inaczej interesuje go możliwość przeprowadzenia człowieka przez najbardziej graniczne doświadczenia po to, by przywieść go w końcu do duchowej przemiany i całościowego samopoznania.

I to właśnie decyduje o arcydzielności "Braci Karamazow" i całego teatru Lupy: w jego centrum stoi człowiek, który wytrwale usiłuje przekroczyć wszystkie swoje ograniczenia i odnaleźć inny, właściwy wymiar i wyższy sens egzystencji. To zresztą jest cecha każdej wielkiej, klasycznej sztuki. Wszystko inne to próżna zabawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji