Artykuły

Śląska i Amerykanie

Gdyby mnie ktoś zapytał, co jest obecnie największym wydarzeniem teatralnym Warszawy, odpowiedziałbym bez wahania: "Don Carlos" Schillera w Teatrze Ateneum, a w nim wielka kreacja Aleksandry Śląskiej w roli Elżbiety de Valois. Piszą o tym z tym większą satysfakcją, że od dawna już nie oglądaliśmy znakomitej artystki w roli tak bardzo odpowiadającej jej predyspozycjom, jej urodzie i jej mistrzostwu w sposobie podawania wiersza. Nawiasem mówiąc, dramat grany jest w nowym, bardzo pięknym przekładzie Zbigniewa Krawczykowskiego, o wiele bliższym schillerowskim nierymowanym jambom niż ostatni, jakim dysponowaliśmy, przekład Iłłakowiczówny. Śląska rozpoczyna sztukę, nerwowo biegając po scenie, i to rozbieganie początkowo nieco dezorientuje widza, zanim nie pojmie - co zresztą następuje niemal natychmiast - w juką harmonią, układają się owe na pozór tylko nieopanowane, a w rzeczywistości najkonsekwentniej obliczone ruchy artystki z wypowiadanym tekstem. Sceną tą dramat zaczyna się od razu z wysokiego tonu, a brzmi tak potężnie, że skłonny jestem nawet wybaczyć reżyserowi, iż skreślając początek oryginalny, pozbawił nas owego słynnego pierwszego zdania o "skończonych już pięknych dniach Aranjezu", zdania, które stało się przysłowiem. Skreśleń zresztą jest dużo, ofiarą ich padają nie tylko cale sceny, lecz i drugorzędne postaci oryginału, w sumie jednak dramat na tym nie traci, a nawet zyskuje na zwartości i wyrazistości naczelnego problemu: tyranii i bezowocnej z nią walki. Bezowocnej, jakkolwiek w uczucia widowni, oglądającej wprawdzie w finale Filipa II, korzącego się przed Wielkim Inkwizytorem i wydającego w jego ręce własnego syna, infanta Carlosa, mimo wszystko silniej zapada dramatyczna rozmowa z królem markiza Posy, zakończona okrzykiem: "Daj nam wolność myśli!...", a przede wszystkim - wspaniała gra Śląskiej, ukazująca nie tylko udrękę niespełnionej miłości, lecz także - a może najbardziej przejmująco - bunt wobec triumfującej przemocy. Wątek historyczno-polityczny dramatu uwydatnia się zatem - zgodnie zresztą z zamysłem poety - przenikliwiej chyba niż tragiczny wątek miłosny. Śląska jest zachwycająca. Coraz rzadziej ostatnio widujemy w teatrze jak dojrzałe mistrzostwo, tak absolutną wirtuozerię aktorską, odnajdującą nieomylnie każdy odcień uczucia, punktującą bez nacisku, a przecież bezbłędnie każdą myśl i dla każdej z nich dobierającą wyraz najwłaściwszy: Coraz rzadziej też słyszymy tak mówiony wiersz. Bogactwo środków aktorskich, w tym spojrzeń, gry twarzy, gestu - jest w tej kreacji oszałamiające. Oglądamy na scenie prawdziwą królową Hiszpanii, a równocześnie prawdziwą, kochającą, cierpiącą, lecz prowadzącą zarazem skomplikowaną i, niebezpieczną grę polityczną - kobietę.

Przy kreacji tej gasną inne role, nawet tak wybitne jak Filip Jana Świderskiego, nawet tak dobre jak markiz Posa Romana Wilhelmiego. Cały zresztą spektakl grany jest świetnie l obsadzony trafnie (choć w roli księżniczki Eboli wolałbym drugą wielką aktorką tego teatru - Elżbietę Kępińską). Nie jest winą zespołu, że nie dosięga wyżyn, na jakie wzniosła się Śląska. Bo to są wyżyny zawrotne. Przyznać trzeba, że młody reżyser Maciej Prus, ciekawie inscenizujący już kiedyś na te) scenie "Peer Gynta", zrehabilitował się tym "Don Carlosem" za swych nieudanych "Szewców" Witkacego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji