Artykuły

Z mitem na ty

Dziś w Związku Radzieckim każdy zna Włodzimierza Wy­sockiego. Zna i chce znać. Bo znać wypada. Znać Wysockie­go, obcować z Wysockim, cyto­wać Wysockiego, o Wysockim opowiadać kibicować Wysockie­mu... To się dzisiaj opłaca, to nawet daje profity... Wysocki się już nie odezwie, nie sprostuje, nie huknie z estrady, nie wy­śmieje... Wysockiego nie ma już od lat ośmiu. Nie ma, a jego każ­de następne urodziny są coraz bardziej huczne. Pojawiają się książki, których za życia nie mógł się doczekać. Wychodzą płyty w milionach egzemplarzy, zastępu­jąc konspiracyjne, zdarte taśmy. Patos zaś "akademii ku czci" za­kłóca przejmujący szelest wyjmo­wanych zza pazuchy dokumentów.

Dokumentów zachrypniętych, jak głos Hamleta, pytającego przy­byłych na Tagankę przyjaciół; "Być albo nie być".

Wysocki odpowiadał zawsze z akcentem na "być". Być na prze­kór wszystkiemu. Być sobą. I tylko sobą. I iść do przodu. Z głową wyprostowaną. Dlatego stał się idolem młodzieży radziec­kiej, która jeszcze w momencie jego pogrzebu, zajęta była Olim­piadą. Dlatego stał się wzorem dla tych, którzy nie dostrzegli, że Mistrz Życiowego Maratonu opuścił już ziemską trasę, ska­żoną życiowymi rozgrywkami. Dlatego też stał się wyrzutem sumienia zadowolonych jego na­głym odejściem: tych, którym sprawiał tyle kłopotu samą swoją obecnością.

Ale dziś i oni poznali się na Wysockim. Szybko dołączyli do pochodu. Założyli żałobne opaski na ręce. Ubrali pogrzebowe stro­je. Przestroili swoją nienawiść na uwielbienie. Dokonali - jak powiadają - rozrachunku z sa­mymi sobą. I znowu dreszcz sa­mouwielbienia wstrząsnął ich ra­mionami. Mają rację, bo zdążyli. Bo "załapali się na idola". Stali się bojownikami pieriestrojki, a na sztandarze wymalowali... Wy­sockiego.

Kiedy wchodzi się do foyer kra­kowskiego Teatru "Bagatela" uwagę przykuć muszą ustawione akademijnie rzędy zwyczajnych krzeseł. Zdziwieni widzowie, przyzwyczajeni tu od lat do sce­nicznego "pudełka" początkowo przejść usiłują dalej. Ale na próż­no. Teatralna obsługa wskazuje im drewniane, składane siedzisko, a przy okazji funkcjonariusz w mundurze stara się ich wylegity­mować. Na balkonowych scho­dach rozsiedli się młodzi ludzie, przypominający swymi "ciucha­mi" polskich kontestatorów lat 60-tych. Niektórzy z nich snują się po sali, trójka zaś skupiła się wokół usiłującego złapać odpo­wiedni akord gitarzysty. Typowy bałagan przed uroczystością nik­nie dopiero wraz z przygaszeniem świateł. Wtedy też czytelną staje się intonowana melodia. To je­den z songów Wysockiego. "Aka­demię ku czci" rozpoczyna me­chaniczny wyjazd prezydium, po­jawiającego się na szczycie scho­dów! Zasiadają w nim: Przewodniczący Prezydium (Bogdan Grzybowicz), Weteran Wszyst­kich Możliwych Wojen (Ra­fał Czachur) i oficjalny przed­stawiciel młodego pokolenia - Młody Śliczny (Leszek Pniaczek). Każdy z nich osobno i wszyscy razem - uciszając niesforną grupę Młodych - zadeklaruje po chwili swoje "długoletnie uczu­cie" do Idola, Bohatera Akademii. Zasiądzie też do swoich instru­mentów ubrana wieczorowo gru­pa muzyków. Po "deklaracjach Hołdu" czas na "referat, podkre­ślający Wkład w Dzieło Odnowy". Puszcza się w ten sposób upupia­jący mechanizm przyprawiania "gęby". Już wkrótce okazuje się, jakim to "szczęśliwcem za życia był Włodzimierz Wysocki, znako­mity aktor, uznany poeta, najpo­pularniejszy piosenkarz, uwielbiany przez tłum i doceniany przez władzę". Zdarzyło się wprawdzie, żemiał przejściowe kłopoty i trudności..., ale któż ich w naszym kraju, wykuwają­cym w trudzie nowy ład i po­rządek, nie miał." Naukowe ana­lizy "zasług dla..." przeplatane są "tęsknymi wspomnieniami". Wy­socki jawi się "arką przymierza", a jego, postawa to symbol two­rzącej się "idei porozumienia".

Ale jest jeszcze grupa młodych, której już nie da się uciszyć. Każ da "nowomowa" urzędnika-oficjela otrzymuje swą życiową "przebitkę". Rysunek, kawałek partytury, niewydrukowana nig­dy zwrotka, nieprzyjęte podanie, zapisek na restauracyjnej serwet­ce - to są te wota, które jak ta­lizmany, przechowują Młodzi. W tej fali oficjalnej hagiografii oca­lić trzeba prawdziwe rysy Arty­sty, który zaryzykował i zwycię­żył. Co więcej, z nimbu który tworzą Człowiekowi niedawni je­go wrogowie i nieprzejednani przeciwnicy, odcedzić się musi. (jeśli słowa coś znaczyć jeszcze mogą) ten podstawowy sens, jaki sprawił, że linia artystycznego męczeństwa Bułhakowa - Maja­kowskiego - Meyerholda - Pa­sternaka - Wysockiego ma swój "ponadhistoryczny" sens. Pieśń Wysockiego sama sobie absolut­nie wystarcza, ale cały "szlam", jakim została otoczona, trzeba wyrzucić - tam gdzie się zebrał.

Łatwo jest dziś uczestniczyć w | "pieriestrojce" powiada autor spektaklu Stanisław Nosowicz, znakomicie poprzez swe moskiew­skie studia czujący klimat śro­dowiska radzieckiej młodzieży. A swoim spektaklem-nie spektaklem przypomina znaną nam wszyst­kim, ale zbyt często zapominaną prawdę, że koniunktura nie ma jednej twarzy, że zobaczone jesz­cze przez Gogola "świńskie ryje" nosić mogą ludzie obydwu zwalczających się obozów: betonowej konserwy i hochsztaplerskiej awangardy, że "rewolucyjność" może być takim samym pustosło­wiem, jak "troska o ład i po­rządek".

Dojrzałość to największy atut Młodego Spektaklu "Bagateli". Obok Pniaczka tę grupę wiekową, przypominającą "wejście smoka" wykształconej w Teatrze STU Grupy proscenium" w końcu lat 60-tych, reprezentują Dorota i Krzysztof Bochenkowie, Euge­niusz Dykiel, Artur Dziurman i Janusz Gałka. Udało się im wszystkim przepoić spektakl ża­rem własnych marzeń, a w zde­rzeniu ze "starymi" (obok Grzybowicza i Czachura - Piotr Różański w roli "rozwalającego" spektakl malkontenta) przekonać, jaką siłę może mieć zwyczajny teatralny wieczór. Obowiązuje ich przecież wypisany na afiszu tytuł: "Wysocki - ze śmiercią na ty". Mit i jego realność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji