Lekcja Anny Polony
Jakże się zestarzał biedny pan Ionesco, jak śmiesznie i brzydko. W połowie naszego wieku jego teatr był buntem i prowokacją, wywracał i prześmiewał konwencje - teatralne, dramaturgiczne, językowe. Codzienna, banalna sytuacja pęczniejącą w absurd; zwyczajny, zdawkowy dialog przechodzący w rozkosznie idiotyczny bełkot, wszystko to było nowe, szokowało i zachwycało. Publiczność udręczona i zanudzona psychologicznym teatrem, realistycznym w formie a socjalistycznym w treści, w podnieceniu odkrywała zadziwiająco dziwaczny świat Ionesco. Wzbudzał zażarte dyskusje, w Paryżu, a także okolicach - Warszawie i Krakowie. Adamov i Beckett toczyli o niego boje z tępymi krytykami, Jan Kott kłócił się zawzięcie z Ludwikiem Flaszenem. Były to utarczki w niedzisiejszym stylu, na sporą wiedzę i solidne argumenty. Nie bez złośliwości naturalnie, ale i bez szczypania poniżej łydek.
Teraz, pod koniec wieku, tamte spory o Ionesco wydają się odległe niczym sławna w literaturze bitwa o "Hernaniego". W naszym absurdalnym świecie nic już nas nie dziwi. W teatrze zdążyliśmy po drodze porozbijać wszelkie konwencje tak skutecznie, że coraz częściej wydarzeniem bywa normalna sztuka, byle zagrana dobrze, uczciwie i po kolei. Jak Pan Bóg przykazał. Tak to teatralny awangardzista przemienił się w zażywnego klasyka, raczej poczciwego niż szacownego. Nadal śmieszy, to prawda, ale porazić chyba już nie zdoła. Obawiała się tego Elina Lo Voi reżyserując "Lekcję" na piwnicznej scenie Starego Teatru przy Sławkowskiej. Tak się przynajmniej wydaje. Usiłowała bowiem podretuszować i naszminkować ten "dramat komiczny", żeby wyglądał w miarę nowocześnie. "Lekcję" grają więc trzy kobiety. Zamiast Profesora mamy Panią Profesor. Tak też można. W polskiej prapremierze "Lekcji" służącą grał Bogusz Bilewski i było bardzo śmiesznie. W krakowskim przedstawieniu Służącą gra Beata Malczewska. Jest stale obecna, nie schodzi ze sceny, jak tego chce w tekście Ionesco. Rzecz rozgrywa się pomiędzy trzema kobietami i jest rodzajem psychodramy, wyładowaniem wewnętrznych nastrojów,niejasnych pragnień, ukrywanych i wymykających się spod kontroli. Zamiar wyłożony dobitnie, także przy pomocy białego, błyszczącego manekina. Odwrócony ukaże nam krwiste wnętrzności.
A więc wybebeszanie podświadomości, choć powinna ona dawno stać się świadomością. Pani Profesor uśmierciła przecież na naszych oczach lawiną słów nie istniejącym nożem czterdziestą uczennicę, a następna ofiara dzwoni już do drzwi. W przypadku "Lekcji" nie warto jednak spierać się o sens, a to dlatego, że Profesora - przepraszam, Panią Profesor - gra Anna Polony. I nie dla Ionesco lecz dla Polony właśnie warto przejść przez tę lekcję. Lekcję aktorskich możliwości i umiejętności.
Od początku przedstawienia, kiedy Polony schodzi po schodach zasłoniętych pluszową kotarą, jest śmieszna. Traktuje więc tekst Ionesco ironicznie, z dobrotliwą pobłażliwością. Nie startuje do tej roli od zwyczajnej normalności po to, by budować potem piętra absurdu. Ubrana w kostium z żakietem upstrzonym śmiesznymi bąbelkami, w blond peruce pełnej loczków i w wielkich okularach może być karykaturalnym manekinem prowincjonalnej nauczycielki. Zaczyna przygarbiona, jakoś komicznie pokrzywiona. Boi się spojrzeć na uczennicę, która - już to zgadujemy - będzie ofiarą. W zaciśniętych nerwowo dłoniach, pochyleniu głowy jest przyczajenie, niecierpliwe i mocno podejrzane. Od ściszenia i pozornej powściągliwości, powoli, rozumie i umiejętnie dozując aktorskie środki i sposoby, coraz szybciej prowadzi Polony ten dziwaczny i niedorzeczny dialog-monolog. Najpierw są to półgesty, potem gesty wykończone, jeszcze kontrolowane. W miarę rozgrzewania się własnym gadulstwem staje się coraz bardziej dynamiczna. Ostre tempo mówienia ani przez chwilę nie opada, dużo przy tym ruchu, sytuacji nie napisanych i nie rozpisanych w tekście. Polony wykonuje karkołomne zygzaki ze swobodą i nieprawdopodobnym temperamentem. Migocze w oczach bogactwo i rozmaitość sposobów, prezentowanych z perfidną świadomością, elastycznie i dosadnie. "Nagrywa" - tak, ale kiedy błaznuje, nie ma w tym popisu. Jest dyscyplina, inteligencja i kultura. A także poczucie humoru, również na swój temat. Z tekstem wyprawia Polony nie spotykane w naszym teatrze rzeczy. Rozgrywa tematy, zdania, słowa, ugniata je plastycznie, nadaje im dowolny walor i sens. Gra też głupotę tych słów. I to jak!
Gdyby okrągłe zdania dzisiejszej nowomowy wylewające się na nas z telewizora mówiła Anna Polony, wiedzielibyśmy natychmiast, co one znaczą, tak naprawdę. Gdyby czytała teksty audycji zatytułowanej Pegaz na przykład okazałoby się, że "interesujące przedstawienie" jest teatralnym knotem, a "pięknie wydana, niezwykle ciekawa książka" wstrząsającą grafomanią. Jak ona to robi? Nie mam pojęcia. 1 naprawdę mi przykro, że nie potrafię tego opisać.
Uczennicę w "Lekcji" gra Aldona Grochal. Bardzo niewdzięczna i niełatwa rola. Po krótkim dialogu uczennica tylko słucha, a potem bolą ją zęby. Grochal najpierw gra bezdenną głupotę i niebotyczne z siebie zadowolenie. Potem milczy. Istnieć na scenie bez słowa i wytrzymać szaleństwa Polony to prawie niemożliwe. A jednak się udało. Bardzo zabawnie i cienko rozgrywa następnie ten wzmagający się ból zęba. Znowu udana rola utalentowanej aktorki.
I tak dzięki panu Ionesco - obojętne co o nim sądzę - otrzymaliśmy lekcję aktorstwa, które bywa sztuką. Prawdziwą. Może aktorzy staną się siłą naszego teatru w czasach biedy i niedostatków. Kto wie?