Artykuły

Włos w coctailu...

Nie wiem, co by powiedział stary, bo liczący sobie obecnie 23 stulecia Plaut, nie wiem także, co by powiedział mój niezapomniany profesor Gustaw Przychocki, wspaniały tłumacz, komentator i popularyzator Plauta w Polsce - gdyby zobaczyli ten spektakl. Sądzę, że przy całym niezmiernym poczuciu humoru Jednego i drugiego, zgodziliby się przede wszystkim na jedno; na afiszu nie należało umieszczać "Kupiec" Plauta, ale ,,Kupiec", osnuty na pewnych motywach komedii Plauta, nie należało też pisać "przekład Przychockiego", ale poinformować, że tekst jest w oparciu o przekład Przychockiego, z dodatkiem "babek", "podrywek" itp. potocznych wulgarności. A sam spektakl? Gdybyśmy chcieli odtworzyć przepis, według którego go przyrządzano, brzmiałby on zapewne tak: weź szczyptę tekstu Plauta (nie za dużo, tyle co na końcu noża), dodaj wiersze Gałczyńskiego, dopieprz dowcipami, osłódź melodiami z różnych popularnych filmów "Ciao Bambina", "Padam, padam..." itp., a jeżeli do tego cocktailu wpadnie "siwy włos", nie wyrzucaj go - też się przyda! Podaje się na musująco i wychyla duszkiem przy dźwiękach muzyki. A efekt tego niezwykłego napoju, który jest mieszaniną humoru antycznego z humorem i sentymentem czasów dzisiejszych zdumiewająco dobry. Publiczność śmieje się do łez, zwłaszcza w części drugiej spektaklu, rozrzewnia piosenkami, odkrywa na nowo urok Gałczyńskiego (rozczulający "Hymn starców" z jego końcową strofą "Ale choć nam nawala w wątrobie, choć nas męczą zastrzyki i kasze, śmiało, starcy, stańmy na głowie. Ziemia młodym, lecz niebo jest nasze") i wychodzi z teatru lekka, jak ptaszek. W ten sposób, zdawałoby się ryzykowny pomysł połączenia tekstu sprzed dwu tysięcy trzystu lat, zamiast z nieistniejącymi już ariami i cancitami tamtych czasów, z współczesną piosenką wydał dobre rezultaty. Oczywiście, pomogło im bardzo trafne wykonanie, które zawdzięczamy reżyserowi i aktorom; przebrani w stroje na pół antyczne, na pół dzisiejsze dokonywali cudów, by połączyć w harmonijną całość dwie tak oddalone epoki i dwa tak dalekie od siebie klimaty: ten spod szafirów rzymskiego nieba i ten z siąpiącej deszczem Warszawy. Z wykonawców dwaj zwłaszcza dokazywali niezwykłości, dwojąc się i trojąc w oczach widzów. Dwoił się Wojciech Rajewski: przekomiczny staruch Demifo walczący z synem o piękną heterę i jeszcze komiczniejszy w roli kobiecej (jak nakazywał zwyczaj antyczny, granej przez mężczyznę) starej rozwścieczonej Dorippy, podejrzewającej swego męża o zdradę. Troił się zaś przekomiczny Marek Wojciechowski, ukazując się to w roli ruchliwego niewolnika, to jako stara baba Syra, to znowu w epizodzie jako zabawny kucharz. W każdej roli całkiem inny zadziwiał kunsztem zmieniania skóry na poczekaniu. Tadeuszowi Janczarowi przypadła w udziale postać młodego zakochanego Charinusa. Kochał się, radował, a zwłaszcza rozpaczał w sposób szczerze zabawny. Młodym człowiekiem, pełnym komizmu i powabu był Jerzy Karaszkiewicz w roli Eutychusa. Trzecią rolę kobiecą grała wbrew zwyczajowi antycznemu prawdziwa (jak w każdym szczególe prawdziwa!) kobieta, bo Małgorzata Lorentowicz, która w całej pełni rozwijała uroki dziewczyny, będącej przedmiotem pożądania i sporu niemal wszystkich bohaterów sztuki. Piosenki i akompaniament fortepianowy niewymienionego w programie pianisty brzmiały ładnie. W sumie? Kto szuka autentycznego Plauta, niech czyta przekład Gustawa Przychockiego. Kto szuka niewymuszonej zabawy, którą zawdzięcza dwu tysiącletniemu starcowi, niech idzie zobaczyć widowisko w Teatrze Powszechnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji