Artykuły

Aktor jak kierowca

- Początkujący aktor ma trzy możliwości: trafić na tzw. prowincję i grać, wyjechać do Warszawy i stać w kolejkach na castingach, żebrząc o epizod w serialu, albo zmienić profesję i zająć się czymś intratnym - mówi DARIUSZ BERESKI, aktor Teatru im. Horzycy w Toruniu.

DARIUSZ BERESKI, aktor Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu mówi o swoich miastach, studiach, serialach.

Dlaczego został Pan aktorem?

- Już w liceum zajmowałem się kabaretem szkolnym, brałem udział w konkursach recytatorskich. I chyba wówczas pojawiły się marzenia o scenie na poważnie. Chodziłem do klasy humanistycznej, a polonistka zachęcała mnie, abym zdawał do PWST. No ale potrzebny był łut szczęścia. Mnie udało się za pierwszym razem.

Skończył Pan studia we Wrocławiu...

- Tak, tamtejszy Wydział Aktorski krakowskiej PWST. Już po trzecim roku dyrektor jeleniogórskiego teatru pani Alina Obidniak zaproponowała mnie i moim kolegom z roku pracę. Choć miałem propozycję z Teatru Polskiego we Wrocławiu, robiłem wszystko aby... być jak najdalej od pedagogów. Rozumie pani... Młodość, niezależność, własne mieszkanie i - co najważniejsze - scena, która w tamtych latach liczyła się na teatralnej mapie Polski. Wspomnę choćby, że debiutował tam chwilę wcześniej m.in. Krystian Lupa.

Studia aktorskie nie są typowymi studiami. Jak je Pan wspomina?

- To był bardzo... namiętny okres w moim życiu. Ale wspominam go z dozą sentymentu. Byliśmy wszyscy bardzo młodzi. Ech.... A poważnie: studia były szalenie interesujące, ale i pochłaniające każdą wolną chwilę. Poza teorią mieliśmy mnóstwo zajęć ruchowych, takich jak pantomima, taniec, rytmika, szermierka, jazda konna, wychowanie fizyczne, narty i Bóg wie co jeszcze. Najważniejsze były tzw. sceny współczesne i klasyczne, wiersz, proza, impostacja głosu, wymowa. A zawsze najistotniejsza była wyobraźnia. Od niej wszystko się zaczynało. I egzaminy wstępne, i pomysły na zajęciach. To był w zasadzie priorytet. Studia aktorskie można skończyć, ale nie oznacza to, że zostanie się aktorem. To tak jak z prawem jazdy. Sama jazda weryfikuje umiejętności. Aktor przez całe swoje życie zawodowe nabiera doświadczenia, podobnie jak kierowca.

A dlaczego z Jeleniej Góry wyjechał Pan nie do Warszawy tytko do Torunia?

- W Jeleniej Górze czułem się aktorem spełnionym. Grałem bardzo dużo, często główne role. W ciągu dziesięciu sezonów miałem za sobą sześćdziesiąt premier. Założyłem rodzinę. Było też blisko do domu rodzinnego - do Wrocławia. I absolutnie nie żałuję tych lat. Początkujący aktor ma trzy możliwości. Trafić na tzw. prowincję i grać, wyjechać do Warszawy i stać w kolejkach na castingach, żebrząc o epizod w serialu, albo zmienić profesję i zająć się czymś intratnym. Toruń to był przypadek.

Otrzymałem propozycję od ówczesnego dyrektora teatru jeleniogórskiego, który właśnie od 1997 roku obejmował stanowisko dyrektora artystycznego w Teatrze Horzycy.

Od 12 lat jest Pan w Toruniu...

- To kawał czasu. Robiłem w tym mieście tak wiele pozateatralnych działań, związanych z kulturą, że nie będę ich wymieniał. Toruń jest moim miastem, ale nie usunę z serca rodzinnego Wrocławia.

Zagrał Pan w serialach, m.in. w "Fali zbrodni". Jak do tego doszło?

- Należę do agencji aktorskiej. Mają tam moje CV, zdjęcia na bieżąco aktualizowane. Zadzwonił telefon z propozycją i to wszystko. Pierwsze sceny grałem z Mirkiem Baką. Razem studiowaliśmy, byliśmy na jednym roku. Kolejne propozycje, dotyczące "Pierwszej miłości", "Warto kochać", "Niesamowitych historii", "M jak miłość", również poprzedził telefon z agencji.

Chodzi Pan do kina?

- Tak, chodzę z rodziną. Nad tym czuwa mój syn, student Wydziału Sztuk Pięknych UMK. To jego pasja - animacja, dźwięk, montaż, efekty specjalne. Staram się oglądać pozycje oscarowe, ale interesują mnie również filmy "niszowe".

Co trzeba byłoby zrobić, aby teatr był podobnie popularny jak kino?

- To niemożliwe. Teatr był i zawsze będzie elitarny. I na tym polega jego urok. Tylko w teatrze widz i aktor mają możliwość bezpośredniego kontaktu. Nasz toruński Teatr im. Horzycy na szczęście przyciąga widzów. I oby tak było zawsze. To w dużej mierze zależy od realizatorów i aktorów. To prawda, mamy epokę mediów elektronicznych i to szalenie rozwijających się. Ktoś, kto nie czuje potrzeby bycia w teatrze, zawsze znajdzie wymówkę. I niech tak pozostanie. Teatr i tak się obroni. Bardzo często popularność nie ma nic wspólnego ze sztuką. I w tym tkwi podstawowa różnica.

W dzisiejszym show biznesie pewną rolę odgrywają tzw. portale plotkarskie...

- Kompletnie mnie to nie interesuje. Jeśli ktoś robi z siebie małpę, imbecyla czy idiotę po to, żeby zaistnieć w mediach, to jego sprawa. Gorzej, kiedy takie są oczekiwania widza. I niestety, straszne jest to, że staliśmy się społeczeństwem "Do diabła z tobą" i "Co ja z tego będę miał". Ale chciałbym zakończyć rozmowę jakoś optymistycznie. Może powiedzeniem George Bernarda Shawa, że "źródłem prawdziwej radości w życiu jest to, iż jesteś przeznaczony do nie byle jakiego celu, że zostaniesz całkowicie zużyty, zanim przeznaczą cię na złom, że jesteś siłą natury, a nie rozgorączkowaną, egoistyczną grudką złożoną z cierpienia i poczucia krzywdy, że świat nie poświeci się, by cię uszczęśliwić". A więc wszystkiego dobrego życzę Czytelnikom. Do zobaczenia w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji