Artykuły

Triumf Klaty

XI Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach podsumowuje Danuta Lubina-Cipińska w Śląsku.

Jeszcze nigdy dotąd w historii Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" nie było młodego reżysera, który by zebrał wszystkie najważniejsze nagrody festiwalu. Jan Klata dzięki głosom aż czworga jurorów za reżyserię "Sprawy Dantona" [na zdjęciu] otrzymał w Katowicach Laur Konrada, statuetkę upamiętniającą Konrada Swinarskiego - patrona festiwalu i 40 tysięcy złotych, a także nagrody: publiczności (kolejne 10 tysięcy złotych) oraz dziennikarzy (okolicznościowa grafika, na którą składali się recenzenci i krytycy teatralni akredytowani na festiwalu). Jana Klatę wskazali: dyrektor Teatru Ósmego Dnia i aktorka Ewa Wójciak, kompozytor teatralny Stanisław Radwan, reżyser i dyrektor Teatru Wierszalin Piotr Tomaszuk oraz scenograf Andrzej Witkowski.

Triumf Klaty

W przypadku triumfatora "Interpretacji" A.D. 2009 można powiedzieć, że nie sprawdziło się powiedzenie: "Do trzech razy sztuka". Jan Klata brał udział bowiem już po raz czwarty w Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" - co też jest swoistym rekordem, bo nigdy dotąd żaden z młodych reżyserów uczestniczących w "Interpretacjach" nie był tak często zapraszany do udziału w konkursie. W przeszłości ani "... córka Fizdejki" wystawiona według Witkacego w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu - głos o wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej ani autorski "Transfer!", poruszający temat stosunków polsko-niemieckich, a przede wszystkim losów wysiedlonych z Kresów Polaków i wypędzonych z ziem zachodnich Niemców, przygotowany we wrocławskim Teatrze Współczesnym, nie zrobiły na jurorach "Interpretacji" wrażenia. Tylko teatralny debiut Klaty z 2003 roku - "Rewizor" Gogola z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, którego akcję Klata przeniósł z XIX-wiecznej rosyjskiej prowincji na polską prowincję lat 70. ubiegłego wieku, przyniósł reżyserowi w 2005 roku sakiewkę jurora festiwalu z 10 tysiącami złotych. Dopiero "Sprawa Dantona" zrealizowana w Teatrze Polskim we Wrocławiu rzuciła niemal wszystkich na kolana.

Jan Klata objawił się w tym przedstawieniu jako reżyser w pełni dojrzały. W sposób zaskakująco świeży odczytał tekst Stanisławy Przybyszewskiej. Ważny także teraz, w czasach gwałtownych zmian w Polsce, temat - walkę ideałów wolności z tęsknotą za dyktaturą - przedstawił w formie przerysowanej groteski, celnie interpretując narastające w ostatnich latach nie tylko procesy polityczne, społeczne, ale i obyczajowe.

"Sprawa Dantona ". W świecie scharakteryzowanym przez Klatę przypudrowane peruki i sfatygowane surduty rewolucjonistów zadziwiająco dobrze harmonizują z kartonowo-blaszanymi budami rodem z dzikich polskich targowisk początków lat 90.

Także w prowadzeniu aktorów widać mistrzowską rękę Klaty, każda rola zasługuje bowiem na najwyższe pochwały. Klata dawno objawił swój indywidualny charakter pisma, ale po raz pierwszy udało mu się poskromić swą dotychczasową tendencję do nadmiernego efekciarstwa, dzięki czemu połączył w harmonijną i spójną ideowo, ale także estetycznie całość wszystkie składniki teatralne przedstawienia. W świecie scharakteryzowanym przez Klatę przypudrowane peruki i sfatygowane surduty rewolucjonistów zadziwiająco więc dobrze harmonizują z kartonowo-blaszanymi budami rodem z dzikich polskich targowisk początków lat 90.1 nie dziwią elektryczne piły tarczowe w rękach jakobinów ani muzyczny melanż od "Etiudy rewolucyjnej" Chopina po "Do you really want to hurt me" Culture Club.

Powstał spektakl, który mówi o sprawach uniwersalnych, ale jest też ważną diagnozą współczesnej Polski wielkich przemian. Choć "Sprawa Dantona" jest dramatem historycznym, osadzonym w Paryżu, podczas burzliwych dni dyktatury jakobinów, pokazującym państwo wielkiej rewolucji, w którym król przestał być Bogiem, to pod ręką Klaty charakteryzuje kraj, w którym został złamany monopol jedynej "słusznej" władzy, odrodziła się z popiołów demokracja, a przede wszystkim narodziło się nowe społeczeństwo. Po raz pierwszy Laur Konrada zdobył reżyser przedstawienia, które bez zastrzeżeń można uznać za mistrzowskie. W niczym "Sprawa Dantona" nie ustępowała pokazanym w tym roku na inaugurację i zakończenie spektaklom mistrzów: "Rozmowom poufnym" Bergmana z Teatru im. Słowackiego w Krakowie w reżyserii Iwony Kempy, zeszłorocznej zdobywczyni Lauru Konrada i przedstawieniu "Król umiera, czyli ceremonie" Ionesco z Narodowego Starego Teatru z Krakowa w reżyserii Piotra Cieplaka, który co prawda nigdy nie otrzymał tej nagrody, ale z "Interpretacji" łącznie wywiózł cztery sakiewki.

Na katowickim festiwalu uczniowie pasowani byli na czeladników - takie było założenie festiwalu i jego głównej części - konkursu reżyserskiego. Teraz uczeń został uznany za mistrza. Jeśli chodzi o reżyserię, o sposób myślenia o teatrze, o to, w jaki sposób interpretując tekst interpretuje się współczesność, żadne z pozostałych pięciu konkursowych przedstawień nie mogło ze "Sprawą Dantona" równać się. To absolutny triumf Klaty.

Dystans, jaki dzielił rywali Jana Klaty od niego, był ogromny. Można powiedzieć, że tegoroczny festiwal "Interpretacje", choć przyniósł różnorodne gatunkowo, tematycznie i estetycznie przedstawienia, był ze względu na różnicę klasy reżyserów, najmniej interesujący, by nie rzec najsłabszy, spośród wszystkich dotychczasowych edycji.

Tylko "Kupiec wenecki" Williama Szekspira, z Wrocławskiego Teatru Współczesnego, w reżyserii Gabriela Gietzky'ego zyskał przychylność ostatniego z jurorów - reżysera Macieja Wojtyszki. Gietzky jako jedyny przywiózł do Katowic wielką klasykę, zmierzył się z nią bez kompleksów, wykorzystując dramat Szekspira do pokazania mechanizmu rodzenia się nietolerancji. Szekspirowskie postaci w interpretacji Gietzky'ego kreują świat, w którym kupczy się wszystkim, a relacje między między nimi są sprowadzone do transakcji handlowych. To bardzo gorzki Szekspir, w ascetycznej scenografii, we współczesnym kostiumie i na wskroś współczesną muzyką. Zadziwia precyzyjną konstrukcją sceniczną, znakomitym rytmem, ale rozczarowuje nierównomiernym poziomem aktorstwa. Na szczególną uwagę zasługiwał pomysł zindywidualizowania postaci dramatu poprzez język aż trzech polskich przekładów tej sztuki - Leona Urlicha, Macieja Słomczyńskiego i Szymona Wróblewskiego, a także zastosowanie hiszpańskiego i arabskiego do dookreślenia postaci dwóch zagranicznych zalotników Porcji - co nie tylko uwypukliło podziały międzyludzkie, ale było źródłem przedniego humoru w tej jakby nie było dość ponurej i cynicznej historii. Gietzky zdobył też przyznaną po raz pierwszy nagrodę Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach - "Zaproszenie od Stanisława". To zaliczka na poczet reżyserii spektaklu w przyszłym sezonie na tej scenie.

Warto w tym miejscu podkreślić korzystną dla śląskich teatromanów zmianę regulaminu festiwalu "Interpretacje", która Teatr Śląski uczyniła współorganizatorem tej imprezy, obok "Estrady Śląskiej" i Urzędu Miasta Katowice, co pozwoliło tej scenie konsumować wreszcie schedę po "Interpretacjach". Dotąd nie zdarzyło się bowiem, by publiczność śląska mogła zobaczyć zwycięzców "Interpretacji" podczas pracy na jednej ze scen aglomeracji katowickiej. Tylko jeden jedyny reżyser, Paweł Szkotak, wyróżniony w 2003 roku jedną sakiewką i nagrodą publiczności za reżyserię przedstawienia "Martwa królewna" Nikołaja Kolady w Teatrze Polskim w Poznaniu, przyjął zaproszenie Gliwickiego Teatru Muzycznego i zrealizował w nim znakomitą inscenizację "Carmen" Bizeta. Inni z daleka omijali śląskie sceny, choć przecież właśnie w Katowicach zyskiwali renomę dobrych rzemieślników, dzięki której otwierały się przed nimi najlepsze sceny w kraju. Teraz to powinno się zmienić.

Korzystną zmianą dla naszego środowiska teatralnego jest także wprowadzenie od tej edycji festiwalu "Interpretacje" zasady, wedle której w szranki konkursu staje także jeden reżyser pracujący w którymś z teatrów województwa śląskiego. Długo trzeba było walczyć o tę zmianę, postulowaną zresztą wielokrotnie przez dziennikarzy relacjonujących przebieg "Interpretacji". Propozycja ta nie znalazła początkowo uznania ani u twórcy formuły festiwalu - Jacka Sieradzkiego, który powrócił znów na fotel

dyrektora artystycznego "Interpretacji", ani - co smutniejsze i tym bardziej niezrozumiałe - u Kazimierza Kutza, który przez wiele lat kierował tą imprezą. W dziejach "Interpretacji" tylko jeden młody reżyser - Zbigniew Zasadny - został zaproszony do udziału w konkursie z przedstawieniem "Kordiana" Słowackiego, przygotowanym w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu.

Tymczasem wiele festiwali, w tym i Opolskie Konfrontacje Teatralne "Klasyka polska", ma w swych regulaminach zapis, dzięki któremu organizator imprezy ma zagwarantowany udział w konkursie. To przede wszystkim dobra i sprawdzona forma promocji sceny organizującej dany festiwal. W Katowicach znaleziono niespotykany dotąd w środowisku teatralnym sposób wyłaniania reżysera związanego z teatrami śląskimi. Mianowicie jest to tzw. "dzika karta" wzorowana na turniejach tenisowych, czyli prawo do udziału w konkursie, ale niewynikające z rankingu, który przeprowadzają selekcjonerzy konkursu - Jacek Sieradzki i zaproszony przez niego recenzent Łukasz Drewniak. "Dziką kartę" otrzymał w tym roku z rąk komisji dziennikarzy lokalnych Grzegorz Kempinsky i przygotowane przez niego w Teatrze Śląskim "Zdobycie bieguna południowego" Manfreda Karge. Choć Kempinsky stanął do konkurencji na równych zasadach z pozostałą piątką uczestników konkursu, miałam jednak wrażenie, że dyrektor artystyczny stale publicznie podkreślając, że stało się to za przyczyną "dzikiej karty", faktycznie dystansuje się od tej decyzji, jakby chciał zaznaczyć, że ta zmiana regulaminu została na nim poniekąd wymuszona przez organizatorów festiwalu. Powiem krótko. Nie podoba mi się to i mam nadzieję, że w przyszłym roku zniknie ostentacja, z jaką podkreślało się fakt innego trybu wytypowania reżysera związanego ze śląskimi teatrami.

Tym bardziej, że Grzegorz Kempinsky wypadł na tle pozostałych, zdystansowanych mocno przez Klatę, rywali bardzo dobrze. Pokazał, że znakomicie opanował pracę z aktorami. Jest bez wątpienia mistrzem kameralnych przedstawień, które opierają się na psychologicznych napięciach i emocjach. Wnikliwie potrafi czytać tekst dramatu i znajduje właściwą dla tego odczytania formę sceniczną. Reżyserując opowieść o bezrobotnych, którzy znajdują nietuzinkowy sposób na oderwanie się od ponurej rzeczywistości, wykazał, że posiadł też umiejętność posługiwania się zarówno metaforą, jak i realizmem, przy tym nie zapominając, że każdą opowieść, nawet najbardziej ponurą, warto rozjaśnić ciepłym humorem.

Podobnie można powiedzieć o Monice Strzępce, reżyserce spektaklu Pawła Demirskiego "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty", wystawionego przez Teatr Dramatyczny z Wałbrzycha. Strzępka przywiozła do Katowic rodzaj kabaretu politycznego, dla którego inspiracją był Czechowowski "Wujaszek Wania". Pokazała z sympatią, ale i wielkim ładunkiem krytyki ofiary transformacji gospodarczej i politycznej, które nie potrafią się odnaleźć w nowej rzeczywistości naszego kraju. Nieobcy jest jej żywioł improwizacji, nad którym jednak potrafiła zapanować z konsekwencją teatralnego demiurga. Sprawnie mieszała rzeczywistość z fikcją, potrafiła efektownie żonglować konwencjami i nastrojami.

Paweł Passini, reżyser spektaklu "Odpoczywanie", zrealizowanego przez Teatr Łaźnia Nowa z Krakowa, pozostający pod dużym wpływem Kantora, Grotowskiego i Teatru Gardzienice, dał się jednak poznać także jako artysta eksperymentator. "Odpoczywanie" to autorski spektakl, będący osobistym rozrachunkiem Passiniego z Wyspiańskim, jego życiem, twórczością i mitem artysty. Passini jest nie tylko reżyserem, ale i autorem scenariusza, a także twórcą muzyki i projekcji. Rzeczywistość sceniczną, którą oglądali widzowie w katowickim studio telewizyjnym i telewidzowie TVP Kultura, poddał osądowi internautów. W czacie brało udział aż sześćdziesiąt osób, a ich wpisy na temat oglądanego teatru wyświetlane były na ekranach stanowiących element scenografii spektaklu. To pierwszy pokaz tzw. e-teatru na "Interpretacjach".

Najmniej wyrazistym reżyserem na tegorocznych "Interpretacjach" był moim zdaniem Wiktor Rubin. "Drugie zabicie psa" Marka Hłaski, zrealizowane w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, było co prawda próbą poszukiwania własnego charakteru pisma teatralnego, ale niestety chybioną. Rubin dość odważnie, jako współautor adaptacji, począł sobie z prozą Hłaski, zawartą w opowiadaniu problematykę manipulacji rozszerzając na sztukę. Jednak nie zapanował nad ładunkiem kiczu, a sceniczną opowieść skonstruował tak, że przedstawienie prawie do końca było nieczytelne. Może za wcześnie został zaproszony na "Interpretacje", debiutował wszak zaledwie trzy lata temu.

Kazimierz Kutz w trakcie festiwalu, w swym cotygodniowym felietonie na łamach "Gazety w Katowicach" napisał, że "Interpretacje" skarlały. Trudno polemizować z goryczą wiekowego reżysera. Powiem tylko, że zabrakło na nich, poza Szekspirem i Ionesco, wielkich inscenizacji. Większość tegorocznych propozycji to spektakle z małą widownią, kameralne lub - tak jak "Sprawa Dantona" - wtłoczone w ciasną przestrzeń. Wszystkie przedstawienia były więc grane dwukrotnie, a mimo to widziałam puste miejsca. Argument, że "Interpretacje" są elitarną imprezą, bo brakuje nań biletów, odpada. "Interpretacje" są elitarne, ale z innego powodu. Do takiego teatru - poszukującego, eksperymentalnego, ambitnego - trzeba wychować publiczność, która w Katowicach wali drzwiami na scenę tylko wtedy, gdy pojawiają się na niej największe, a czasem tylko najsławniejsze aktorskie gwiazdy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji