Artykuły

"Orfeusz przybył z Krakowa..."

Tymi słowy rozpoczyna swoją recenzję z występu krakowskiej Opery krytyk "Rheinische Post", p. Erich Krautmacher. Opera nasza na swym kolejnym tournee w Szwajcarii i RFN wystawiła bowiem "Orfeusza i Eurydykę" Głucha. I p.Krautmacher, wspominając poprzednie tournee zespołu krakowskiego (wówczas z "Potajemnym małżeństwem" Cimarosy), pisze w dalszym ciągu: "Już wtedy z głębokim respektem należało ocenić muzyczne możliwości tego zespołu, a zwłaszcza dyrygentkę Ewę Michnik. Przy Glucku potwierdziło się to w pełni. Orkiestra i chór zachwycały precyzją i muzykalnością. To samo można powiedzieć o przygotowaniu solistów''.

Właśnie, solistów. Należy wyjaśnić, że Orfeusz przybył z Krakowa do Szwajcarii i RFN pod postaciami pięknych pań: A.Dubik, J.Rappe i D. Wermińskiej - te trzy alty na zmianę wykonywały rolę mitycznego śpiewaka, z tym, że znakomita Jadwiga Rappe wystąpiła tylko jeden raz. Partię Eurydyki we wszystkich spektaklach śpiewała K. Tyburowska, której sopran krytycy określali jako "lśniący" i "błyskotliwy", a w partii Amora zmieniały się J. Galant i A. Plewniak (która tak bardzo mi się podobała jako Karolina w drugiej obsadzie potajemnego małżeństwa"). Te "trzy partie solowe - stwierdza inny recenzent - zostały bardzo rzetelnie obsadzone".

Recenzji jest więcej. Prasa zachodnioniemiecka ma dobry zwyczaj zamieszczania recenzji nazajutrz po występach. Niegdyś i u nas tak bywało, ale gdzie te czasy! Opera nasza wróciła do kraju już 23 marca po czterotygodniowym pobycie za granicą. W Szwajcarii występowała w Winterthur w RFN w Ludwigshafeń, Aschafienburgu, Witten, Leverkusen, Fiirth, w Fuldzie, W Liidenscheid, Wolfburgu. Hanau i Aurich. W niektórych z tych miast dano po dwa lub trzy przedstawienia. Razem osiemnaście spektakli. Wszystkie recenzje bardzo przychylne, z entuzjastycznymi uwagami, zwłaszcza pod adresem dyr. Ewy Michnik. Wiele pochwał zebrał 30-osobowy chór przygotowany przez Ewę Bator, a także choreograf baletu Jacek Tomasik. Zabawne, że reżyseria Włodzimierza Nurkowskiego wywołała oceny rozbieżne: od bardzo przychylnych do krytycznych. Zarzucano mu zbyt wiele ruchu na scenie, co rzekomo przeszkadzało skupieniu uwagi na muzyce i śpiewie. Tak pisał jeden krytyk, a inny - wprost przeciwnie: "Reżyseria W. Nurkowskiego wymagała od wykonawców glównych partii żadnych zbędnych gestów i ruchów scenicznych". I komu tu wierzyć? Najlepiej mnie, bo tuz przed wyjazdem zespołu oglądałem "Orfeusza" w Krakowie. I przychylam się do opinii wspomnianego tu drugiego recenzenta. natomiast wszystkie recenzje podkreslają owacyjne przyjęcie zgotowane naszym artystom przez RFN-owską publiczność. Często urządzano im "standing ovatkms", dowodzące wyjątkowego uznania i szacunku. Ba, często obdarowywano kwiatami (co w RFN nie jest na ogół w zwyczaju), przy czym kwiaty bywały biało-czerwone.

No cóż, wydaje mi się, że my tutaj, w Krakowie, wciąż nie doceniamy klasy zjawiska, jakim stał się nasz teatr operowy pod dyrekcją Ewy Michnik. Jego klasy muzycznej, ogólnie artystycznej i - nowatorskiej. To ostatnie określenie brzmi dość paradoksalnie, choćby dlatego, że Ewa Michnik wydaje się specjalizować w repertuarze dawnym, głównie barokowym, ale to właśnie w naszych warunkach i na tle repertuaru, do którego przyzwyczailiśmy się, jest nowatorstwem, - i to śmiałym.

Będąc świetnym muzykiem - wszystkie recenzje zagraniczne podkreślają jej swobodę, lecz i precyzję w prowadzeniu orkiestry, umiejętność wydobywania dramatycznych napięć (niektórzy porównują ją ze znakomitym Nicolausem Harnoncourtem, którego w roku ubiegłym słyszałem w Wiedniu: prowadził tam "Juliusza Cezara" Haendla i stał się bohaterem tego znakomitego spektaklu) -będąc więc znakomitym muzykiem, Ewa Michnik równocześnie doskonale "czuje" teatr, potrafi też dobrać sobie takich reżyserów, jak Chojnacka i Nurkowski, zorganizować pracę chóru i baletu, słowem- być kierownikiem artystycznym w pełnym i najlepszym tego słowa znaczeniu.

Potrafi wreszcie - to jest niezwykle ważne - postawić na młodych, oprzeć się na artystach, mających jeszcze przyszłość przed sobą. Oprzeć się, ale równocześnie dać im szansę, którą być może trudno byłoby im zyskać gdzie indziej. Wspominałem już kiedyś, że w teatrze dramatycznym odpowiednikiem Ewy Michnik jest pod tym względem Adam Hanuszkiewicz. I rezultaty ich polityki obsadowo-repertuarowej (jeśli można to nazwać "polityką"), są krzepiące. My wszyscy, którym leży na sercu poziom i atrakcyjność krakowskiej Opery, powinniśmy chuchać na Ewę Michnik i dbać o to, żeby nam się tylko nie przeziębiła. Tymczasem - jak powiedziałem - wvdaje się, jak byśmy jej nie doceniali.

Ale doceniają ją inni. Dwa kraje: Włochy i Niemcy, gdzie znawców opery nie brakuje, gdzie do znawców zalicza się także publiczność, konsekwentnie zapraszają ją i prowadzony przez nią zespół na coraz to nowe występy. A to najlepszy dowód uznania. I jeszcze z ostatnich RFN-owskich recenzji o "Orfeuszu" pragnę zacytować tylko jedno zdanie, które mi się spodobało. oto recenzent "Runr-Nachrichten" napisał: "Solistki śpiewały po niemiecku, jednak ze słowiańskim akcentem. Mogło to niektórym przeszkadzać. Ja bardziej odebrałem ten fakt jako stylizację, poprzez którą antyczne postaci również w języku chciały niejako uwolnic się od naszej codzienności".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji