Artykuły

Opluci (1)

O smaku sukcesu w Polsce pisze w specjalnym felietonie dla e-teatru Michał Zadara

Dzisiaj rano rozmawiałem przez telefon z Pawłem Demirskim, dramatopisarzem.

Nie jest ci przykro po tekście Bończy-Szabłowskiego z "Rzeczpospolitej" - pyta on, nawiązując do recenzji sprzed kilku dni, w której Pan recenzent Bończa-Szabłowski opluł i jego i mnie.

Nie - mówię ja - już raczej mi nie jest przykro po takich tekstach. Już się chyba przyzwyczaiłem.

A mi jednak jest przykro - mówi on.

Przypomina mi się w takich sytuacjach - mówię ja - historia Brunona Jasieńskiego. Jasieński mianowicie zdecydował się na emigrację po tym jak Stefan Żeromski opluł jego poezję na łamach jakieś ważnej publikacji, może nawet "Wiadomości Literackich". Żeromski napisał, że poezja Jasieńskiego jest niesmaczna i zła, że - co więcej - zagraża całemu językowi polskiemu. Zamiast poczuć się dowartościowany - w końcu najważniejszy polski pisarz zjechał go na łamach ważnej publikacji, może nawet "Wiadomości Literackich" - że w związku z tym jego poezja uderza w samo serce establishmentu, którego tak nienawidził, to Jasieński się obraził i wyjechał do Paryża. Wyszedł na tym, jak wiadomo, źle i źle na tym wyszła cała polska kultura. Gdyby się nie obrażał, mielibyśmy jeszcze kilka niezłych dzieł pisanych po polsku, a nie po francusku czy po rosyjsku. Jasieński by pewnie zginął tak czy siak, tylko nie w Moskwie z rąk komunistów, ale w Polsce z rąk faszystów.

Czyli mówisz - mówi Demirski - żebym się nie obrażał i nie wyjeżdżał?

Tak mówię - mówię ja - aczkolwiek z drugiej strony to Bończa-Szabłowski to jakby nie patrzeć jednak nie jest żaden Żeromski.

Masz rację - mówi Demirski - tylko co zrobić z tym niesmakiem?

Na tym rozmowa nasza się skończyła. Ale myślałem jeszcze o tym niesmaku. Że mimo to, że się przyzwyczajam do bycia oplutym, to jednak za każdym razem jest mi przykro i często myślę o tym, czy by się przypadkiem nie obrazić. Ale nie obrażam się, bo jeszcze skończę jak Jasieński, rozstrzelany w Moskwie, albo w wannie w New Jersey z torbą plastikową na głowie, jak Jerzy Kosiński. To jednak wolę być opluwany w Polsce.

Ale jednak - nie ma co ukrywać - doświadczenie sukcesu w Polsce to jest przede wszystkim nieprzyjemne uczucie ciągłego bycia opluwanym. To jest widok kolegów i recenzentów wzdychających na spektaklach, wijących się z niesmaku, wychodzących w przerwie albo przed przerwą. I wiem, że nie ja jedyny mam to uczucie - Marcin Świetlicki napisał chyba pięć wierszy na temat różnego rodzaju bycia oplutym. I co z tego, że "pewnego dnia/ to miasto należało do mnie," skoro tego momentu się nie doświadcza, bo właśnie wtedy mgła się robi od tego plucia największa.

I oczywiście - bycie oplutym nie daje satysfakcji, ponieważ nie jest gwarancją sukcesu. Opluwani są i dobrzy i źli artyści. Opluci zostali nie tylko Świetlicki, Jasieński czy Mickiewicz, ale też cała masa nieznanych poetów - którzy może wyrośliby na dobrych poetów, gdyby nie to wszechobecne, namiętne i ostentacyjne plucie.

Na przykład: znajoma reżyser była wychwalana po tym, jak zrobiła ciekawy spektakl w małym mieście. Później w dużym mieście zrobiła bardzo porządny spektakl i została opluta. Przez dyrekcję teatru, przez krytyków i przez kolegów. Nie wiem, czy stała się silniejsza przez to opluwanie. Chyba raczej się zdezorientowała. Skoro po pierwszym spektaklu było mniej plucia, to może ten pierwszy był lepszy? Ale oczywiście tak nie było. Drugi był lepszy - i został tym bardziej opluty. Nie wiem dlaczego tak jest i ta niewiedza mnie smuci.

Nie chodzi mi tu o każdy rodzaj krytyki - która opisując dane dzieło sztuki, głosi, że coś nie działa lub nie śmieszy, lub nie jest piękne. Krytyka mnie interesuje i biorę na poważnie to, co ci ludzie piszą. Może dlatego tak boli. Chodzi mi o całościowe negowanie pracy lub postawy danego człowieka: że to oszust, że hochsztapler, że amator, że gówniarz, że niedokształcony, że za pracowity, że leniwy, że nic nie rozumie, że ręce opadają, że wszystko ukradł od Niemców, że robi to tylko dla pieniędzy, że za rok będzie tylko w trzeciorzędnych teatrach pracował. Po pewniej dawce takich splunięć trudno wytrzymać i chce się wyć. Staram się trzymać prosto, ale czasami już brakuje siły.

Słynna implikacja Nietzschego głosi, że "to, co nas nie zabije, nas wzmocni". To jest prawda, i staram się o tym pamiętać, gdy myślę o tych, co plują. To przecież nie powinno boleć, przecież jestem silniejszy od nich. Ale jest też - jak to się ładnie nazywa w logice - kontrapozycja(*) tej implikacji Nietzschego. I jak wiemy z logiki, jeśli implikacja jest prawdziwa, to jej kontrapozycja też jest prawdziwa. A ta brzmi tak: "to, co nas nie wzmocni - nas zabije."

(*) PS: W logice jest tak: implikacja "jeśli A, to B" ma różne przetworzenia. Kontrapozycja implikacji "jeśli A, to B" brzmi: "jeśli nie B, to nie A." Nie wiedziałem, jak to się fachowo nazywa po polsku (wiedziałem, że po angielsku contrapositive). Zadzwoniłem w tej sprawie do trzech filozofów po Uniwersytecie Warszawskim i dopiero trzeci z nich, po zajrzeniu do internetu mi powiedział, jak to się po polsku poprawnie nazywa. Z tego wyciągam wniosek, mówiąc uprzejmie, że po szkole lwowsko-warszawskiej zostało tylko wspomnienie. "I bardzo dobrze," dodał filozof, który mi podał odpowiedni termin.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji