Artykuły

"Szewcy" Witkacego

Już dawno nie było w Warszawie tak urodzajnego lata teatralnego. Serię znaczących - dla całego sezonu i nie tylko warszawskiego - przedstawień rozpoczął w czerwcu Teatr Narodowy widowiskiem "Tragedyja o Bogaczu i Łazarzu". A potem aż dwie premiery w Teatrze Współczesnym: "Potęga ciemności" Tołstoja i "Coctail party", Eliota, "Faust" w Polskim i wreszcie "Szewcy" Stanisława Ignacego Witkiewicza w "Ateneum".

To - po kaliskiej realizacji Macieja Prusa i głośnym już, krakowskim przedstawieniu Swiniarskiego - trzecia prezentacja tej "naukowej" sztuki ze "śpiewakami" w trzech aktach".

Podobnie jak we wszystkich swych sztukach, Witkacy kompromituje w "Szewcach" wszystko i wszystkich. To "wszystko", te przedwojenne ruchy polityczne - od skrajnie lewicowych PO skrajnie prawicowe. Zaczyna się od faszyzującej formacji "demokratyczno-liberalnej", którą uosabia w sztuce prokur Robert Scurvy, późniejszy minister w rządzie faszystowskim (arcymądrze tu obsadzony Roman Wilhelmi, który ukazał kilka interesujących, masek tej kolejno rosnącej a następnie kurczącej się nicości) poprzez rządy faszystowskie wodza "Dziarskich chłopców" Puczymordy, który po upadku tego reżimu skwapliwie ofiaruje równie skwapliwie przyjęte usługi kolejnym rządcom zasłaniającym się lewicowymi hasłami (Zdzisław Tobiasz) aż po karykaturę "rządu ludowego" - najpierw w wydaniu majstra szewskiego Sajetana Tempe (Marian Kociniak), potem w propozycji jego czeladników (Władysław Kowalski i Andrzej Seweryn) i wreszcie w "poprawionej" wersji dyktatury Hiper-robociarza (Bogusz Bilewski), który jest tylko szyldowym figurantem nieobecnych w przedstawieniu a ważnych dla ideowej pointy sztuki "towarzysza X i towarzysza Abramowskiego".

Kompromitacji ideowej wymienionych "przywódców" towarzyszy kompromitacja ich jako mężczyzn, wszyscy bowiem ulegają pokusom Wszechbabia czyli Księżny Iriny Wsiewołodowny Zbereźnickiej-Podberezkiej (Elżbieta Kępińska).

Przy kolejnej kompromitacji programów, postaw ludzi mówi się też na scenie sporo rzeczy słusznych a reżyser wyakcentowuje i wyostrza te właśnie wszystkie teksty, dialogi, które mogłyby wskazywać na jakaś prawidłowość w historycznym rozwoju społeczeństw oraz brzmiałyby dla współczesnego widza akceptujące. Hej. hej! - jak mówi majster Sajetan. Rzecz w tym, że ci co mówią, rzeczy słuszne, są dostatecznie przez autora skompromitowani i ośmieszeni, trzeba by więc przekazywać te kwestie w cudzysłowie Witkacowskiej groteski i "upychać po kątach" raczej niż eksponować.

Styl i klimat spektaklu mąciła i zamazywała Elżbieta Kępińska, błędnie obsadzona w roli księżnej Iriny. Niewiele jest u nas aktorek, które potrafią wzruszać widza - do nich należy Kępińska. W jej osobowości artystycznej przeważają zdecydowanie tony szlachetne, jest w niej wzruszająca kruchość, jest zwykłe po ludzku bijące serce. Artystka zadaje sobie wiele trudu, by zadać gwałt swej osobowości, a że jest wytrawną aktorką, więc miała kilka scen trafnych, "siedzących": w Witkacym i w przedstawieniu Prusa. Ale tylko właśnie kilka scen. Tam gdzie Irina ma być kiczowato perwersyjna. Kępińska jest siostrzano-macierzyńska. Za plecami Kępińskiej widziałem przez cały czas tej roli Annę Ciepielewską. Poza tym obsada była arcytrafna, a spektakl zrobili - obok reżysera przede wszystkim Marian Kociniak, Władysław Kowalski i Roman Wilhelmi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji