Artykuły

Karuzela marzeń

Można upatrywać w Iglakach także przedstawicieli reszty kraju. Polacy, od południa po północ, od wschodu na zachód, Polacy na obczyźnie, Polacy w ogóle, żyją marzeniami - o czwartym odcinku "Z rodziny Iglaków" w reż. Sebastiana Majewskiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu pisze Sebastian Krysiak z Nowej Siły Krytycznej.

Siedziba Teatru Dramatycznego im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, trzecie piętro. Drzwi. Tabliczka z nazwiskiem. Ktoś tu mieszka? Za drzwiami pokój. W środku podłużny stół otoczony krzesłami, szafa, pawlacz, na którym siedzi fantazyjnie ubrana kobieta w peruce i z różdżką. Nad jedynym oknem obraz przedstawiający żyrafę. W rogu pokoju wielkie łóżko, na nim prowadzi monolog potężny, ubrany w strój sarmacki, mężczyzna z wąsem a'la Zagłoba.

Widzowie zajmują miejsca wokół stołu. Patrzą na siebie i osobliwych mieszkańców pokoju. Monolog kończy się i kobieta ponagla mężczyznę, by zaczął mówić jeszcze raz. Niespodziewanie do środka wchodzi para ubrana w czerwone koszule, czarne krawaty i czarne spodnie. Witają wszystkich, siadają po obu stronach stołu. Przy ogólnym gwarze na blacie lądują filiżanki, cukier, łyżeczki, plasterki cytryny, termosy z herbatą i kawą. Przyszliśmy w gościnę do rodziny Iglaków.

"Z rodziny Iglaków" to autorski projekt Sebastiana Majewskiego. Jest reklamowany jako "pierwsza teatralna telenowela". Utrzymany trochę w stylu poprzednich dzieł Majewskiego, jeszcze z wrocławskiej Sceny Witkacego, nieco na wyrost nazwano spektaklem. Całość jest raczej happeningiem, który toczy się w budynku teatru. Widzowie nie tylko siedzą wśród wygłaszających swoje kwestie aktorów, popijając herbatę, ale także są włączani w tok akcji. Aktorzy proszą o pomoc, o zabranie głosu, wciągają do gry "w głuchy telefon".

Napoje rozdane. Wszyscy piją herbatę lub kawę, dolewają, słuchają kwestii wypowiadanych przez bohaterów. Rodzina Iglaków to matka i ojciec - Pani Rolinsonowa Iglak i Stanisław Wokulski Iglak, syn Gustaw Konrad Iglak, dziadek Bohatyrowicz Iglak. W ich mieszkaniu spotkamy także przybranego w mikołajową czapkę Myśl Iglaków Tradycyjną i, myloną z Olgą Tokarczuk, Wróżkę Samantę Na Pawlaczu. Postaci są ledwie zarysowane, jednak w ich postawach wyczytać można nastroje, jakie panują nie tylko w Wałbrzychu, ale także w całym polskim społeczeństwie. Dziadek (Adam Wolańczyk) nieustannie wspomina przeszłość, obowiązkowo przerysowując i upiększając dawne wydarzenia. Matka (Irena Wójcik) i ojciec (Ryszard Węgrzyn) są zafascynowani bogactwem innych krajów. Matka rozmawiając z Myślą Iglaków Tradycyjną (zabawna rola reżysera spektaklu, Sebastiana Majewskiego) nieustannie wtrąca niemieckie zwroty, ojciec z Wróżką Samantą przekomarzają się po angielsku. Syn (Grzegorz Artman) jest patriotą-społecznikiem, wraca do mieszkania wprost z siedmioosobowego protestu optującego za poprawą stanu dróg. W dłoniach dzierży polskie flagi i na ramieniu zaciska mu się opaska Polski Walczącej.

Po zaprezentowaniu wszystkich bohaterów - znajomość poprzednich odcinków serii nie jest wymagana - rozpoczyna się właściwa akcja. Syn narzeka na drogi, wyjmuje mapę Wałbrzycha. Wraz z resztą rodziny pokazuje, które ulice nadają się tylko do remontu, gdzie trzeba coś zmienić. Rodzimi widzowie podają swoje propozycje. Znienacka Iglakowie zaczynają mówić o innych marzeniach, jakie dotyczą najbliższej okolicy. Chcą basenu, lotniska i remontów w mieście. Marzenia są rozpięte pomiędzy jak najbardziej przyziemnymi, jak wspomniana już poprawa stanu dróg, aż po totalnie absurdalne - ojciec chce Wałbrzycha "od morza do morza", padają propozycje założenia wypożyczalni wódek i piw, lub utworzenia plaży nudystów na wzgórzu Giedymina.

Nieustannie coś się dzieje. Matka, Ojciec i Syn poruszają się wokół widzów, wyraźnie mówiąc swoje kwestie. Nie wszystko jest z góry przygotowane. Aktorzy żywo reagują na wypowiedzi widzów, celnie pointują i wzbudzają śmiech. Mimochodem pojawiają się także wątki wyjazdu młodych ludzi z Wałbrzycha. Padają nazwiska laureatki Nike, Olgi Tokarczuk (wróżka Samanta ma nawet bluzę z napisem "I'm Olga Tokarczuk") i Joanny Bator, pochodzącej z Wałbrzycha pisarki.

Marzenia jako temat na spektakl, nawet tak krótki - odcinki Iglaków trwają po pięćdziesiąt minut - wydają się jednak niewystarczające, by utrzymać odpowiednie tempo i zainteresowanie widzów przez cały czas. Po oswojeniu się z humorem, jaki dominuje w całej akcji, a także przyzwyczajeniu się do marzeń Iglaków, wkrada się nuda. Opowieść traci tempo, gdy Myśl Iglaków Tradycyjna czyta list od Joanny Bator. Apel pisarki do Wałbrzyszan jest zbyt długi, zwalnia całą akcję i demontuje lekki ton całej historii, niepotrzebnie wprowadzając do niego poważniejsze nuty. Sytuację ratuje późniejsze angażowanie widzów w akcję. Aktorzy proszą widownię o wypowiadanie swoich marzeń, komentują je, wciągają do zabawy w pisanie listów z marzeniami, odbywa się zaimprowizowany koncert, którym członkowie rodziny Iglaków udają zespół Kraftwerk.

Czwarta odsłona "Z rodziny Iglaków" podporządkowana jest sprawom lokalnym. Z początku wydaje się to ciekawym zabiegiem, jednak męczy to widzów "z zewnątrz". Można upatrywać jednak w Iglakach także przedstawicieli reszty kraju. Polacy, od południa po północ, od wschodu na zachód, Polacy na obczyźnie, Polacy w ogóle, żyją marzeniami. Wypowiadają oczekiwania wobec świata i z założonymi rękoma czekają, aż świat podporządkuje się ich zachciankom. Iglakowie marzą, marzą do znudzenia, raz chcą gwiazdkę z nieba, innym razem po prostu nową drogę, ale przez większość czasu nic z tym nie robią. Bohaterowie reprezentują postawy korespondujące z imionami bohaterów literackich, z których się wywodzą, co wyraża się w marzeniach, słowach, postawach przy konkretnych sytuacjach. Widać to choćby w postawie syna. Gustaw Konrad Iglak jako jedyny ma odwagę otwarcie protestować i walczyć o swoje marzenia, przełamuje marazm reszty rodziny i biegnie zanieść prezydentowi miasta list z marzeniami.

Nie można traktować opowieści "Z rodziny Iglaków" zupełnie poważnie. Przyjmując takie kryterium, dzieło Majewskiego staje na straconej pozycji. Brak tu ciekawego scenariusza, zwrotów akcji, pełnokrwistych bohaterów, napięcia. W zamian Majewski ciągnie nie tylko Wałbrzyszan, ale wszystkich widzów ogółem przed lustro i przedstawia nas takimi, jakimi jesteśmy - marudami, którzy siedząc przy stole potrafią tylko mówić, co chcieliby zobaczyć, bądź uzyskać. Robi to łagodnie, bez brutalności czy szyderstwa. Humor jest absurdalny, zakończenie - optymistyczne. Idąc na czwartą odsłonę "Z rodziny Iglaków" bez oczekiwań na wielką sztukę, można się całkiem dobrze bawić przez pięćdziesiąt minut.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji