Artykuły

Reminiscencje. Dzień czwarty

O czwartym dniu Międzynarodowego Festiwalu - Krakowskich Reminiscencji Teatralnych - pisze Jakub Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr Nowy, który w tym roku pokazuje wybrane projekty, w nurcie "Teatr Nowy: prezentacje" pokazał w PWST "Versus" w reż. Radosława Rychcika. Bardzo dobrze, że festiwalowa publiczność miała okazję zobaczyć ten świetny i odważny spektakl, gdyż zdecydowanie zasługuje, żeby jego jakość zyskała uznanie w jak najszerszym teatralnym kręgu. Na zakończenie dnia mogliśmy zaś uczestniczyć w audiowizualnym performansie polsko-węgierskiej grupy Urban Lab z Budapesztu połączonym z koncertem węgierskiego zespołu NEO.

Jednak zaplanowanym przez organizatorów kluczowym punktem wczorajszego wieczoru, był występ grupy Victoria z Gandawy, która zaprezentowała spektakl "Venizke" [na zdjęciu] w reż. Lies Pauwels i Bena Benaouisse. Artystycznym poziomem nie sprostał jednak dwóm wyżej opisanym wydarzeniom.

W pewnym momencie spektaklu, kiedy jeden z bohaterów/aktorów "teatralnie" dusił swoją koleżankę ręcznikiem, kilka scenicznych reflektorów zgasło. Benny Claessens, jeden z aktorów ogromnie zdenerwowany krzyknął: "Jak mamy kurwa dokończyć tą scenę, kiedy światła nam gasną". Przez kilka minut na zapanowało zamieszanie, aktorzy "udawali", że czekają na usunięcie technicznej usterki. Jednak najbardziej interesująco zareagowała publiczność - myśląc, że jest to koniec przedstawienia zaczęła klaskać. Na słowa aktora, że to nie jest jeszcze koniec i że teraz będzie "najlepsze", oklaski się wzmogły. Stało się tak, gdyż większość widzów, łącznie z autorem tego tekstu myślało, że jest to naprawdę zakończenie przedstawienia. Autoironiczne i przewrotne, zupełnie jak planowany przez twórców zamysł całości spektaklu. Niestety okazało się, że drobne problemy z prądem były prawdziwe i po chwili wykonawcy dokończyli swój spektakl. A szkoda.

Już wyjaśniam, dlaczego kłopoty techniczne, które w większości przedstawień są natychmiast zauważane i aktorzy muszą naprawdę sporo się napracować, aby w jakiś sposób je "ograć", wczoraj tak swobodnie zostały przez widownie włączone w materię spektaklu.

Otóż artyści z Gandawy postanowili zrobić spektakl autotematyczny. Mówią w nim o współczesnym teatrze. Takim, któremu pewien niemiecki profesor nadał szeroką nazwę "postdramatyczny". Sami jednocześnie zrobili spektakl w tym nurcie. To oczywiście nie jest jeszcze wada. Udowadnia wręcz dystans i ironię, a dyskusja o teatrze w samym teatrze jest jak najbardziej potrzebna i wszelkie tego typu spektakle mogą być bardzo cenne. Problemem jest to, że spektaklowi temu brak jakiegokolwiek napięcia, które mogłoby zainteresować widzów.

Przestrzenią sceniczną są teatralne kulisy, a dokładniej garderoba dla aktorów. Na scenie odbywa się także coś w rodzaju teatralnych prób. Oto aktorzy w przerwach między kolejnymi przedstawieniami narzekają na rodzaj pracy, jaki przyszło im wykonywać. Jest to związane także z rodzajem teatru, jaki obecnie panuje. Słyszymy, więc skargi, że aktor nie może wcielić się głęboko i psychologicznie w postać (jedna z postaci/aktorek mówi, że chciałaby się poczuć jak mewa u Czechowa), reżyserzy nie dają szansy na wyrażenie własnych emocji, zaprezentowania aktorskiego kunsztu, grania w drogich i ekskluzywnych kostiumach, wśród rozbudowanej, realistycznej scenografii. Ze sceny padają między innymi hasła: "Nie chcę grać u Marthalera", ze złośliwością w głosie wymieniane są nazwy największych europejskich festiwali. Rama teatralna jest nieustannie rozbijana. Aktorzy zwracają się do publiczności, wymieniona zostaje nazwa krakowskiego festiwalu, pada ze sceny pytanie do jego dyrektorki wymienionej z imienia. W pewnym momencie obserwujemy nawet pospektaklowe spotkanie z artystami, w którym wykonawcy w bardzo dowcipny sposób obnażyli pewien rodzaj braku sensu w rozmowach z artystami na temat ich dzieł.

Bo ten spektakl jest także zabawny. Śmiejemy się, nawet bardzo głośno i całkiem szczerze. Przez jakieś piętnaście minut. Potem niestety styl i powtarzalność humoru prezentowanego na scenie powoduje już tylko znużenie. Jest to także zasługa samej struktury spektaklu. Poza elementami jawnie metateatralnymi, zbudowany jest on z elementów tanecznych (od tańca współczesnego aż po podstawowe figury baletu klasycznego) wykonywanych do niezwykle szerokiego muzycznego spektrum. Z głośników możemy usłyszeć od kastrata Moreschiego przez Amy Winehouse po Nirvanę. Słyszymy też quasi fabularne historie pozostałych aktorów, czy zupełnie niepowiązane poszczególne zdania i wyrazy, które nie tworzą żadnego sensu. Panuje więc pełny eklektyzm i pomieszanie stylów. Zapewne odwołuje się to do wcześniej wspomnianego teatru "postdramatycznego". Wszak teatr ten jest afabularny, opiera się na poetyce fragmentu i montażu, łączeniu stylów. Rytm, taniec i muzyka pozornie niepołączone, pochodzące z różnych estetyk tworzą jego strukturę. W sukcesywno-linearnym rozumieniu tego słowa nielogiczny. W którym elementy zmysłowo-emocjonalne są ważniejsze niż racjonalnie konstruowany sceniczny świat. Teatr sprawiający widzowi trudności w odbiorze, wymagający od niego stale skupienia, a nierzadko twórczej aktywności przy jego odbiorze. Jednocześnie ogromnie poetycki i metaforyczny, powodujący ogromne rozszerzenie percepcyjnego doświadczenia.

Tylko, że tak funkcjonują tylko najlepsze przedstawienia z tego nurtu. Robione przez zdolnych, poszukujących reżyserów, precyzyjnie i bardzo pieczołowicie konstruowane. Artyści z Gandawy pokazali, co się dzieje, gdy talentu i umiejętności zabraknie. Uzmysławiają jak pojęcie postdramatyzmu, może niebezpiecznie zmienić się w wygodną łatkę, służącą wyjaśnieniu wszelkich braków i niedociągnięć spektaklu. Tylko, że stwierdzenie, że można zrobić zły spektakl współczesny nie jest niczym nowym. Wady związane z życiem teatralnym, jego nurtami i panującymi estetykami, także problemy, jakie sprawia artystom sztuka współczesna jest powszechnie znane i już wielokrotnie dyskutowane.

Wydaje mi się ponadto, że krytykowanie pojęć i kategorii przez te same pojęcia i kategorie nie prowadzi do niczego konstruktywnego. Twórcy nie tylko powiedzieli o tym, jak zrobić zły współczesny teatr, ale także zaprezentowali nam to na scenie. Być może z pełną świadomością, jednak nie zmienia to faktu, że spektakl był niezwykle nudny i męczący dla widzów. Trwał stanowczo zbyt długo, opierał się na kilku pomysłach, które w miarę rozwoju przedstawienia były nieustannie powielane. Dlatego, też twórcy powinni dziękować losowi, za drobną awarię i tak właśnie skończyć przedstawienie, a nie serwować widzom jeszcze pół godziny powtarzania wciąż tych samych chwytów. Wyszłoby to tylko spektaklowi na dobre, tym bardziej, że wyjście z teatralnych ram było czymś, co twórcy zrobili bardzo przekonywująco. Na tyle skutecznie, że tak dużą konsternację wśród widzów wywołało awaria reflektorów. Sceniczna i pozasceniczna rzeczywistość stopiła się wówczas w jedno. Akurat to było bardzo przewrotne i zaskakujące. Jednak twórcy heroicznie, pokonując wszelkie przeszkody spektakl doprowadzili do końca. Owa dyskusja na temat teatru postawiła, więc dość banalny wniosek. Powszechnie wszak wiadomo, że teatr który wpada w jakieś mody, powiela wypracowane schematy, nie wnosi nic nowego, staje się stęchły i nudny. Victoria daje modelowy przykład takiego współczesnego przedstawienia. Pewnie całkowicie świadomie, jednak w tym przypadku ironia twórców została posunięta chyba zbyt daleko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji