Artykuły

Nie mam żalu do upływającego czasu

- Razem z młodzieżą planuję nowe projekty, letnie warsztaty teatralne. Jestem też w trakcie rozmów na temat reżyserii. Na scenę na razie nie wróciłam, ale bardzo bym chciała znowu grać - mówi aktorka BOŻENA STRYJKÓWNA.

Zagrała w trzech filmach, ale popularność przyniosła jej rola Lamii Reno w "Seksmisji". Potem Bożena Stryjkówna zniknęła z ekranu

Chciała studiować polonistykę, a ukończyła Wydział Aktorski łódzkiej PWSFTW. Była żoną Juliusza Machulskiego. I wystąpiła w jego filmie, w jednej z głównych ról. Od tej pory stała się bardzo popularna. "Seksmisja" była jej trzecim i, niestety, ostatnim filmem, w którym wzięła udział. Potem już nigdy nie pojawiła się na ekranie, w żadnej nowej realizacji. Dlaczego?

Urodziła się i do dziś mieszka w Warszawie. Spotykamy się w Teatrze Ochoty, gdzie pracuje przez całe swoje zawodowe życie. Mieszkała nieopodal. Na Ochocie chodziła także do szkoły podstawowej i ogólniaka. W rodzinnym domu nie było żadnych tradycji artystycznych. - Z natury jestem humanistką. Byłam jednak bardzo nieśmiałą, zamkniętą dziewczyną. Nie brałam udziału w żadnych szkolnych przedstawieniach.

Uwielbiała natomiast czytać. Interesowała ją literatura i poezja. Zdawała zatem na polonistykę, na Uniwersytet Warszawski. Nie dostała się. Ale właśnie wtedy poznała przez znajomych Juliusza Machulskiego, który również zdawał na studia polonistyczne, tyle że on miał więcej szczęścia, bo został przyjęty.

- Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia - wspomina. - To było spontaniczne, szalone, piękne.

Wcześniej, jeszcze w czasach szkolnych, bywała w Teatrze Ochoty nie tylko na warsztatach teatralnych, ale i na spektaklach. Przypomina, że była nieśmiała i nie rzucała się w oczy. - Mimo to zauważył mnie Jan Machulski. Poszukiwał właśnie takiej nieśmiałej dziewczyny do spektaklu "Homo Mollis, czyli człowiek wrażliwy" Warda Ruyslincka. Zagrałam wtedy w profesjonalnym przedstawieniu wśród wielu fantastycznych aktorów. Mimo tego nigdy nie przyszło mi do głowy, aby zdawać do szkoły aktorskiej.

Życie napisało jednak inny scenariusz. Julek, z którym wciąż stanowiła parę, po roku studiów na polonistyce na UW zdawał na reżyserię do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. - Poszłam za nim, choć

mogłam zdawać egzamin do stołecznej szkoły aktorskiej. Chcieliśmy być jednak razem. I dostaliśmy się. A to był rok mistrzostw świata w piłce nożnej. Egzaminy i mecze. Polacy przeszli do drugiej rundy, my na uczelni także. Potem nasza drużyna trafiła wyżej, do trzeciego etapu finałów, my również. Niestety, Polacy przegrali w finale, ale my z Julkiem wygraliśmy. Dostaliśmy się do PWSFWiT.

Czas studiów w Łodzi wspomina jako najpiękniejszy okres swojego życia. - To były

fantastyczne chwile.

Spędzaliśmy w szkole mnóstwo czasu. Bywało, że nie tylko dnie, ale i noce. Oglądaliśmy różne filmy. Na roku byli ze mną m.in. Hanna Mikuć, Piotr Skiba, Jacek Koman, Mariusz Wojciechowski.

Z Julkiem już od dość dawna stanowili parę, ale w Łodzi nie mieszkali razem. - Musiało nam wystarczyć, że byliśmy ze sobą. Poza uczelnią też razem spędzaliśmy czas, ale on mieszkał u babci, a ja w akademiku.

Dodaje, że w tamtym czasie studentom nie wolno było występować w żadnych filmach. - Ale niektórzy, jak np. Małgosia Potocka, zanim trafiła do szkoły, miała już za sobą przygodę z filmem. Była nawet krótko na roku.

Zaraz po studiach rozpoczęła pracę w Teatrze Ochoty. Z Juliuszem byli już małżeństwem. Fakt, że teściowie kierowali teatrem nie miał raczej wpływu przy zatrudnieniu jej na etat. - Znali mnie od lat. Występowałam tam kilkakrotnie. Kiedy tylko otrzymałam angaż, grałam na scenie już duże role, m.in. Warwarę w "Letnikach" Maksyma Gorkiego.

Niedługo po ukończeniu studiów zadebiutowała też w filmie. Zagrała w obrazie produkcji NRD "Ware die erde nich rund", w którym wystąpił również Franciszek Pieczka. - Wzięłam udział w castingu. Po rozmowie, reżyser Iris Gusner zaprosiła mnie na zdjęcia próbne do Berlina. A po dwóch tygodniach poinformowano mnie, że to ja mam zagrać główną rolę.

Dziś miałaby z pewnością więcej obaw, ale wtedy nie zastanawiała się. Potraktowała to jako wielką przygodę. Spakowała się i pojechała. - To był film o miłości. Zdjęcia realizowano z przerwami prawie przez rok. Nie tylko w Niemczech, ale także w kilku byłych republikach ZSRR, m.in. w Tadżykistanie, Azerbejdżanie. Miałam okazję obejrzeć miejsca, gdzie nigdy nie było żadnych turystów.

Rolę w filmie łączyła z występami na scenie Teatru Ochoty. - Me było łatwo, ale przylatywałam z Berlina na spektakle.

Efekt blisko rocznej pracy na planie filmowym miała okazję zobaczyć tylko podczas premiery w Berlinie. To był grudzień 1981 roku. - Wtedy już nie pozwalano przyjeżdżać aktorom radzieckim, aby nie mieli z nami kontaktu. Ten film jest mało znany. W tamtym okresie nie prezentowano niemieckich produkcji. A potem został już zapomniany. Poza tym nie był, niestety, zbyt udany.

Jeszcze przed wprowadzeniem w kraju stanu wojennego zagrała epizod w filmie Janusza Zaorskiego "Matka królów". Po 13 grudnia występowała przez cały czas w Teatrze Ochoty. Grała bardzo różne role w wielu spektaklach. - Były to zarówno przedstawienia komediowe, jak i dramatyczne, realizowane przez różnych reżyserów.

W 1982 roku Juliusz Machulski przystąpił do produkcji "Seksmisji". To była już trzecia jego produkcja jako reżysera. Wcześniej nakręcił obraz telewizyjny "Bezpośrednie połączenie" w cyklu "Sytuacje Rodzinne" oraz "Vabank".

Była przy narodzinach pomysłu "Seksmisji". - Tak naprawdę to zaszczepiły go do tego nasze koleżanki, przyjaciółki, aktorki, które często zastanawiały się głośno, dlaczego nie robi się filmów, w których kobiety grałyby główne role. I wtedy Julek stwierdził, że napisze scenariusz do filmu tylko dla kobiet.

Jak powiedział, tak uczynił. - Po czym okazało się, że w istocie, w "Seksmisji", dwie pierwszoplanowe rolę zagrali faceci.

Pomysł w głowie męża na tę produkcję rodził się ze dwa lata. - Inspirację merytoryczną czerpał gdzieś z encyklopedii, gdzie znalazł coś na temat dzieworództwa. To był początek. A potem pojawił się świat totalitarny, podziemie, coś, co miało mieć określone znaczenie. Na wierzchu była jednak komedia, więc realizacja przemknęła w miarę bezboleśnie, przynajmniej na etapie produkcji. Bo po premierze cenzura bardzo się "Seksmisja" zainteresowała i konieczne było przycinanie różnych scen i kwestii.

W dwóch poprzednich filmach reżyser nie obsadził żony. Teraz znalazł dla niej miejsce. - Od początku było wiadomo, że zagram. Rolę Lamii Reno pisał chyba dla mnie. W filmie jest wiele żartów i elementów z naszego prywatnego życia. Np. Lamia Reno, dlatego iż mieliśmy wtedy starą "renówkę", a kod otwierający drzwi stanowiły cyfry z rejestracji naszego samochodu.

"Seksmisja" przyniosła jej ogromną popularność. Rozpoznawano ją wszędzie. - Były to miłe chwile, no, może poza kilkoma pojedynczymi przypadkami. Lamia wzbudzała dużą sympatię. Polacy chętnie oglądali ten film. Wtedy nie było jeszcze wideo, DVD, więc ludzie ochoczo chodzili do kina. W tamtym czasie otrzymałam np. list od osób, które osiemnaście razy były na "Seksmisji". Zdarzały się również sytuacje, że w czasie dramatycznego przedstawienia w teatrze, ktoś z widowni krzyczał: "Lamia, nie płacz", co rozbawiało moich kolegów.

Przyznaje, że ten oddech Lamii czuje do dziś, choć - jak dodaje - ma on oczywiście znacznie mniejszą intensywność, co kiedyś.

Nie wie, czy ta rola miała wpływ na dalsze jej zawodowe życie. - Nie chałturzyłam, więc nie zarabiałam. Może w teatrze lepiej sprzedawały się bilety na spektakle z moim udziałem. Owszem, miałam propozycje zagrania w filmach, ale mało interesujące.

Były to oferty ról mało skomplikowanych, raczej ozdobników, młodych dziewczyn, najlepiej gdyby się rozbierały. - Odrzuciłam je, zwłaszcza że miałam satysfakcjonującą pracę w teatrze. Dlatego nie przywiązywałam do tego wagi.

Niestety, po trzynastu latach małżeństwa rozeszła się z Juliuszem Machulskim. Nie chce wracać do tamtych chwil, rozmawiać o tym. Jej zdaniem, rozwód nie miał przełożenia na jej relacje z teściami. - Poza więzami rodzinnymi były także artystyczne. Byliśmy partnerami.

Wciąż występowała na scenie Teatru Ochoty w różnych rolach. Zajęła się też adaptacją i reżyserią. Zrealizowała wiele spektakli, m.in. z Tomaszem Mędrzakiem, który od 1996 roku był również dyrektorem Teatru Ochoty. Wspólnie np. zaadaptowali, wyreżyserowali i byli twórcami scenografii do "Johna i Mary" Mervyna Jonesa. - W Polsce znany był film pod tym samym tytułem z Mia Farrow i Dustinem Hoffmanem. Ale ja przeczytałam książkę i uznaliśmy, że ją adaptujemy.

Spektakl cieszył się dużym zainteresowaniem publiczności i był wznawiany. Jak podkreśla, został jej tylko teatr. - Odkryłam w sobie także pasję pedagogiczną. To zbliżyło mnie z Haliną Machulską, która zakładała Ognisko dla dzieci i młodzieży. Zaczęłam pracować z młodymi ludźmi. Dzieliłam się z nimi miłością artystyczną. I czynię to do dzisiaj.

Została kierownikiem Ośrodka Kultury Teatralnej Teatru Ochoty. Zauważa, że Ognisko to integralna część Teatru. - To kuźnia kadr i miejsce znajdywania talentów. Służy ogólnemu rozwojowi. Intelektu, wrażliwości, kreatywności, które potrzebne są każdemu człowiekowi. Obecnie w zajęciach uczestniczy 150 młodych ludzi, w wieku od 10 do 19 lat. Kiedyś było ich mniej. Wtedy Ognisko było bezpłatne. Ale później wprowadzono opłaty. Jednak osoby w trudnej sytuacji materialnej są zwolnione z płacenia. Nie jest to na pewno działalność komercyjna.

Media o niej zapomniały, ale nie dobija się do nich, aby się przypomnieć. Jest w wieku "pomiędzy babcią a młodą kobietą", toteż dla takiej osoby jest znacznie mniej ról. - Satysfakcja, jaką mam z podejmowanej pracy, sprawia, że nie mam żalu do upływającego czasu.

Nie żałuje, że po "Seksmisji" nie zagrała już w żadnym filmie. - Bo na to

nie mam wpływu.

Do dziś nie jestem w żadnej agencji, co jakby oznacza, że na tym mi nie zależy. Realizuję się w pracy w teatrze. Gdyby jednak pojawiła się ciekawa propozycja, na pewno bym ją rozważyła.

Niestety, niedawno, po trzydziestu latach pracy odeszła z pracy w teatrze. Musiała. Mówiło się głośno o jej konflikcie z dyrektorem Tomaszem Mędrzakiem. Ale ona nie chce tego komentować. Mówi o wypaleniu, lecz nie zaprzecza, że różniła się z dyrektorem. - To był bardzo trudny okres. Koniec czegoś ważnego. Sama musiałam sobie z tym poradzić - stwierdza. Nie zdradza jednak, co wtedy robiła, czym się zajmowała. - Miało to związek z moim zawodem - dodaje jedynie. - Musiałam coś robić. Całe szczęście, że trwało to tylko dziewięć miesięcy.

Na szczęście, bowiem na początku tego roku wróciła do pracy w Teatrze Ochoty. Tomaszowi Mędrzakowi skończył się kontrakt, a władze miasta nie przedłużyły już z nim umowy. Tym samym ponownie kieruje Ośrodkiem Kultury Teatralnej. - Razem z młodzieżą planuję nowe projekty, letnie warsztaty teatralne. Jestem też w trakcie rozmów na temat reżyserii. Na scenę na razie nie wróciłam, ale bardzo bym chciała znowu grać. Wróciłam jednak do swojego normalnego trybu pracy. I mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Teatr i Ognisko są moją miłością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji