Artykuły

W czerni i bieli

Historia Orfeusza i Eurydyki doczekała się wielokrotnego opracowania teatralnego. Obszerne encyklopedie muzyczne wyliczają opery, które zostały osnute na tym wątku trackim przekazanym przez starożytność. A przecież opery to nie wszystko; dramat, a także film wykorzystywał ten temat z powodzeniem. Świadomie unikam określenia mit Orfeusza i Eurydyki. W znanej ze starożytności opowieści wyziera wprawdzie przeszłość mitologiczna, ale opowieść o trackim muzyku i jego uśmierconej przez jad żmii żonie jest, jak się wydaje, literacką wersją szeregu wątków i wcześniejszych, i bardziej wkorzenionych w mitologię, ale to kwestia odrębnego wywodu.

O popularności literackiej opowieści o Orfeuszu na gruncie opery świadczy jedno z najdoskonalszych arcydzieł wczesnej opery barokowej - "Orfeo" Claudio Monteverdiego. Arcydziełem stylu klasycznego jest "Orfeusz i Eurydyka" Christopha Wilibalda Glucka. Waham się, lecz dorzucę tu, gdyż operetkę tę lubię i cenię, że Offenbach napisał w XIX wieku też swoisty majstersztyk - arcykomicznego "Orfeusza w piekle". Jeśli przypomnimy sobie jeszcze "Czarnego Orfeusza", który stał się XX-wieczną transpozycją antycznego wątku - to wymienimy chyba najważniejsze dzieła związane z losem Orfeusza. Dodajmy - dla uściślenia - że to on pozostawał zawsze bohaterem pierwszoplanowym. Eurydyka była z reguły postacią mniej ważną w tych prezentacjach.

Krakowski Teatr Muzyczny wystąpił niedawno z premierą "Orfeusza i Eurydyki" Glucka. Sprawność muzyczna przedstawiania, piękno niektórych, szczególnie młodych głosów biorących udział w operze, doskonałość przygotowania muzycznego - wszystko to mogło budzić zasłużony podziw Ewa Michnik - dyrektor artystyczny Opery Krakowskiej a zarazem doskonały dyrygent gwarantowała czystość i piękno realizacji. Jeśli jednak piszę o krakowskim spektaklu, to nie tylko dla tych walorów, można je bowiem napotkać czasem i w estradowym wykonaniu tego dzieła, że wspomnę choćby zarejestrowaną na płytach realizację Kazimierza Korda z Filharmonią Narodową i Andrzejem Hiolskim jako Orfeuszem.

A więc nie tylko o muzycznych walorach krakowskiego przedsięwzięcia pragnę mówić. "Orfeusz i Eurydyka" na scenie Teatru Słowackiego jest - w moim rozumieniu - przedstawieniem teatralnym o randze tak wysokiej, że nie obawiam się tu "przechwalenia". I to nie tylko "jak na wystawienie opery", ale po prostu wielkim przedstawieniem teatralnym.

Poza Ewą Michnik krakowski "Orfeusz i Eurydyka" ma jeszcze dwu bohaterów: reżysera - Włodzimierza Nurkowskiego (znanego w Katowicach z realizacji Teatru telewizyjnego - m.in. trudnego i niejednoznacznego Claudela) oraz scenografa - Annę Sekułę.

Dwa pierwsze akty zostały logicznie połączone w jeden Akt Czarny. Jedynie na proscenium w nikłym świetle spoczywa czarny nagrobek Eurydyki, przyozdobiony wysoce artystycznym kształtem Harfy Orfeusza. Dawno nie widziałem w teatrze tak wytwornie skonstruowanego rekwizytu teatralnego. Rekwizytu będącego samodzielnym dziełem sztuki. W czarnej przestrzeni widzimy tylko bladą twarz Orfeusza (Danuta Wermińska, gdyż opera jest wystawiona w wersji, w której partię Orfeusza śpiewa nie baryton, a mezzosopran). Reszta jest absolutną czernią, nawet nie dostrzegamy twarzy chóru i par baletowych, które przynoszą na grób Eurydyki skromne girlandy purpurowych asfodeli.

W głębi czarnego horyzontu wyłania się niewyraźny prześwit, w którym nikłe postacie cieni wykonują spowolniała pantomimę. Jest w niej coś, co przy całym anachromatyzmie zdaje się zawierać aluzje do Kurtyny Siemiradzkiego i jego widzenia antyku. Aluzja może nieświadomy sam siebie ślad aluzji, wzmocniony tym, iż rzecz dzieje się przecież w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie...

W prześwicie - teraz oświetlonym oślepiająco pojawia się wysłanniczka bogów (Jadwiga Galant) zapowiadając, że Orfeusz powinien udać się do Podziemi, by swą sztuką zmiękczyć serce panujących tam bogów. Otoczony tłumem czarnych, nierozróżnialnych postaci i krwistoczerwonych furii Orfeusz stara się przekroczyć bramy Piekieł. Siła sztuki jest silniejsza od grozy kompletnych ciemności, w których śpiewają i uwijają się strażnicy Podziemi. W drugim obrazie jesteśmy na Polach Elizejskich. Tu wszystko jest białe. Pola Elizejskie zaludnione są szczęśliwymi duchami, które w nieskończoność powtarzają swe ulubione za życia gesty. Uderza bogata stylizacja białych strojów: od pseudogreckich chlamid i chitonów w grupie badaczy właściwości trójkąta, po na pór dworskie, na pół burdelowe suknie pań w stylu "pod Ludwika XV", po renesansowe, lecz zawsze białe, ubranko Grazioso - wykonującego w ciszy i wiecznym skupieniu gesty gry w badmintona - niczym w finale Blow up - Antonioniego. To znów pojawia się biała pani z olbrzymim rondem kapelusza jak u Felliniego - wszystko w harmonijnych, uładzonych gestach, Wielka scena, w której nie sposób odgadnąć kogo bardziej chwalić? Nurkowskiego? Sekułę, czy choreografa - Jacka Tomasika? Po prostu należy chwalić Teatr Muzyczny w Krakowie, że stał się terenem pięknej sztuki teatralnej.

Na koniec jeszcze uwaga już poza tylko tym przedstawieniem: oglądając i słuchając ostatnie przedstawienia Teatru Muzycznego w Krakowie muszę podkreślić nadzwyczajny stosunek do muzycznej młodzieży, do wokalnych debiutów, podobnie jak to ma miejsce od lat w Operze Śląskiej. W omawianym przedstawieniu np. dobrą postać i partię wokalną tworzy Danuta Wermińska. Zaś szczególna uroda wielookiej - powiedzieliby Grecy, przywołując na pamięć samą małżonkę Dzeusa - Elżbiety Towarnickiej jako Eurydyki nawet przy jej nadzwyczajnej powolności gestu nie przeszkadza zbytnio w rozkoszowaniu się pięknem jednego ze znakomitszych sopranów młodszego pokolenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji