Artykuły

Gucinku, nie odpuszczaj, walcz

- Jestem szczęśliwa, gdy ludzie pytają mnie o Gustawa. Kiedy o nim opowiadam, przedłużam mu życie - mówi Magdalena Zawadzka w rozmowie z Dorotą Wodecką z Gazety Wyborczej.

Dorota Wodecka: Nie chciała się pani umówić z Gustawem Holoubkiem. Zwróciła na niego uwagę dopiero pięć lat po pierwszym spotkaniu. Czy ujęła panią jego nieustępliwość? Magdalena Zawadzka: Byłam nastolatką, kiedy zagraliśmy razem w filmie "Spotkanie w Bajce". Po zdjęciach Gustaw z Andrzejem Łapickim zaprosili mnie na kawę. Odmówiłam. Rodzice nasłuchali się opowieści o rozwiązłości panującej w środowisku filmowym i o niepisanym obyczaju podrywaniu młodych dziewczyn. Odwróciłam się więc od panów z takim impetem, że wyrżnęłam głową w szybę w drzwiach, która rozsypała się w drobny mak. Długo nie przywiązywałam wagi do tego spotkania, ale Gustaw je pamiętał. Było ważne? - Dziś mogę powiedzieć, że nie mogło być bez znaczenia. Dla kogoś to przypadek, dla mnie pocałunek losu. Po raz drugi spotkaliśmy się na próbach do spektaklu "Życie jest snem". Pierwotnie odmówiłam udziału w nim. Miałam według mnie inną, ciekawszą propozycję. Ale dyrektor teatru przekonał mnie, że nie powinnam odmawiać roli u boku Gustawa Holoubka. Jeszcze wtedy nie dostrzegałam, że jestem przez niego adorowana. Miałam 24 lata, męża i nie miałam żadnej ochoty na flirt. Pan Gustaw Holoubek wciąż był dla mnie tylko "kolegą z pracy".

Dlaczego stał się Gustawem?

- Nie wiadomo, co się nagle dzieje, jakie siły powodują, że ludzie zakochują się w sobie. I tak, jak kobieta wie, że temu właśnie a nie innemu mężczyźnie chce urodzić dziecko, tak nagle ma się pewność, że to ta osoba jest twoją drugą połową. Nie umiem tego wyjaśnić racjonalnie, bo to nie jest racjonalne. To wyższa instancja podpowiada ciąg dalszy drogi.

Nagle więc zaczęłam zwracać uwagę na jego urok, męskość i na to, że jest przystojny. Denerwują mnie ci, którzy twierdzą, że Gustaw miał tzw. trudne warunki fizyczne. Trudne warunki fizyczne miał po wojnie, kiedy był chory na gruźlicę i ważył 49 kg przy wzroście 180cm.

Może chodzi o jego uszy?

- Mnie się te uszy też podobają!

Jak się starał panią uwieść?

- To nie ma znaczenia, bo przecież i tak wszystko zależy od kobiety. Nawet jeśli mężczyzna wykona salto mortale, a ja go nie chcę, to nic z tego nie będzie. Gustaw zaproponował mi otwartość uczuć. Pisał listy, przysyłał kwiaty do garderoby, zapraszał do kawiarni. Nie ukrywał, że stara się o mnie. Był wtedy po czterdziestce, a rozbroił mnie naiwnością chłopca. Mimo mądrości, dystansu do siebie i do wszystkiego ciągle był zdolny do zadziwienia światem i ludźmi. Dawał się porwać, do końca życia.

Nie bała się pani zostać trzecią żoną?

- Większość znajomych odradzała mi. Były to obawy, jakie mogłaby mieć Pani Dulska: duża różnica wieku, brak mieszkania i tym podobne sprawy. Dla mnie nieistotne. Oczywiście oboje baliśmy się przyszłości, ale sił dodawała nam wielka miłość. Wiele nas łączyło. W zasadniczych sprawach byliśmy zgodni. To samo czuliśmy, mieliśmy taki sam kodeks moralny i poczucie humoru. Ci sami ludzie działali nam na nerwy. Po rozwodzie zamieszkaliśmy w wynajętym pokoju. I zabraliśmy się ostro do pracy. Na szczęście nie byliśmy więźniami dóbr materialnych.

Rozwód był bolesny?

- Wyszłam za mąż jako 19-latka. Mój mąż był dobrym, kochającym mnie człowiekiem. I rozumiał, że stało się coś, na co nie ma już wpływu. Zgodził się na rozwód. Gustaw był już od roku rozwiedziony. Byłam mu wdzięczna za to, że czekał na mnie, nie wymagając, żebym jak najprędzej uporządkowała swoje sprawy. Chciał, bym podejmując decyzję, nie miała najmniejszych wątpliwości. Rozwiodłam się rok później. Czekał na mnie przed budynkiem sądu, wziął mnie za rękę i poszliśmy razem w życie, wierząc, że nigdy się nie rozstaniemy.

Większość z nas tak zakłada. A potem się rozstaje. Albo zdradza.

- Nie wiem, dlaczego miłość umiera. Dla mnie to jedno z najważniejszych uczuć, potężne, a mimo to łatwo je zabić. Miłość trzeba pielęgnować.

Co jest ważne w małżeństwie?

- Poczucie bezpieczeństwa wynikające z pewności, że druga osoba ci pomoże i nigdy cię nie zostawi. Także przyjaźń, wolność. Niezamęczanie siebie wzajemnie zbędnym gadulstwem, bo czasem wspólne milczenie znaczy dużo więcej, i nierozliczanie z czasu, który spędza się osobno. Ważne jest dawanie sobie wolności bez zaborczego wchodzenia w zakamarki duszy.

Małżeństwo to także podział ról. Kobieta powinna wyczuć, kiedy być twardą, a kiedy opiekunką. Bo nie można złożyć na partnera całego ciężaru odpowiedzialności za życie, za dom, za rodzinę. Mężczyźni lubią być silni, opiekuńczy, ale przecież są momenty, kiedy musimy przejąć stery. Ja nie jestem babochłopem. On nie znosił męskich kobiet, a ja kobiecych mężczyzn.

Kiedy pani przejęła stery?

- W stanie wojennym, gdy ówczesna władza wyrzuciła męża z Teatru Dramatycznego. Wrócił do domu upokorzony, bez nadziei, że sobie nie poradzimy, skoro stracił pracę. Powtarzałam: przestań się zadręczać, masz mnie! Mogę zamiatać ulice. Nie wiedzieliśmy, jak potoczą się losy aktorów.

Udało mi się go uspokoić. Choć zwykle to on mnie uspokajał. Zdejmował mi z głowy wszystkie zmartwienia. Wystarczyło, że pogłaskał po policzku i powiedział: głuptasie, to nie jest ważne. On mnie nauczył hierarchii ważności. Teraz wiem, co jest ważne, a co jest tylko dodatkiem, którym nie warto się nadmiernie przejmować.

Gustaw uświadomił mi, że jesteśmy tylko małą drobinką w kosmosie. Wyciszył nadmiar moich emocji.

Co pani dała mężowi.

- Pewność, że jeśli będzie trzeba, pójdę na koniec świata, by nie czuł się bezradny, osamotniony. Dałam mu też dom. Podkreślał, że pierwszy, odkąd wyprowadził się od mamy.

I dałam mu wiarę, że nie będzie się starzał. Był zawsze młody dzięki temu, że starał się dotrzymywać mi kroku. Dla niego i ja wciąż byłam młoda. Dzieliło nas pokolenie, mogłabym być jego córką i dlatego w jego oczach nie starzałam się. Myślę też, że dzięki temu, że jako pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna został ojcem naszego Jasia, życie zaczęło się dla niego od nowa.

Nauczyłam go również i tego, co on we mnie temperował, czyli entuzjazmu do przegranych spraw. Że trzeba iść do przodu mimo chwilowej klęski.

Uwielbiał kobiety.

- I bardzo się im podobał. Mnie też. Choć żartował, że mnie się nigdy nie podobał, nawet po 30 latach małżeństwa.

Co go w nich pociągało?

- Tajemnica oraz niedostępna mężczyźnie ta największa w życiu twórczość - urodzenie dziecka. Gustaw jak każdy prawdziwy mężczyzna rozumiał kobiety. Oczywiście jak w życiu jedne go wzruszały, inne bawiły, jeszcze inne denerwowały, ale szanował i kochał je za to, że są kobietami.

Nie była pani zazdrosna?

- Nie, bo nigdy nie dał mi powodu do niepokoju. Byłam dumna, że mój mąż podoba się innym kobietom. Nie można być przecież zazdrosnym o flirt towarzyski, to jeden z drobiazgów, który umila życie.

Wolność i zaufanie były podstawą naszego małżeństwa. To dotyczyło spraw wielkich i małych.

Gustaw bywał zazdrosny, ale - jak przystało na dżentelmena - nie uprzykrzał mi tym życia. Raczej przekomarzał się ze mną. Lubił żartować i nie o wszystkim mi mówił. O wielu rzeczach dowiedziałam się po latach od znajomych. Powiedzieli mi, że nienawidził podróży i spacerów. Wolał siedzieć w kawiarni i gadać. On - krzak, ja - wiatr. A mimo to zwiedziliśmy razem cały świat, wdrapaliśmy się na wiele górskich szczytów. Teraz wiem, że robił to dla mnie. Ale np. dla swojej przyjemności grał w brydża. Nie należałam do kobiet, które wiszą mężowi na plecach z nosem w kartach podczas gry. A tak robi wiele żon.

To wszystko brzmi bardzo idealistycznie.

- Nie byliśmy ideałami. Nie sposób przeżyć życie w stanie permanentnej zgody. Czasem nie zgadzaliśmy się w różnych sprawach, wówczas jedno próbowało przekonać drugie. I w efekcie znów nam fajnie było, bo myśleliśmy tak samo. Nie było poczucia wygranej czy przegranej.

Najtrudniej było z papierosami, bo nienawidzę papierosowego dymu. Kiedy wypominałam Gustawowi, że pali, śmiał się ze mnie, że jestem nudna, bo wciąż mówię o tym samym. Kiedy wypalił dziurę w podłodze, widział, że trafił mnie szlag, bo mógł spalić dom. Zrobił wtedy nieludzko zabawną, rozbrajającą mnie minę. Z tą miną patrzy na mnie ze zdjęcia przy łóżku.

Nie drażniło pani jego roztargnienie? Mężczyzna opoka, który idzie do pracy w jednym bucie czarnym, a w drugim brązowym? Albo wyjeżdża nowym autem do Krakowa, po czym kupuje bilet i wraca pociągiem, zapomniawszy o samochodzie?

- Razem byliśmy w tym Krakowie. I zamiast czynić sobie wyrzuty, śmialiśmy się z tego. My lubiliśmy to nasze roztargnienie. Ale butów pilnowałam. Prałam, prasowałam, porządkowałam dom, układałam rzeczy w szafie. Chciałam mu oszczędzić bałaganu, bo w nim nie potrafił zebrać myśli. Więc kiedy robiłam remont, to tak, by Gustawa nie było w domu. On nie ma świadomości istnienia takich codziennych konieczności. Kiedyś zapytałam, czy wie, skąd się biorą w szafie poukładane rzeczy. Uśmiechnął się, bo doskonale wiedział skąd.

Mieliście swoje rytuały?

- Gustaw nienawidził planowania. Ja bardziej realnie podchodzę do życia, muszę zaplanować chociażby urlop. Byliśmy zorganizowani przez zawód, ale bez wybiegania w przyszłość: co będzie za rok czy za dwa tygodnie. Mąż nauczył mnie, że życie samo wpisuje się w ramy.

Przywiązywaliśmy wagę do wspólnych posiłków. Dla Gucia nauczyłam się gotować, choć on najbardziej lubił kartofle i jajka sadzone. Kiedy Jasio był mały, staraliśmy się siadać wspólnie do stołu. Nie było w tym nadmiernej celebracji, ale chcieliśmy nauczyć Jasia, jakie to ważne dla rodziny miejsce.

W czasie choroby ten nasz rytuał mobilizował Gustawa do codziennego wstawania. Nie licząc wspólnych posiłków każdego dnia o godz. 17, przyjmowaliśmy gości. I znów było siedzenie przy stole z kawą i ciastem. Mobilizowałam go dzięki temu do aktywności. Powtarzałam: Gucinku, nie wolno ci odpuścić, musisz walczyć.

Musiała pani przeczuwać, że umiera.

- Wierzyłam, że nie umrze! Wierzyłam, że jeszcze z tego wyjdzie. Przecież była poprawa. Był na uroczystościach 40. rocznicy zdjęcia "Dziadów". Gustaw nie wierzył w śmierć. Nigdy nie obarczał mnie smutkiem przemijania, mimo że czuł się więźniem ciała, nienawidził choroby i ubezwłasnowolnienia. Podkreślał: Magusiu, nie musisz chorować razem ze mną.

Którego Gustawa najczęściej pani wspomina?

- Każdego, bo każdy był moim Guciem. I tego, gdy go poznałam, i tego starszego w marynarce w pepitkę z okładki jego "Wspomnień z niepamięci", które ciągle czytam.

I schorowanego starszego pana, którego proszę, by pokonał chorobę, a ja dodam mu swoich sił. Kocham go każdego, bo każdy mi się podoba. Ciągle go widzę. Nie ma dnia, bym nie żyła wspomnieniami. Gustaw był, jest i będzie drogowskazem w moim życiu.

Czy po 39 latach znajomości i 35 małżeństwa czuje pani misję wdowy - strażniczki pamięci Gustawa Holoubka?

- Nie znoszę słów: wdowa, misja, strażniczka pamięci. Jestem szczęśliwa, kiedy ludzie pytają mnie o niego. Kiedy o nim opowiadam, przedłużam mu życie. Mogę zawsze karmić się wspomnieniami i być z nim. Mimo żałoby z każdym dniem coraz bardziej czuję jego bliskość. Dla mnie Gustaw nie odszedł. Pozostał we mnie i w naszym synu na zawsze.

Gustaw Holoubek o kobietach

Nie wiem, kim one są, i nie chcę tego dociekać. Czy sublimacją szczególnej interesowności, która każe im domagać się dla siebie przywilejów niezbędnych dla ich twórczości, twórczości niezwykłej, wzniosłej i dramatycznej, nam, mężczyznom, obcej, całkowicie odebranej, której owocem jest urodzenie człowieka? Czy ta najprostsza przesłanka, tak prosta, jak prosta jest sama natura, nie wyjaśnia wszystkiego, co dla nas jest w nich niezrozumiałe, począwszy od braku logiki, dzikich kaprysów, nieoczekiwanych decyzji, na wierności czy zdradzie skończywszy. Czy też są kimś innym. Tworem niezwykłym, demonicznym, prowokującym propozycją rozkoszy i niczym więcej. Istotami, których tajemnicy nie wolno dociekać, ale trzeba przyjąć ją bez zastrzeżeń i tylko odpłacać za ich obecność poddaniem i służalczością. Nie wiem. Dotychczas nie wiem. Do tego stopnia nie wiem, że gdyby mnie ktoś zapytał, jak ona, ta moja dziewczyna, wygląda, ta dawna i ta obecna - nie umiałbym odpowiedzieć.

Gustaw Holoubek o tzw. przeżywaniu

Jestem przekonany, że spekulowanie emocjami albo - ładniej - kontrolowanie siebie w ujawnianiu uczuć jest nie tylko możliwe, ale konieczne. To proces podobny do kształcenia siły woli, do wmawiania sobie wstrzemięźliwości. Argumenty przemawiające na korzyść tego wysiłku są proste. Nie ma takiego nieszczęścia, które by nie było mniejsze od tego, które nas spotka w przyszłości. Osiągnięcie możliwości ustatkowania emocji, opanowania gry uczuć, przynosi jeszcze inną korzyść. Stajemy się w oczach innych bardziej wiarygodni, nasza obecność wśród ludzi staje się pożądana.

Cytaty za: Gustaw Holoubek "Wspomnienia z niepamięci", wydawnictwo Marginesy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji