Artykuły

[Gdy po raz pierwszy...]

Gdy po raz pierwszy wystawiono w Polsce sztukę Samuela Becketta "CZEKAJĄC NA GODOTA" (195T r.), jej autor był jeszcze pisarzem awangardowym, enfant terrible współczesnej literatury europejskiej. Gdy oglądaliśmy spektakl telewizyjny Studia Współczesnego. (4 IV br.) patrzyliśmy już na dzieło klasyka, laureata Nagrody Nobla (1969 r.), dzieło o którym krytycy piszą, że otworzyło nową erę w historii teatru światowego. Sztuce Becketta, jednej z najsławniejszych, jakie napisano w ostatnim ćwierćwieczu, poświęcono na całym świecie tysiące artykułów i esejów. Jej zwięzłość, posuniętą do ostatecznych granic oszczędność ekspresji, przy wielowarstwowej, bogatej treści filozoficznej, stwarza okazję do wielorakich interpretacji i wykładni myśli autora.

Najczęściej pisze się o "Godocie", że jest to dzieło pełne pesymizmu, manifestacja egzystencjalistycznej filozofii francuskiej. Krytycy wiodą spór o to, czy są w "Godocie" antrakty optymistyczne. Ilu krytyków, ilu reżyserów - a myślę, że również ilu widzów - tyle spojrzeń na to dzieło, różniących się znacznie od siebie.

Maciej Prus, któremu powierzono reżyserię telewizyjnego "Godota", nie miał więc łatwego zadania, pragnąc narzucić milionowej widowni swoją wizję utworu. Przedstawiciel najmłodszego pokolenia reżyserów pokazał nam "Godota" w postaci surowej, zagęszczając ciemne barwy sztuki aż do czerni. Brak ml było w tym spektaklu Beckettowskiego humoru, ironii. "Bez owej ironii - pisał kiedyś jeden z krytyków - chwilami rozmyślnie wulgarnej, nawet brutalnej, bez owego śmiechu, który w teatrze Becketta działa jak odtrutka, czytelnik czy widz odchorowałby może tak ogromną proporcję pesymizmu".

Prus stuszował, wyciszył wszystkie Beckettowskie klownady. Nawet Wiesław Michnikowski (Estragon) stracił w tej koncepcji całą swoją siłę komiczną. Znakomicie jednak grał płaczliwego skazańca losu. Najciekawszą postać stworzył Zbigniew Zapasiewicz. Jego Vladi był pełen godności ludzkiej i skupionej mądrości. Wysunął się na plan pierwszy przed Estragona. Takie ustawienie tej postaci jest chyba najwłaściwsze.

Wątpię bowiem, czy spór o to, jak w "Godocie" kształtują się proporcje między optymizmem a pesymizmem, jest sporem istotnym. Myślę, że najważniejszy jest apel Becketta do widza, zawarty w myśli, którą można by określać w ten sposób: "Jeśli już nie możesz zmienić swego losu, to przynajmniej, czekając na jego spełnienie, zachowaj ludzką godność". Pamiętać przecież trzeba, że "Godot" napisany został w 1946 r., bezpośrednio po zakończeniu II Wojny Światowej. Beckett, który brał udział we francuskim ruchu oporu, zawarł w tej sztuce swoje doświadczenia z okresu "wielkich pieców". Nie można sztuki zrozumieć, nie biorąc tego pod uwagę.

Spektakl "Studia Współczesnego TV", który nadany był w p. 2 wyróżniał się wysokim poziomem aktorstwa. Obok Michnikowskiego i Zapasiewicza wystąpili Roman Wilhelmi (Pozzo) i Marian Kociniak (Lucky). Stylizacja Chłopca (Krzysztof Wakuliński) na anioła, wysłańca niebios, nie była najszczęśliwszym pomysłem reżyserskim. "Godot" dzieje się na ziemi i nic wspólnego ze światem pozagrobowym nie ma. Nie przekonała mnie również scenografia Zofii Wiercińskiej. Pagórek nasuwający skojarzenia z Golgotą, dolna część drzewa (krzyża?), pod którym stoi w pierwszej scenie Vladi, rozkrzyżowując ramiona - wszystko to stwarza atmosferę aluzji do pojęć, nie mających, jak sądzę, wiele wspólnego ze sztuką Becketta. "Czekając na Godota" nie jest bowiem na pewno współczesną wersją "Misterium Męki Pańskiej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji