Nie przedobrzać
Nie tak dawno temu pisałem był w "Perspektywach" o wykopaliskach dla repertuaru teatralnego. Bywają one różne, rewelacyjne albo i tandetne. Nie są fundamentem repertuaru w żadnym teatrze, ale mogą być jego ozdobnym ornamentem, efektownym nadprogramem. Gdy przed iluś tam laty Stanisław Hebanowski odgrzebał wartościową sztukę Piotra Choynowskiego "Ruchome piaski" - ileż było radości i krzyku!
Z winy - no cóż, tak to trzeba nazwać - z winy teatru przeszło prawie bez wrażenia wznowienie zapomnianej sztuki Karola Irzykowskiego "Dobrodziej złodziei", zaprezentowanej w teatrze Studio. A szkoda, bo i to odkopanie mogło się stać wydarzeniem teatralnym. Przyszło w samą porę. Oczyszczanie z pleśni teatru dwudziestolecia - i wcześniejszego, z okresu modernizmu - jest w pełnym toku. Widzowie są ciekawi i Przybyszewskiego, i Peipera.
Józef Szajna w Studio sięgnął po "Dobrodzieja złodziei", sztukę, o której wielu wiedziało, ale nikt jej nie znał. Irzykowskiego ceni dziś wielu wyżej niż Boya, podoba się jego pryncypialność, zachęca teoretyzowanie, nie odstrasza ciężki styl autora "Lżejszego kalibru". Irzykowski miał różne cechy niesympatyczne: był zrzędny, przekorny, zawistny (ach, jak zawistny!), miał jednak jako krytyk zawsze wiele do powiedzenia. Czasem rzeczywiście więcej niż felietonowy Boy. Ale Irzykowski łaknął sławy nie tylko krytyka. Imał się najróżniejszych gatunków literatury. Któż nie wie, że napisał eksperymentalną powieść "Pałuba", że pisał wiersze i sztuki teatralne? Niestety, wiersze były liche, a takie na przykład "opowiadanie fantastyczne", zatytułowane "W przestrzeniach czasu" i wydane przezeń - co prawda pod pseudonimem Jerzy Kowski - to był po prostu żenujący, kompromitujący kicz. Ale może dramaty były lepsze? "O Ryczywole zamilczać wolę". Z jednym wszakże wyjątkiem: "Dobrodzieja złodziei".
Ta groteska jest poniekąd prekursorska, jak "Pałuba". Czy więc także martwo urodzona? "Dobrodzieja złodziei" odtrącono przed pierwszą wojną. A po wojnie przyszedł Witkacy - czymże były igraszki i paradoksy Irzykowskiego wobec odkryć autora "Metafizyki dwugłowego cielęcia?!" Co więc mogło się ostać po drugiej wojnie? A jednak wydobyta z głębi szuflady ta sztuka okazała oblicze bystre, zjadliwe, godne teatralnej konfrontacji.
Irzykowski napisał był również, w roku 1923, "Uwagi o tzw. upadku twórczości dramatycznej w Polsce". Był zdania, że upadku nie ma, a trudności wywołuje supremacja teatru nad autorem, która autorów zniechęca. Przeczuł biedak Szajnę. Lubiał się skarżyć na swój pech, i czasem miewał rację. "Dobrodziej złodziei" jest inteligentną, by nie rzec: mądrą satyrą; lecz z przedstawienia w Studio to nie wynika. Zgubiły się treści i myśli sztuki, drwiące żarty przepadły w akrobatycznych rebusach i szumiącym ruchu dla ruchu. "Dobrodziej złodziei", zagrany w Studio tak, jak grywa się tam Witkacego i Kajzara, jest żartem Szajny, żartem, który nie znalazł uznania, bo przede wszystkim niecierpliwi. Trudno się zorientować czy zagrany drwiąco, ale realistycznie wytrzymałby próbę sceny. W każdym razie nie wytrzymuje jej w próbie Szajny. Nie słuchamy słów, nie układamy ich w ciąg logiczny, bawią nas tylko pomysły Szajny, ekiwoki i pląsy aktorów, manipulacje z rekwizytami, maszyną do szycia, sznurem, poduszkami, lampami, ech, życie... Niektóre i niektórych bawi męski striptis - w programie - teatralnym cytuje Szajna dziesięciu krytyków włoskich, którzy zachwycili się jego "Dantem" i dali temu wyraz w tekstach pełnych rozanielenia. "Dobrodziej złodziei" to lżejszy kaliber, ale stylizacja podobna, mogę więc sobie wyobrazić, jakie u pomienionych krytyków wzbudziłaby zachwyty i ta inscenizacja. Ja się natomiast martwię, że po doświadczeniu w Studio inny teatr nie zechce sięgnąć po "Dobrodzieja". A może jednak da się kogoś namówić do repliki? Warto spróbować.