Artykuły

Czy można uratować "Don Carlosa"?

Kiedy młody Fryderyk Schiller pisał "Don Carlosa". Europa drżała, w przededniu rewolucji francuskiej. Pod maską szesnastowiecznej Hiszpanii, ze zmodyfikowanymi zresztą rysami historycznymi, wyraził zapały wolnościowe swojej epoki - zarówno w sferze uczuć jak i polityki. Wyraził je z gwałtownością młodości i jaskrawością ówczesnych konwencji literackich. Wszystko nastrojone jest tu na najmocniejszy ton, wyciągnięte na najwyższy piedestał: miłość, przyjaźń, ofiarność, nienawiść. Postacie ociekają szlachetnością albo toną w plakatowej czerni. Wzniosłość, patos, retoryka... Toczą się tyrady, płyną potoki wielosłowia. Ta olbrzymia kolubryna dramatyczna wydaje się w środkach wyrazu bardzo obca wrażliwości dzisiejszego widza. W dodatku teatr zwykle ulegał pokusom pompy historycznej, gubił się przepychu dekoracji i kostiumów, nudził nieznośną operowością dramatu rodziny królewskiej.

A jednak w "Don Carlosie" jest kilka scen z wielkiego teatru, kilka postaci zastanawiających. Jest też nurt dramatyczny, który może poruszyć widzów. Słynny okrzyk markiza Posy: "Daj nam wolność myślenia!" wywoływał oklaski na widowni w różnych okresach i różnych krajach. W hitlerowskich Niemczech "Don Carlosa" nie grywano, ładunek ideowy tego bardzo staroświeckiego dramatu wydawał się niebezpieczny.

Maciej Prus w "Ateneum" obszedł się nie tyle, z bogactwem co z nadmiarem "Don Carlosa" w sposób bezlitosny. Przede wszystkim skrócił dramat chyba o połowę, z dwudziestu osób, jakie widnieją w spisie oryginału, pozostawił tylko dziewięć. Skondensował całość eksponując wątek polityczny, z wątku rodzinnego zostawił tylko to, co konieczne dla zrozumienia intrygi. Nadał przedstawieniu ascetyczny kształt zewnętrzny.

Scena jest całkiem pusta. Jedynie w tle wznosi się potężny mur pęknięty przez pół na całą wysokość (scenografia ŁUKASZA BURNATA), przez szczelinę wchodzą i wychodzą postacie dramatu. Tworzy to razem sugestywny obraz, który współgra z całością przedstawienia. Niestety, kostiumy są nieładne, mają niefortunnie dobrane kolory, nie sprzyjają też urodzie pań. Na pustej scenie aktorzy zjawiają się wpół baletowych ruchach, każdy z nich ma jakby sobie przynależne figury: Królowa Elżbieta ukazuje się w zwiewnych pląsach. Don Carlos w gwałtownych skokach i rzutach. Książę Alba w ciężkich a Ojciec Domingo przyczajonych krokach itd. Także dialogi odbywają się w wyrazistym ruchu, skomponowanym odpowiednio do treści poszczególnych scen. Jaskrawość dramatu jest przygaszona, tylko od czasu do czasu rytm przedstawienia wybija mocniejsze akcenty, jakby dla przypomnienia, że to przecież Schiller. Przede wszystkim jednak idzie o wydobycie zawartości myślowej a nie uczuciowej dramatu. Oto król Filip II - wspaniała rola Jana Świderskiego. Despota, tyran, krwawym terrorem dosięga nawet najbliższych w rodzinie, opiera się na Świętej Inkwizycji, która każdego buntownika czy krytyka władzy uznaje za heretyka wiary i niszczy go. Bóg na ziemi, z którym rozmawia się na kolanach. Ma jednak chwilę zmęczenia, i zwątpienia, w których pragnąłby znaleźć przy sobie prawdziwego człowieka. Te chwile tragicznego rozdarcia wewnętrznego Świderski pokazuje w sposób przejmujący. Towarzyszą mu podpory tronu, na których równocześnie rozsnuwa się sieć intryg: grandowie i kościół - Książę Alba i Ojciec Domingo. Stanisław Zaczyk jako Alba stwarza postać żołdaka i dworaka jakby wykutą w żelazie, tchnącą zimnym okrucieństwem. Domingo w interpretacji Jerzego Kamasa chytry, zaczajony w swej przebiegłości i obłudzie religijnej mnich, przedstawiciel Inkwizycji. Za jego działaniem stoi Wielki Inkwizytor (Ignacy Machowski), niewidomy starzec, który ukazuje się raz jeden w dramatycznej końcowej scenie z królem, odsłaniającej cały ten mechanizm polityczny: Inkwizycja, którą król miał się posługiwać jako narzędziem władzy, zapanowała nad nim. Wplątany w jej macki przed nią pada na kolana.

ALEKSANDRA ŚLĄSKA w roli królowej Elżbiety radzi sobie w stylu wielkiej tragiczki z niekonsekwencjami autora w rysunku tej postaci. Miota się miedzy miłością do pasierba a polityką, między godnością królewską a osobistymi uczuciami. Czyni to z całym swym kunsztem aktorskim, jest przy tym bardziej z Schillera (Fryderyka) niż z Prusa (Macieja). Zbyt duża zaś różnica wieku między tą Elżbietą a Don Carlosem zmienia wzajemny stosunek tych postaci i sens dramatu. Don Carlosa gra ANDRZEJ SEWERYN, z jaką przyjemnością patrzy się na rozwój tego młodego, niezwykle utalentowanego aktora, który od razu, od początku swej kariery miał szczęście przejść dobrą szkołę w tylu tak różnych, a odpowiedzialnych rolach. Jego Don Carlos jest pełen młodzieńczej, szlachetnej porywczości, a lament nad śmiercią przyjaciela utrzymany w doskonalej dyscyplinie artystycznej wzrusza prawdziwie. Z Markizem Posą najtrudniejsza sprawa - to postać najbardziej schematyczna i rezonerska, utkana z samej papierowej szlachetności. ROMAN WILHELM pokazuje go na ściszeniu, stonowaniu uczuć. Mieści się w tym przedstawieniu za cenę pewnej szarości i bezbarwności. JOANNA JĘDRYKA CHAMIEC pięknie gra księżniczkę Eboli, a MONIKA DZIENISIEWICZ wyraziście zaznacza swą obecność jako Markiza Mondecar. Na uwagę zasługują też walory jasnego, współczesnego przekładu Zbigniewa Krawczykowskiego. W sumie przedstawienie potwierdza, że Maciej Prus wyrósł na reżysera o własnym obliczu i sprawnym warsztacie. Że "Ateneum" ma zespół znakomitych aktorów. I może nawet, że "Don Carlos" jest do uratowania dla dzisiejszej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji