Artykuły

Kobiety są zbawieniem tego świata

- Nigdzie nie ma takich emocji jak w operze, nigdzie nie ma takiej sumy bodźców, uczuć i przeżyć jak w dobrze zrobionej operze. Inna rzecz, że dobrze zrobić operę można raz na tysiąc przypadków - mówi Marek Weiss-Grzesiński, reżyser, dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku, obchodzący właśnie 30-lecie pracy artystycznej.

Zaczynał Pan jako reżyser teatru dramatycznego, ale ostatecznie wybrał Pan operę. - To przypadek. Jak mówi Woody Allen - naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, ile razy przypadek decyduje o wyborze drogi życia. Rozpoczął Pan swoją karierę spektaklem "Troilus i Kressyda" w Teatrze Narodowym w Warszawie. - Kiedy pracowałem nad Szekspirem, byliśmy młodą grupą ambitnych reżyserów po szkole teatralnej. Przyjaźnił się z nami Jurek Satanowski, który pisał muzykę do naszych spektakli. Pewnego dnia powiedział, że jego ojciec chciałby zrobić we Wrocławiu "Manekiny" Brunona Szulca. Spektakl z Januszem Wiśniewskim (autorem scenografii) zrobiliśmy bardzo starannie. Potem "Manekiny" objechały cały świat. Robert Satanowski, który przechodził do Opery Narodowej w Warszawie jako dyrektor, zaproponował mi posadę głównego reżysera. Nie przyjmował żadnych moich argumentów, że się nie znam, nie mam o tym bladego pojęcia, nie jestem muzykiem z wykształcenia. Powiedział: Nic nie szkodzi, ja czuję, że pan ma do tego talent. Będzie pan chodził na spektakle codziennie przez miesiąc aż zrozumie o co chodzi.

Poszedłem na "Halkę" - myślałem, że śnię. To było coś straszliwego, zwłaszcza jak wybiegła Halka, jakaś starsza pani w peruce, z warkoczami i w kierpcach. Ludzie pokładali się ze śmiechu. Mało tego, kiedy za chwilę wbiegł Jontek z ciupagą, to już wszyscy się turlali. Następnego dnia poszedłem do Satanowskiego i powiedziałem: Panie dyrektorze, nie, przepraszam bardzo, ale to nie dla mnie.

Co Robert Satanowski na to?

- Odpowiedział: Niech pan chodzi. Nie ma chwilowo nic do roboty, dostaje pan pensję i tylko wieczorem ogląda spektakle. Więc chodziłem i nawet nie wiem, w którym momencie nagle poczułem, że ja z tej opery już nie wyjdę, bo jest coś takiego, że jak się człowiek wciąga, to nagle zaczyna rozumieć o co w tym wszystkim chodzi, gdzie jest ukryta ta magia!

Ale jednak reżyserował Pan jeszcze w teatrach dramatycznych...

- Ale już mnie to śmieszyło. Zastanawiałem się, jak można grać, gdy nie ma muzyki, tej fali, na której wszystko jedzie. Aktorzy siedzą na kanapie i robią godzinne pauzy w dialogu - to nie do wytrzymania.

Czasami jednak coś się zdarzy...

- Oczywiście, ale to muszą być tak wybitne spektakle jak te Krystiana Lupy czy Janusza Wiśniewskiego, które powalają z nóg swoją teatralnością. Ale nigdzie nie ma takich emocji jak w operze, nigdzie nie ma takiej sumy bodźców, uczuć i przeżyć jak w dobrze zrobionej operze. Inna rzecz, że dobrze zrobić operę można raz na tysiąc przypadków. Długo nie wierzyłem, że jest to możliwe, ale kiedy w Londynie w National Opera zobaczyłem "Rusałkę" Dworaka, zrozumiałem, że jest to możliwe, tylko wymaga wielkiego kunsztu, staranności i nakładów.

Co Pana inspiruje?

- Życie i ludzie, których spotykam. Jeżeli się uważnie patrzy - to każdy człowiek jest tak niesamowitą tajemnicą. Każdy ma jakąś niezwykłą biografię. Chce dokonać heroicznego czynu, na który czeka latami. A kiedy ten moment nadejdzie, musi się sprawdzić albo nie. Każdy ma jakiegoś wujka, dzieci, które go opuściły i nie chcą z nim rozmawiać. Każdy człowiek jest wspaniałym, skomplikowanym światem i tylko wystarczy tego nie lekceważyć. Wystarczy się w to zagłębić i patrzeć jak to się przebija. Wszyscy jesteśmy tragicznie obarczeni tym, że nikogo z nas nie będzie za chwilę. Jeśli o tym pamiętamy, to jest o czym robić przedstawienia...

Dlaczego wybrał Pan "Eugeniusza Oniegina" i to już po raz drugi? Osiem lat temu zrealizował Pan tę operę w Finlandii.

- Jest to arcydzieło, wiadomo, ale urzeka mnie jak to zostało zapisane w muzyce, jak to zostało pięknie opowiedziane. To niezwykłe połączenie libretta - doskonałego, poetyckiego tekstu z piękną muzyką. Co się rzadko zdarza. To jest opowieść o takim typie kobiety, który uwielbiam. Ponieważ zostałem wychowany przez matkę, pewnie dlatego ciągle mam ideał kobiety, która jest ponad wszystkim, która jest ważniejsza niż reszta świata, która jest niezłomna, której charakter jest predestynowany do tego, aby być matką i bronić życia. Kobieta ma jakąś wielką misję.

Misję?

- Świat rządzony przez kobiety wyglądałby o wiele lepiej - myśmy to schrzanili zupełnie. Epoka kobiet nadchodzi. Kobiety, które przejmą ten świat w swoje ręce, oby nas nie naśladowały. Mam nadzieję, że one ten świat naprawią. Kobieta broni życia przez co jest stabilniejsza moralnie. Jeżeli jest zepsuta, to tylko z naszej winy. Kobieta instynktownie broni wartości, prawdy. Ja jestem fanatykiem takiego myślenia o kobiecie, które oczywiście jest dzisiaj trochę sentymentalne, śmieszne, ale moim zdaniem zbawieniem świata są kobiety. Tych wybitnych jest mało, ale od czasu do czasu zdarza się taka postać jak Tatiana, Madame Butterfly czy Tosca - kobiety niezłomne, których charakter i wielkość wyrasta ponad trudne i skomplikowane przypadki tego świata.

***

25 kwietnia o g. 19.00 w Operze Bałtyckiej - premiera opery Piotra Czajkowskiego "Eugeniusz Oniegin" w inscenizacji i reżyserii Marka Weissa, który obchodzi właśnie 30-lecie pracy artystycznej. Imponujący jest jego dorobek jako reżysera - 127 premier. Weiss-Grzesiński nie stroni od repertuaru barokowego, dzieł współczesnych, a nawet musicalu. Jego inscenizacje pokazują, że opera jest nie tylko koncertem w kostiumach, ale formą dialogu z publicznością o współczesnym świecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji